Jarosław Flis Jarosław Flis
1410
BLOG

Świerzbienie rąk i trzęsienie nogami

Jarosław Flis Jarosław Flis Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

„PiS znów szykuje wyborcze wunderwaffe” – alarmują raz za razem posłowie opozycji a przez media przelatują paniczne wizje. Nikt nie zadaje sobie wcześniej trudu, by cokolwiek sprawdzić. Wszyscy wieszczą dramatyczne efekty i koniec demokracji. Co do sprawdzania faktów, to mogę się tylko cieszyć, że nie mam tu konkurencji. Dla ciekawych – dziś test, jak wyglądałyby efekty likwidacji II tury wyborów samorządowych, gdyby takie rozwiązanie obowiązywało w 2014 roku a zgłoszone kandydatury i ich poparcie pozostałyby bez zmian.

Na załączonym obrazku można zobaczyć dwa wykresy. Na każdym z nich pokazano zaangażowanie partii sejmowych w wybory włodarzy, jak też i jego efekty. To zaangażowanie nie jest mierzone na sztuki – ilu też kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów wystawiły poszczególne partie i jak im poszło. Jednostką obliczeniową, którą przy tej okazji wymyśliłem, jest „jedlicze”. Jedlicze (koło Jasła) to absolutnie średnia polska gmina. Jej ludność – 15511 mieszkańców –  odpowiada ludności Polski podzielonej przez liczbę wybieranych włodarzy (2478) z dokładnością do jednego mieszkańca. Prezydent Warszawy odpowiada 122 jedliczom a Krakowa 50. Mława to 2 jedlicze, Podkowa Leśna to ćwierć jedlicza a Krynica Morska to jedna dwunasta. Można dzięki temu uzmysłowić sobie, w jakiej części kraju sprawują władze włodarze związani z poszczególnymi partiami. To związanie to nie musi być tylko start z komitetu danej partii. Do kalkulacji zostali włączeni wszyscy ci, których związek z partiami widoczny jest w danych PKW – są członkami danej partii, mieli jej oficjalne poparcie lub też startowali tego samego dania z list danej partii w wyborach powiatowych lub sejmikowych. Kandydatów pokazano w rozbiciu na inkumbentów (włodarzy zabiegających o reelekcję) oraz pretendentów (czyli dopiero zabiegających o dany urząd), jak też na tych, którzy wygrali i tych, którzy przegrali.

Po lewej stronie widoczne są rzeczywiste wyniki (bez Zielonej Góry, gdzie wybory były przesunięte i dwóch gmin wiejskich, gdzie nie przyniosły rozstrzygnięcia). Po prawej stronie pokazano, co też by się stało, gdyby wybory zakończyły się po pierwszej turze, a kandydat z najwyższym poparciem zdobył mandat – tak jak to się dziele np. w wyborach senackich.

No – a teraz zabawa „wytęż wzrok i znajdź, czym różnią się te dwa obrazki”.

image

Na początek jednak refleksja ogólna. Cóż – trudno nie dostrzec, dlaczego polityków PiS bardzo w sprawach samorządowych świerzbią ręce. Nawet wtedy, gdy już mieli generalną przewagę nad PO i PSL, w wyborach włodarzy szło im kiepsko. Patrząc na te dane, twarde zapowiedzi wygolenia samorządów z wielokadencyjnych włodarzy zalatują na kilometr partyjnym geszeftem. W dodatku zupełnie nieskutecznym. O ile w przypadku inkumbentów słabość PiS bije w oczy, to pozostaje ona faktem także wtedy, gdy porównamy tylko tych, którzy zdobyli mandat po raz pierwszy. PO wyprzedała tu PiS o prawie całą długość a i PSL deptał po piętach. Za to porażki inkumbentów z PiS zdarzały się niewiele rzadziej niż w przypadku SLD i wyraźnie częściej niż u partii koalicji.

Pierwszy efekt likwidacji drugiej tury to właśnie przede wszystkim zmniejszenie skali porażek dotychczasowych włodarzy. Nawet jeśli tych dwukadencyjnych uda się ustawowo wygolić (a krok to moim zdaniem nie dość, że głupi, to jeszcze samobójczy politycznie, bo oni już montują koalicje, żeby dostać się do rad powiatów i sejmików a ich zdania o partii rządzącej taktownie jest nie powtarzać) to przecież jednej trzeciej to na pewno nie ograniczy, zaś w gronie jednokadencyjnych inkumbentów związki z PiS ma tylko co ósmy.

Mechaniczny uzysk PiS w warunkach 2014 to raptem 17 „jedlicz” – czyli coś jakby odbicie jednego miasta wielkości Gdyni, czy też Płocka i Rybnika na spółkę – co oznacza „aż” dodatkowe 0,7% samorządowej władzy w kraju. Żeby się na to napalić lub tego szczególnie bać, trzeba być chyba rozchwianym emocjonalnie. Toż to jest kolejny wyczyn na miarę Gangu Olsena, jak blokowanie list przed dziesięciu laty.

Wracam do blogowania po prawie roku. Trochę się przez ten czas wydarzyło, lecz pewne wątki są stałe. Jednych ewidentnie świerzbią ręce, żeby coś tu jeszcze zmajstrować, jak jest ku temu wyjątkowa okazja. Drudzy tak trzęsą nogami, że to świerzbienie rąk biorą za szykowanie się do jakiś genialnych trików politycznych kieszonkowców. Tyle, że o takich trikach to się łatwiej marzy, niż faktycznie udaje się je zrealizować. Na szczęście prawo wyborcze nie poddaje się tak łatwo manipulacjom, jak to się jednym śni a drugim jawi w napadach strachu.

Można to też sprawdzić na przykładzie wyborów ogólnokrajowych. Niecały miesiąc temu opublikowałem raport o możliwych manipulacjach ordynacją sejmową. Można go znaleźć tu.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka