Czasem czuję się słaby, czasem tracę nadzieję. Wtedy nie chcę pisać. Nie lubię postów skserowanych, pozbawionych własnych myśli ale czasem są chwile podniosłe, czasem chce się czymś z kimś podzielić, coś komuś jedynie podsunąć, samemu zaś pełni się rolę Hermesa Dobrej Nowiny. Wszystkim potrzebującym otuchy, polecam bez zbędnego komentarza odrzucić śledzenie bieżących wydarzeń i rozpocząć sobotnią kontemplację dzisiejszych słów Wieszcza Wolnej Rzeczypospolitej – Jarosława Marka Rymkiewicza:
„(…) wytłumaczę, dlaczego wszystko, co zrobił i jeszcze zrobi Jarosław Kaczyński, jest dobre dla Polski. Przypomnijmy sobie, jak to było w stanie wojennym i po stanie wojennym - Polska zapadła wtedy w głęboki sen. To było nawet coś więcej niż sen - rodzaj jakiegoś półomdlenia, półśmierci. Napisałem wtedy, w duchu trochę romantycznym, wiersz o Polsce ukrzyżowanej przez komunistów i złożonej przez nich do grobu. Był drukowany w jakichś podziemnych gazetkach. Było w takim ujęciu może trochę przesady, ale było i coś na rzeczy - bo to było umieranie. Historia Polski stanęła wtedy w miejscu, co oczywiście było na rękę i tutejszym kolaborantom, i ich rosyjskim mocodawcom. To trwało do roku 1989 i wtedy Polska trochę się poruszyła, ale tylko na chwilę. Jeszcze nie całkiem obudziła się z tego swojego strasznego wojennego snu i półśpiąca, półżywa, dotrwała do pierwszych lat obecnego wieku. Historia Polski w latach dziewięćdziesiątych dałaby się porównać do rzeki, która, owszem, gdzieś płynie, ale powoli, niechętnie, a jej meandryczny nurt wciąż tworzy jakieś za toki, rozlewiska, martwe wody - i nie może popłynąć do przodu, nie może, wśród rozlewisk, znaleźć swojej drogi, doliny, którą popłynie w przyszłość. Jarosław Kaczyński obudził Polskę i pchnął ją do przodu. Zrobił coś takiego, że Polska wstała na nogi i poszła naprzód.
Przychodzi mi do głowy jeszcze takie porównanie. Polska to był taki wielki ospały żubr śpiący pod drzewem w Puszczy Białowieskiej. Zresztą Polska drzemiąca lub zabawiająca się pod drzewem, najlepiej pod lipą, to jest stary archetyp polskiej poezji - wymyślił go Kochanowski, pojawia się w "Epilogu", którym miał kończyć się "Pan Tadeusz", mamy go też w ostatnim przedwrześniowym wierszu Władysława Sebyły, w którym Polska zwraca w cztery strony świata swoje cztery posępne twarze Światowida i oczekuje nadejścia swoich dwóch wielkich wrogów. Słychać już "tupot nóg sołdackich", a Polsce marzy się "pod gałęziami lip biesiada". Piękny wiersz. Ale do rzeczy. Otóż ten wielki białowieski żubr spał sobie słodko (lub spał dręczony okropnymi snami) gdzieś na polanie w głębi puszczy i sen jego, podobny śmierci, mógłby trwać jeszcze wiele lat - gdyby Jarosław Kaczyński nagle nie ugryzł go w dupę. Żubr, ugryziony przez pana premiera, podniósł głowę, potrząsnął rogami, ryknął i popędził. Dokąd, tego nikt nie wie. Ale galopuje, pędzi ku swoim nieznanym, dzikim przeznaczeniom. Polska poruszyła się, została poruszona - jest coraz inna i będzie jeszcze inna. To już nie jest sen pod lipą, to już nie jest podobny śmierci sen stanu wojennego, to już nie jest omdlenie lat dziewięćdziesiątych. Właśnie dlatego wszystko, co zrobił i co robi Jarosław Kaczyński, jest dobre. Ugryzł żubra w dupę i to czyni go postacią historyczną (…)
Chciałbym się zwrócić z tego miejsca - z tego tarasu w Milanówku, gdzie teraz rozmawiamy - do Jarosława Kaczyńskiego. Panie premierze. Niech mnie pan uważnie posłucha. Uważam, że wygra pan te wybory, które właśnie nadchodzą. Może być jednak i tak, że je pan przegra. Ale bez względu na to, czy pan je wygra, czy przegra, powinien pan cały czas pamiętać o tym, że to, co pan wykonał, będzie pan musiał wykonać jeszcze wiele razy. Historię Polaków trzeba będzie wiele razy poruszyć, popędzić do przodu. Nie wystarczy tylko raz, jeden raz, zmusić do galopu tego starego białowieskiego żubra. Józef Piłsudski wykonywał coś takiego wiele razy. Nie było tak, że on tę historię, uśpioną i obezwładnioną, niemal już umarłą po powstaniu styczniowym, tylko raz popchnął do przodu. Nie, on poruszał ją wielokrotnie - można nawet powiedzieć, że wreszcie, pod koniec życia, stał się wielkim specjalistą od takich poruszeń. Najpierw była decyzja strzelania na placu Grzybowskim, potem był napad na pociąg pocztowy pod Bezdanami. Wtedy historia Polaków przypomniała sobie, że można używać siły w walce z okupantem. Potem był wymarsz I Kadrowej, potem powrót z Magdeburga, a jeszcze potem zamach majowy. A to jeszcze przecież nie było wszystko. Józef Piłsudski wielokrotnie poruszał historię Polski - używając w tym celu różnych swoich sposobów. Teraz sytuacja jest oczywiście zupełnie inna. Nie trzeba napadać na pociąg pocztowy, żeby zrabować dwieście tysięcy rubli, i nie trzeba robić zamachu majowego. Ale różne poruszenia, być może, będzie trzeba wykonywać wielokrotnie. Droga pani Joanno, ja nie widzę w tym nic niepokojącego. Uważam, że Jarosław Kaczyński jest największym polskim politykiem od czasów Józefa Piłsudskiego. Tak jak Piłsudski był największym polskim politykiem od czasów kanclerza Zamoyskiego. Siła duchowa Jarosława Kaczyńskiego jest tak wielka, że stać go na to, żeby jeszcze kilka razy ugryźć w tyłek przysypiającego żubra. (…)”
Komentarz i osobiste wprowadzenie do lektury u mojego serdecznego Przyjaciela...
Inne tematy w dziale Polityka