Odzyskałem wiarę w Andrzeja. Wszyscy przyznawali, że to bardzo zdolny facet. Przypomnijcie go sobie z czasów blokad i zadym. Prosty, nieociosany choć utalentowany chłopek. A potem ciężka praca. Krok po kroku poprawiał wizerunek. Coraz lepiej mówił, coraz bardziej profesjonalnie zachowywał się przed kamerą. Te gesty wypracowane godzinami z Tymochowiczem...
Miał też świetną intuicję polityczną. Wiedział kiedy i jak wystąpić, osiągał zamierzone efekty. Umiał sobie nawet poradzić w Brukseli, gdzie oczarował unijnych urzedników i dziennikarzy. Ale w końcu doszedł chyba do ściany. Zaplątał się, zagrał, trafił na mocniejszego gracza. Kaczyński go ograł.
Wyglądało na to, że wpadł w lekką depresję, ze już nie umie sobie poradzić. I jeszcze jak grom z - choć już niezbyt jasnego - nieba, spadła seksafera.
Co tu zrobić? Sytuacja wydawałoby się bez wyjścia. I co? Nie wiem, czy wynajął znowu Tymochowicza, czy otoczył się sztabem specjalistów od public relations w sytuacjach kryzysowych. Ale zagrał znakomicie.
Przeprosiny publiczne wobec kobiet. I atak. Ale jaki! Atak nie w obronie własnej. Andrzej bronił rodziny. Córki swojej bronił. Jej godności. I te łzy w oczach. Rewelacja. Piątka z PR. Szóstka z cynizmu.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka