Walka o idee (ideologie) trwa w najlepsze. Kulturoznawstwo stało się też przyczynkiem do dyskusji w środowisku akademickim o naukowości polskiej nauki, tylko że mało kto zwraca uwagę na to, że całość ma podtekst polityczny, nie tylko ze strony ministerstwa, ale i z drugiej również.
Zacznę od Stanowiska Prezydium Komitetu Nauk o Kulturze PAN, sygnowanego przez przewodniczącego Komitetu, profesora Eugeniusza Wilka. Otóż zaniepokojenie Komitetu nowelizacją ustawy uwzględniającej nową klasyfikację, opartą na klasyfikacji OECD jest zrozumiała. W końcu Polska Akademia Nauk prowadzi działania w zakresie kulturoznawstwa i szerzenie wiedzy o kulturze, a więc badania i studia w zakresie nauk o kulturze, jak można przeczytać na ich stronach internetowych.
Jednak moją uwagę zwróciło to, że wspomniane Stanowisko zawiera sugestię, że w dziedzinie nauk humanistycznych w klasyfikacji OECD „nie ma jednak nazwanego expressis verbis kulturoznawstwa”. Owszem, nie ma tutaj nazwania wprost i dosłownie tej dyscypliny, jak i wielu innych, które są w obowiązującej klasyfikacji. Inną sprawą jest, że kulturoznawstwo - jak się poczyta różne artykuły na ten temat - należy raczej do obszaru nauk społecznych, choć u nas w tej chwili znajduje się w obszarze nauk humanistycznych.
Przyznaję, że tutaj w ogóle jest problem, ponieważ oba te obszary się przenikają i nie da się wyraźnie wskazać, gdzie ustawić naukę o kulturze. A samo kulturoznawstwo jest nauką interdyscyplinarną, nie daje się łatwo sklasyfikować. Dlatego sądzę, że nieobecność dosłownego wskazania, do którego obszaru należy kulturoznawstwo, pozwala tej dyscyplinie na więcej. Dzięki temu może wkraczać w obszar sztuki, nauk społecznych, ścisłych, a nawet technicznych. To chyba - jak mniemam - dobry ruch.
No, ale wiadomo, tu chodzi o co innego. Niby o autonomię, o utrzymanie obowiązującej sytuacji, a tak naprawdę rozgrywa się walka o wpływy i możliwość kontynuowania działań w zakresie inżynierii społecznej.
Zastawia mnie także, jak kulturoznawstwo radziło sobie bez klasyfikacji, która pojawiła się w Rozporządzeniu w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki w 2011 roku? Kulturoznawstwo jako aktywność akademicka nie istniało przed tym rokiem, ponieważ nie byłą oficjalnie dyscypliną naukową? A co z innymi dyscyplinami? Czyż brak gender studies lub animal studies powoduje, że nie prowadzi się badań w tych zakresach?
Czytając, jak kulturoznawstwo, a raczej cultural studies na zachodzie, rodziło się i z czego wzięło swój początek, to można pomyśleć, że jakakolwiek forma klasyfikacji, ustanowienia hierarchii i porządku, nie jest przez nie pożądana. A jednak teraz widać, że nie do końca, jeśli tylko w tejże hierarchii optowane dyscypliny są na górze.
Wracając jeszcze do klasyfikacji OECD, to jak czytam, głównym założeniem tejże była możliwość kontynuacji zbierania danych i ich porównywania na poziomie międzynarodowym. Zachowano zatem sześć głównych dziedzin, które następnie dzielą się na oznaczane dwucyfrowo subkategorie. Każdy zestaw zawiera na końcu kategorię „inne nauki...”, co pozwala na dużą elastyczność przyjętego systemu klasyfikacji w stosunku do nowo powstających dyscyplin. Nie widzę więc tutaj problemu, by w nowej klasyfikacji do tych „innych”, bardziej interdyscyplinarnych (a więc nie dających się zamknąć w jednej szufladzie) dyscyplin dodać kulturoznawstwo.
Do całej dyskusji włączył się także Kierownik Katedry Antropologii Literatury i Badań Kulturowych WP UJ, profesor Ryszard Nycz, który w liście do ministra apeluje o „rozważenie zachowania odrębności dyscyplinowanej dla kulturoznawstwa”, wskazując ponadto, że „polskie kulturoznawstwo prowadzi badania związane ściśle z polskim środowiskiem społecznym i kulturowym - w sferze dziedzictwa, mentalności, postaw i zachowań Polaków”.
Pominę fakt, że w liście pojawiły się błędy, również pod względem edytorskim, co profesorowi nie przystoi, to jednak nie jest istotne, bo nawet najlepszym się zdarza, a może sekretarz był nieuważny. Ważniejsze tu zdaje się odwoływanie do wartości narodowych, tradycji, jak i po prostu do sumienia. Myślę, że uderzanie w takie tony nie jest do końca fortunne i potrzebne. To znaczy wiem, skąd to się bierze i po co stosuje się taki retoryczny zabieg, jednakże nie sądzę, by to było dobre dla tej dyskusji. Krótki list nie pozwala szerzej się do niego odnieść, więc odsyłam zainteresowanych do samodzielnej lektury.
Moją uwagę zwrócił jeszcze wywiad z profesorem Andrzejem Mencwelem. Otóż profesor, który przecież niegdyś określił się mianem człowieka lewicy, powiedział między innymi, że dochodzi tutaj do głosu „klasyczny polski kompleks prowincjusza, polski prowincjusz nie może sobie wyobrazić, że coś w Polsce osiągnął samorzutnie: najwyższe standardy światowe, tylko musi je czerpać z zewnątrz i dopasowywać się do nich”.
Przyznam, że już nie do końca rozumiem, czy jednak powinniśmy rozwijać się i doganiać tak zwany świat zachodni, czy jednak nie. Oczywiście, nie chodzi o bezrefleksyjne i absolutne przyjmowanie bezwzględnie wszystkich wartości, bo trzeba rozsądnie do sprawy podejść, tylko jednak o podpatrywanie sprawdzonych sposobów i rozwiązań. Bo co innego proces boloński i poszatkowanie szkolnictwa wyższego, wybrokatowanego efektami kształcenia, które tylko usztywniają proces kształcenia i rozwijania nauki, co innego uproszczenie, skrócenie klasyfikacji, by uniknąć atomizacji dyscyplin.
Dlatego uważam, że w przypadku polskiej nauki, rozluźnienie dyscyplin i wprowadzenie nieco świeżego powietrza na uniwersyteckie korytarze jest konieczne. Dzięki temu nauka straci ciasnawy gorset, co znacznie odczują nauki interdyscyplinarne, które nie będą musiały się ograniczać do jednej, wskazanej odgórnie dyscypliny, o czym wspomniałem wcześniej, a tym samym zyska na elastyczności i swobodzie. Chyba, że tęsknimy do strukturalizmu i ścisłego usystemowienia oraz usystematyzowania nauki.
Zobaczymy, jak się to rozwinie, bo dyskusja przybiera na sile. I akurat wokół kulturoznawstwa. Ciekawe, dlaczego...
Komentarze