W Albercie, prowincji Kanady, służącej nadzwyczaj często za poligon doświadczalny dla rozmaitych przedsięwzięć domorosłych "władców świata", uruchomiono kilka dni temu wypłacanie "zasiłków antyinflacyjnych". Samo to określenie powinno powodować uniesienie brwi u czytelników wykazujących choć minimum gospodarczego obycia, nie w nim tkwi jednak sedno sytuacji.
Tkwi ono za to w fakcie, iż owe "zasiłki" wypłacane będą wyłącznie zainteresowanym posiadaczom "cyfrowej tożsamości" połączonej na stałe z kontem bankowym (które, jak wiadomo, można natychmiastowo zablokować np. na wypadek udzielenia poparcia przez jego właściciela przygodnemu "konwojowi wolności") oraz z danymi medycznymi (w tym z informacją dotyczącą tego, czy dany osobnik jest lub był posiadaczem stosownego "paszportu sanitarnego").
Naturalnie póki co nikt nikogo nie zmusza do zaopatrzenia się w ową "cyfrową tożsamość", ani tym bardziej do pobierania za jej pośrednictwem "zasiłków antyinflacyjnych", a Polska to nie Alberta, niemniej konfiguracja wszystkich owych elementów budzi nieodparte skojarzenia a to z marzeniami towarzystwa z Davos, a to z chińskim systemem "zaufania społecznego", a to wreszcie z Objawieniem Janowym; zwłaszcza biorąc pod uwagę, że choćby na bazie doświadczeń paru ostatnich lat można było nabrać trwałej świadomości, że granicę między dobrowolnością a "ofertą nie do odrzucenia" można rozmyć w odbiorze spanikowanego tłumu w sposób nadzwyczaj łatwy. Jak by nie było, strzeżonego Pan Bóg strzeże, warto więc zadbać o to, żeby przynajmniej w powyższej kwestii Alberta pozostała od nas tak odległa, jak jest na chwilę obecną.
