W końcu lat 50. byłem uczniem Szkoły Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Smoczej w Warszawie. Od jednego z nauczycieli usłyszałem wtedy, że „Przekrój” jest pismem dla półinteligentów. Skądinąd dowiedziałem się też wkrótce, iż jest to niejako przyrodzona cecha tzw. „krakowskiego salonu”.
No, ale to były inne czasy – żyło jeszcze inne pokolenie. Pamiętam jak w roku 1956 szkoła zmieniła patrona z czeskiego komunisty Fucika na Romualda Traugutta. Pewnego poranka – niepomnę październikowego, czy listopadowego – uczniowie mogli podziwiać świeżutki szyld z imieniem bohatera narodowego. Popołudniem dnia poprzedniego odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Rady Pedagogicznej i Komitetu Rodzicielskiego, na którym podjęto stosowną uchwałę. Gdy teraz słyszę o tym, jak ciężko jest gdzieś pozbyć się komunistycznej nazwy, przypominam sobie jak przez jedno popołudnie i noc moja szkoła uzyskała szyld z nowym patronem...
Około 10 lat później poszliśmy wesołą paczką na spektakl do mieszczącego się w pobliżu Studenckiego Teatru Satyryków. Treść przedstawienia stanowiły na ogół bardziej lub mniej zakamuflowane „jaja” z socjalistycznej rzeczywistości, co jednak nierzadko skłaniało bardziej do płaczu niż do śmiechu. Natomiast kolegi kuzyn z Krakowa, który był tam z nami, śmiał się tubalnie po każdej scenicznej kwestii – było nie było przyszedł przecież na satyrę...
Gromkim huczeniem tak zaskakiwał aktorów, że kilka razy pogubili się w swoich rolach. Widziałem też, jak wyglądając chyłkiem zza kulis, pokazywali go sobie nawzajem. W sposób niezamierzony w teatrze odgrywały się równolegle dwie komedie. Gdy w antrakcie ktoś próbował go mitygować, huknął na całe foyer – „Trzeba być inteligentnym i mieć poczucie humoru!”...
Na takie samo poczucie absurdalnego humoru liczy niewątpliwie współczesny bard krakowskiego salonu wykrzykując skrzekliwie – „Po cichu, po wielkiemu cichu, idu sobie ku miastu na zwiadu, idu i patrzu. Na ulicach cichosza, na chodnikach cichosza, nie ma Mickiwicza i nie ma Miłosza”...
Prawda, jakie to inteligentne, dowcipne, odkrywcze i „filozoficzne” – tylko, że to jest właśnie filozofijka dla półinteligenta. Nie można też uznać za zgłębiającą sens bytu refleksję typu – „Mogłam być mrówką, a może krówką” – bo to jest tylko banalny absurd, a nie filozoficzna metafora. No ale erudycję nabywa się poprzez rzetelną wiedzę, a nie na przyspieszonych kursach historii WKPb.
Gdy czytam strofy poetów, którzy umarli tak przedwcześnie, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a jeszcze bardziej Grzegorza Przemyka, z zadziwienia wyjść nie mogę, skąd w tak młodych umysłach brała się tak dojrzała refleksja? Ale przecież to jest właśnie przejaw geniuszu, tej ISKRY BOŻEJ!
Może ja się na tym nie znam – w piśmiennictwie Wisławy Szymborskiej nie widzę tej „iskry bożej”. Zresztą Szanowna Noblistka pewno nie życzyła sobie takich transcendentnych określeń w odniesieniu do własnej osoby. Owszem widać w jej tekstach zgrabne operowanie słowem i skojarzeniami, ale dociekanie kwestii bytu poprzez absurdalną metaforę, to poziom na miarę półinteligenta. Nie mogłaś być mrówką – mogłaś być tylko homo sapiens, chociaż – jak twierdzą niektórzy – szczebel abstrakcji niezbędny do rozumowania osiąga tylko niewielki odsetek populacji...
Natomiast tzw. „lepieje” wynaleźli w latach 40. żołnierze 15 Pułku Ułanów Poznańskich. W ich „saławiejce” możemy usłyszeć – „Lepiej głową wpaść do sracza, niźli służyć u Kiedacza”...
Pewien bloger uczynił odkrycie – Nobla nie dają za nic! Pełna zgoda, ale ostatnimi laty, tego literackiego dawali też za lewicowo-liberalny konformizm...
Inne tematy w dziale Kultura