Dość trafnym sloganem jest ten głoszący, że historia powtarza się najpierw jako tragedia, a potem jako farsa. Tyczy się to również historii przynajmniej niektórych idei, na przykład marksizmu i komunizmu. Marksizm w wydaniu Marksa i komunizm w wydaniu Lenina czy Stalina skończył się tragicznie. Tymczasem marksizm i komunizm w wydaniu ostatniej (nie tylko w sensie chronologicznym, ale też, co widać coraz wyraźniej, także eschatologicznym) "gwiazdy" owych ideologii, czyli niejakiego Żiżka, to już wyłącznie czyste i zupełnie rozmyślne błazeństwo, w ramach którego wszystko może wszystko znaczyć i do wszystkiego prowadzić, jak długo finalnym rezultatem przeprowadzonej w ten sposób surrealistycznej ekwilibrystyki jest kompletnie już mgławicowa i semantycznie nieskończenie rozciągliwa "rewolucja".
Nic zatem dziwnego, że jedyny "ferment intelektualny", jaki są obecnie w stanie wywoływać ideologie marksizmu i komunizmu, przyjmuje formę głupkowatych obrazkowych pyskówek w tzw. mediach społecznościowych. To samo tyczy się zresztą tzw. neomarksizmu alias "marksizmu kulturowego" spod bandery Gramsciego, Marcusego, Alinsky'ego i Reicha, przy czym z uwagi na swój aspekt "tożsamościowy" ma on obecnie znacznie większy potencjał od marksizmu klasycznego w zakresie przenoszenia owych pyskówek na obszar instytucjonalny, siejąc znacznie bardziej wymierny zamęt i znacznie szerzej zakrojoną destrukcję.
Rzecz jest o tyle godna uwagi, o ile to właśnie zainfekowanie świata wzmiankowaną błazeńską głupkowatością zdaje się być finalnym, bezinteresownie niszczycielskim tryumfem marksizmu, komunizmu i innych ideologii spod egidy "permanentnej rewolucji". Jest to tryumf o tyle wyrazisty, o ile narzuca on ton nawet ideologiom pozornie przeciwstawnym - otóż zjełczała mieszanina trybalizmu, protekcjonizmu, militaryzmu i socjobiologizmu, która snobuje się dziś na główną siłę oporu wobec neomarksistowskiej degrengolady, również upatruje swojej witalności w coraz bardziej jarmarcznym, tandetnym i kabotyńskim charakterze, skrojonym na miarę memów, tweetów i tiktoków.
Jedyną niezawodną formą "kontrrewolucji" zdaje się być więc w podobnych okolicznościach zapraszanie jak największej liczby ludzi dobrej woli do "benedyktyńskich" azylów, w których przechowywane są pojęcia, zjawiska, idee i dzieła nieprzekładalne na język błazeńskiego populizmu i nieprzedstawialne w postaci neonowo-kakofonicznych karykatur. Stworzywszy zaś rzeczone azyle i wypełniwszy je osobami doceniającymi ich kluczową rolę, pozostaje czekać na niechybne pożarcie swoich dzieci również przez tę, jak się zdaje, ostateczną mutację rewolucji - nie tragiczną, tylko farsową, a więc niezdolną do zaszkodzenia tym wszystkim, których tarczą jest niezłomne trwanie przy ponadczasowych zasadach decorum.
Cenię wolność osobistą, ekonomiczny zdrowy rozsądek, logiczną ścisłość, intelektualną uczciwość i dyskretną dobroczynność.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo