Paweł Jędrzejewski Paweł Jędrzejewski
1361
BLOG

Najważniejsza jest pamięć o zamordowanych i o tych, którzy ratowali

Paweł Jędrzejewski Paweł Jędrzejewski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 35

Przed 80 laty, 22 lipca 1942 roku Niemcy rozpoczęli akcję deportacji Żydów z getta warszawskiego i mordowania ich w komorach gazowych obozu w Treblince. W ciągu dwóch miesięcy Niemcy przetransportowali z Warszawy do Treblinki około 265 tys. ludzi. Wywożeni ludzie dusili się z braku powietrza w wagonach i umierali z upału i odwodnienia. Podróż trwała kilkanaście godzin. W Treblince, Żydzi musieli natychmiast oddać wszystko, co mieli ze sobą, rozebrać się do naga i przebiec ścieżką (około 350 metrów) wśród kolczastych drutów zamaskowanych gałęziami drzew do pomieszczenia udającego łaźnię. Ludzi mordowano przy pomocy spalin wytwarzanych przez silnik Diesla. Gdy silnik działał bez awarii, po mniej więcej 20 minutach cierpień ludzie byli martwi. Gdy silnik psuł się (co zdarzało się dość często) umierali w wielogodzinnych mękach. W początkowym okresie działania obozu, funkcjonowały trzy komory mieszczące od około 500 do 800 osób każda. Później Niemcy zbudowali trzy następne.
O ofiarach trzeba pamiętać przede wszystkim.
A zaraz po nich o ludziach, którzy im pomagali przeżyć, gdy uciekli z obozu, bo zdarzały się też takie sytuacje.
Są trzy powody, żeby stale przypominać o ludziach, którzy pomagali uciekinierom z Treblinki:
- ratowali życie obcych ludzi
- narażali własne życie, żeby ratować innych
- ich postawa była czymś wyjątkowym

Rachela Auerbach pisała w reportażu z Treblinki w roku 1945: Tutejsi chłopi widzieli nocą płomienie ze stosów, na których palono zwłoki. Do nich musieli przychodzić po pomoc uciekinierzy z Treblinki. Część Żydów znalazła pomoc, część – rabunek, donos i śmierć. „Są ludzie i ludziska” – wzdycha nasz kierowca i wzdychają więźniowie Treblinki. Ale każdy z nich, ocalonych, znalazł jakiegoś Polaka, który naraził swoje życie i udzielił mu pomocy. Dla Friedmana chłopka nagrzała o świcie ceber wody, przemyła mu rany i opatrzyła je czystym kawałkiem materiału. Dała pajdę chleba do ręki i kij, by miał się na czym oprzeć. Pokazała drogę: Idź, powodzenia! Na skraju kolejnej wsi, nieopodal której leżał całymi dniami ukryty w sianie, w gorączce od [jątrzących się] ran, znalazł kolejnego gospodarza, który codziennie wieczorem wynosił mu z domu trochę jedzenia i nawet papierosa, żeby mógł sobie zapalić. Tego papierosa Friedman wspomina z jeszcze większą wdzięcznością niż jedzenie, dzięki któremu udało mu się przeżyć. Ów chłop jako pierwszy przekazał mu później wiadomość, że jest już wyzwolonym człowiekiem, że do pobliskiej wsi weszły już „Ruskie”. Drugi z naszej kompanii, Jechiel Rajchman, chciałby koniecznie podjechać parę kilometrów samochodem, żeby odwiedzić „swojego” chłopa, oddać mu z podziękowaniem nową koszulę w zamian za tę, którą tamten mu podarował, gdy zakrwawiony, poraniony Rajchman biegł przed siebie po powstaniu, a ze wszystkich stron gnała za nim obława… Kolejnemu, Szmuelowi Rajzmanowi, pomógł udający chłopa sędzia, który osiedlił się na czas okupacji u swojej rodziny na wsi i sam zakonspirowany, przyjął do siebie kilku Żydów – uciekinierów z powstania w obozie. Trzymał ich u siebie cały rok, do wyzwolenia. Gdzieś tu mieszka też gospodarz, który sam ledwo się uratował, gdy za ukrywanie Żydów podpalono mu chałupę i gospodarstwo. W innej rodzinie za to samo zastrzelono ojca i dwóch synów.

Uciekinier z obozu śmierci w Treblince, Jakub Abram Krzepicki tak opisywał pomoc udzieloną mu przez Polaków:
Około 1 w nocy zauważyłem, że nadchodzi starsza chrześcijanka.(…) Podszedłem bliżej i ujrzałem przed sobą sympatyczną twarz o dobrych oczach. Opowiedziałem jej krótko, kim jesteśmy, czego chcemy i sam byłem zaskoczony, kiedy kobieta wkrótce powiedziała, żebyśmy poszli z nią. Nie prosiła o żadną zapłatę, przeciwnie, zaproponowałem jej 50 złotych, ona mi odpowiedziała, że za taką rzecz nie bierze żadnych pieniędzy. Od mojej ucieczki z Treblinki to był pierwszy raz, kiedy ktoś, czy to Żyd, czy chrześcijanin, pomógł mi szukać ratunku i nie myślał o tym, żeby zedrzeć ze mnie skórę i nachapać się pieniędzy. (…) Gospodyni wkrótce przyniosła nam jedzenie, chleb z fasolą i garnek ciepłego gotowanego mleka. Kiedy zjadłem, wyjąłem 25 złotych i chciałem zapłacić za jedzenie. Chłopka powiedziała, że to za dużo, że ona nie chce zarabiać na nas, nieszczęśliwych ludziach. Ale ja nie chciałem nic wziąć z powrotem. Po jedzeniu pojawił się też gospodarz i poradził nam nie spieszyć się z podróżą do Warszawy, być ostrożnym i czekać, aż on da nam przewodnika. Tymczasem zrobiło się już ciemno na zewnątrz, wyprowadził nas z piwnicy do stodoły, przyniósł nam ciepły koc do przykrycia się i położyliśmy się spać. Spaliśmy dłuższy czas zdrowym, głębokim snem. Nawet we śnie czuliśmy, że znajdujemy się w stodole dobrych ludzi.
Kim byli ci ludzie? Jest to rodzina ze wsi Wielgie i ich krewni w Warszawie. Co o nich wiemy? Nic, poza tym, że zajmowali się szmuglem. I nikt nawet nie zna ich imion i nazwisk. Pewno nie poznał ich nawet Krzepicki, któremu pomogli przeżyć. Cóż… wszyscy pamiętają o Duńczykach, którzy ratowali Żydów, transportując ich na kutrach i łodziach do Szwecji. To była wielka akcja. Dzięki niej duński ruch oporu ma swoje drzewo w Jad Waszem. Jednak nie zapominajmy, że Duńczycy nie ryzykowali życiem, natomiast pobierali od Żydów średnio 1000 koron (równowartość dwumiesięcznej przeciętnej pensji) za transport jednej osoby i król szwedzki wsparł swoim autorytetem całą akcję. Natomiast chłopi ratujący Krzepickiego nie chcieli przyjąć 25 złotych za chleb i mleko („to za dużo”). A przecież karą za udzielenie mu jakiejkolwiek pomocy była śmierć na szubienicy lub kula w głowę pod ścianą własnego domu. I nikt ich w tym nie wspierał, poza ich sumieniami.
Chłopi ze wsi Wielgie i ich krewni w Warszawie, którzy uratowali Krzepickiego, „uratowali cały świat”. Bo „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat” głosi talmudyczna sentencja na medalu Jad Waszem za pomoc udzielaną Żydom podczas Zagłady. Na medalu, którego oni nie dostali i nigdy nie dostaną, bo nikt nigdy nie dowie się nawet, kim byli.
A kim był uratowany przez nich Jakub Krzepicki?
Niewiele wiemy o przedwojennych losach uciekiniera z obozu w Treblince. Urodzony w 1915 roku, podobno był krawcem. Walczył w kampanii wrześniowej, trafił do niemieckiej niewoli, z której uciekł. Przedostał się do Warszawy, znalazł się w getcie. 25 sierpnia 1942 roku został wywieziony do obozu śmierci w Treblince. W obozie spędził 18 dni, poznając wszystkie kręgi tego piekła, w którym Niemcy zamordowali latem 1942 roku około 300 tysięcy ludzi.   
Relacja Krzepickiego o Treblince zawierała jedne z pierwszych, a zarazem najbardziej szczegółowe informacje naocznego świadka o ludobójstwie, dokonywanym na ludziach z warszawskiego getta. Krzepicki nadawał się na obserwatora jak nikt inny. Był odważny, inteligentny, spostrzegawczy i miał niezwykłą odporność psychiczną, wolę życia oraz niewiarygodne szczęście wspomagane sprytem. Kilka razy znajdował się w grupie więźniów skazanych na komorę gazową. Kilka razy groziło mu rozstrzelanie. Jednak zawsze udawało mu się uniknąć śmierci zaradnością, lub po prostu cudem, czyli niezwykłym zbiegiem okoliczności. 
Ostatni „cud” zdarzył się 11 września. Krzepicki znalazł się w grupie „bezużytecznych” robotników, przeznaczonych do komory gazowej. I wtedy nastąpiło coś niezwykłego. Jego przyjaciel, którego żona i córeczka zostały zamordowane gazem parę dni wcześniej, w akcie zemsty zaatakował nożem esesmana przeprowadzającego selekcję. Skutecznie, bo niemiecki zbrodniarz zmarł. Tym mścicielem był żołnierz argentyńskiej armii – Meir Berliner. Został zmasakrowany i zatłuczony w kilka minut później łopatami przez obozowych strażników. Wtedy, zamiast wysłania więźniów do komory gazowej, Niemcy rozpoczęli ich natychmiastowe rozstrzeliwanie. Krzepicki znów ocalał: „Stałem tam, a los tak się ze mną bawił, że zabrali jednego z mojej prawej strony, drugiego z lewej, a ja pozostałem.” Dla Krzepickiego czyn i śmierć Berlinera stały się ostatecznym impulsem do ucieczki.
Krzepicki podejmuje decyzję. Udaje mu się dotrzeć w pobliże wagonów wypełnionych ubraniami zamordowanych ludzi, niezauważony chowa się pod nie, nie zostaje wykryty podczas kontroli, po kilku kilometrach wyskakuje z pociągu.
Zaczyna się kilkutygodniowa epopeja ukrywania się i jednocześnie wędrówki do Warszawy. Krzepicki przez następne dni doświadcza ze strony ludzi, których prosi o pomoc – zarówno od Polaków jak i Żydów – obojętności, nieuczciwości, chciwości. Odmawiają mu noclegu, odmawiają sprzedaży chleba. A gdy godzą się, żądają ogromnych kwot. Opowiadał: „zarówno Żydzi, jak i okoliczni chłopi wyciągali od zbiegów z Treblinki olbrzymie sumy za każdą drobnostkę.„. I jedni i drudzy doskonale wiedzieli, że w Treblince odbywa się masowa zbrodnia i nie powstrzymywało ich to przed chęcią maksymalnego wykorzystania uciekinierów.
To bardzo ważna obserwacja, bo poświadcza, że to nie nienawiść do Żydów stała za obojętnością, chciwością i bezwzględnością ludzi, którzy kazali płacić zbiegom z Treblinki ogromne sumy za chleb, wodę, czy nocleg. A taki jest dominujący pogląd w publicystyce historycznej zajmującej się Holokaustem. Jednak to nie antysemityzm Polaków był przyczyną, skoro przecież podobnie traktują Krzepickiego Żydzi. Diagnoza jest więc bardziej przerażająca: to uniwersalne cechy charakterystyczne dla postaw ludzi nie posługujących się w swoim postępowaniu ani moralnością, ani empatią. A takich była większość. Przecież Żydzi z okolicznych miasteczek starają się – podobnie jak polscy chłopi – obłowić na nieszczęściu ludzi, którzy cudem uniknęli śmierci w komorach gazowych. Nie wolno nam podważać jego diagnozy, bo nikt nie ma bardziej prawa do oceny ludzkich postaw wobec uciekiniera z obozu śmierci, niż Krzepicki.
I oto on trafia na chłopów we wsi Wielgie, którzy karmią go, ukrywają, pomagają przedostać się do Warszawy, gdzie zamieszka u ich krewnych.
Również chrześcijanie z ulicy Złotej byli bardzo porządnymi ludźmi, prawie nic nie wzięli za przechowywanie nas przez te kilka dni, a żegnając, dali obietnicę, że jak przyjdzie nam uciekać z getta i szukać kryjówki, mamy do nich wstęp wolny. Po tych wielu wykorzystywaczach i nikczemnych kreaturach ci szlachetni chrześcijanie ze wsi Wielgie i ich krewni z Warszawy byli naszymi ratownikami i pomocnikami w największej potrzebie i niebezpieczeństwie. Niech im zostanie odpłacone to dobro, które nam uczynili.” – tymi słowami kończy ocalony Krzepicki swoje wspomnienia i tymi słowami żegna się ze światem. Ocalonym światem.
Krzepicki wrócił do getta, wstąpił do Żydowskiej Organizacji Bojowej, nie skorzystał z oferty ukrycia się po „aryjskiej stronie”. Jednak jego misja nie była jeszcze zakończona. Pozostał ostatni akt. Krzepicki wziął udział w powstaniu w getcie i zginął podczas walk 23 kwietnia 1943 roku.

Od kilkunastu lat redaguję dział "judaizm" i współredaguję dział "opinie" na portalu Forum Żydów Polskich. Piszę felietony dla portali tvpworld.com oraz tysol.pl  .Ukazały się dwa wydania mojej książki "Judaizm bez tajemnic" (2009, 2012). Od 2005 roku prowadzę działalność edukacyjną na temat judaizmu i religijnej kultury żydowskiej w 'Stowarzyszeniu 614. Przykazania' (The 614th Commandment Society) działającym z Kalifornii. W latach 2009-2014 współpracowałem z żydowskim wydawnictwem 'Stowarzyszenie Pardes', uczestnicząc w redagowaniu tłumaczeń na język polski klasycznych dzieł judaizmu. W roku 2011 opublikowałem w formie książkowej rozmowę z autorem monumentalnego, żydowskiego tłumaczenia Tory na polski - ortodoksyjnym rabinem Sachą Pecaricem ("Czy Torę można czytać po polsku?").

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura