Jak wiadomo, Julia Pitera ujawniła prywatne wydatki dokonywane przez pisowskich urzędników, w tym ministrów, które opłacali one służbowymi kartami płatniczymi.
Gdy pisowscy urzędnicy dowiedzieli się, że ma pojawić się ten raport, w większości zwrócili skradzione (nazywajmy rzeczy po imieniu) pieniądze. Do państwowej kasy wróciło blisko 1,5 mln zł.*
Nie zwrócono ok 20 tys. zł, ponieważ pisowscy złodzieje uznali, że nie trzeba się martwić takimi drobiazgami.**
Lista kradzieży zawiera wydatki tak drobne, jak dorsz za 8 czy 9 zł, paczkę kawy itp. Niby drobiazgi, ale składają się na brakującą kwotę 20 tys. zł.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że czołowi działacze PiS uznali, iż nie ma sprawy. W każdym cywilizowanym państwie polityk, którego przyłapano na kradzieży najmniejszego drobiazgu, natychmiast wylatuje ze swojej partii i kończy on karierę polityczną.
Tymczasem w Polsce, czołowy działacz PiS - Joachim Brudziński, doradza p. Piterze, aby swój raport wsadziła sobie, cytuję: "tam,… gdzie nie powinno się wsadzać."
Jak łatwo zauważyć, złodziejstwo jest dla PiS normą. Dlatego proponuję władzom PiS zmianę nazwy na inną - może Pocałujta nas w ...?
*Dokonano wypłat z kart na kwotę 1,4 mln zł. Większość wydatków jest opiasana tak lakonicznie, iż nie sposób stwierdzić ich celowości.
**Zwrócono 95% z kwoty 21 tys., ewidentnie prywatnych wydatków.
Inne tematy w dziale Polityka