Gra czasem tzw. "katastrofy smoleńskiej" jest najdobitniejszym dowodem jej fałszerstw i manipulacji. Jak nic innego obnaża skalę dezinformacji. Negliżuje rzeczywiste postawy zarówno Rosji ale i naszych władz w dążeniu do ukrycia prawdy. Przyjrzyjmy się zatem tej sprawie bliżej.
.:::::::.
Przez kilka tygodni po katastrofie podawano, że czasem jej wystąpienia była godzina 8:56 czasu polskiego. Dopiero później skorygowano go na 8:41, który to czas obowiązuje oficjalnie do dziś. Dziś wiemy, że ta sprawa, sprawa zmiany tego czasu - dostarcza niezbitego dowodu na matactwa obydwu stron - zarówno rosyjskiej jak i polskiej. Świadczy o jakiejś zmowie, celowym ukrywaniu prawdy w imię niejasnych interesów. Skąd wiemy, że tak właśnie było? Z prostego powodu – ponieważ ujawnione po pewnym czasie, podkreślmy to, oficjalne dokumenty/nagrania rozmów wskazują na to, że od początku wiedziano, że czasem wystąpienia katastrofy nie mogła być godzina 8:56. Ograniczę się do przytoczenia w tym miejscu dwóch podstawowych źródeł takich informacji – po pierwsze – ujawnionych oficjalnie rozmów min. Sikorskiego przeprowadzonych z pracownikami MSZ i ambasadorem Bahrem w dniu 10 kwietnia. Wskazywały one na to, że katastrofa musiała wydarzyć się przed 8:48. Z kolei przedstawiciele naszej prokuratury podpisali w nocy z 10 na 11 kwietnia pierwsze porozumienie w sprawie zasad procedowania śledztwa z prokuraturą rosyjską, gdzie jako czas katastrofy podaje się godz. 8:41. A jednak przez dłuższy czas przyzwalano świadomie, by kłamliwa wersja czasu katastrofy funkcjonowała w przestrzeni publicznej – w tym w oficjalnych wypowiedziach naszych przedstawicieli. Nasuwa się oczywiste pytanie – dlaczego tak robiono? W kolejnym akapicie wyjaśnię do czego manipulacja czasem potrzebna była Rosjanom. Pytanie o powody współudziału w tych matactwach strony polskiej pozostaje otwarte do dziś.
.:::::::.
Gdy tylko poinformowano o tym, że katastrofa nie wydarzyła się jednak o 8:56 a wcześniej, o 8:41 – pojawiły się także różne próby wyjaśnienia tego, dlaczego taka pomyłka mogła nastąpić. Pojawiały się przeróżne wersje, poglądy w tym względzie ewoluowały (moje także) w miarę odsłaniania kolejnych faktów. Jak na tą sprawę należy patrzeć dziś? Po pierwsze należy stwierdzić, że jak udowodniłem to powyżej, cała sprawa nie była rezultatem pomyłki. Czyli była to świadoma dezinformacja. Do czego była Rosjanom potrzebna? Przecież w innych dokumentach, póki co wówczas niejawnych, równocześnie pojawiał się inny czas katastrofy. Przypuszczam, że ten fałszywy czas był potrzebny do dwóch rzeczy – po pierwsze - do ostatecznej synchronizacji zapisów wszystkich rejestratorów katastroficznych – ale przede wszystkim do czegoś innego - do sprawdzenia, czy nie przeniknęły do przestrzeni publicznej jakieś informacje, które mogą podważać w przyszłości kolejny czas, jaki miał zostać ostatecznie przedstawiony – a więc 8:41. W tym miejscu może komuś nasunąć się pytanie – a dlaczego Rosjanie mieli by od początku obawiać się podania prawdziwego czasu katastrofy? Zgoda – z jakichś niepojętych powodów kłamali co do 8:56 – ale przecież później mogli podać prawdziwy czas. Bo niby dlaczego mieli kłamać w tym względzie? Co niby chcieli poprzez to osiągnąć? I tu dochodzimy do sedna sprawy. Rosjanie mogli by podać prawdziwy czas katastrofy – gdyby jakakolwiek katastrofa na Siewiernym miała miejsce. Tyle, że dziś sprawą absolutnie oczywistą dla każdego otwartego na dowody człowieka jest to, że tam żadnej katastrofy nie było. A przygotowano zaledwie jakąś jej niezbyt nawet udolną inscenizację. Dlaczego więc cała sprawa nie została ujawniona i oprotestowana przez stronę polską? To bardzo dobre pytanie - i podobnie jak udział w ukrywaniu manipulacji czasem katastrofy - pozostaje otwarte do dziś. Jednak to, że nasze władze przyzwoliły na fałszowanie okoliczności katastrofy smoleńskiej - jest sprawą oczywistą i udowodnioną. O inscenizacji katastrofy pisałem wielokrotnie: wystarczy przejrzeć kilka moich notek na ten temat (np. tę notkę). Tutaj podkreślę rzecz jedną – na inscenizację katastrofy wskazują jedyne niezależne dowody – to znaczy dowody nie pochodzące od Rosjan – konkretnie zdjęcia satelitarne. Ich analiza dokonana przez prof. Chrisa Cieszewskiego. A także zeznania polskich świadków. Pojawia się wiele innych faktów, jest ich coraz więcej. Wróćmy jednak do sprawy manipulacji czasem katastrofy. Gdy zrozumiemy, że żadnej katastrofy w okolicach lotniska pod Smoleńskiem nie było – sprawa potrzeby wykreowania sztucznego czasu jej rzekomego wystąpienia staje się automatycznie zrozumiała. Był to podstawowy element całej dezinformacji. Skoro wiemy, że jakikolwiek czas podany – jest czasem fałszywym – nie może dziwić to, że jakieś fakty temu czasowi zaprzeczają. I że zapewniono sobie pewną przestrzeń do sprawdzenia, czy nie ma realnych zagrożeń dla tego aspektu dezinformacji. Nie musiano by tego robić, gdyby miano podać, co oczywiste, czas prawdziwej katastrofy. Takie postawienie sprawy wystarczająco pozwala zrozumieć powód zastosowanej dezinformacji. Tyle, że w takim razie musimy zdać sobie sprawę z jeszcze jednego. Otóż, ponieważ czas 8:41 jest także czasem fałszywym, to muszą być (a przynajmniej powinny) jakieś przesłanki, mniej lub więcej twarde dowody, które mogą na to wskazywać.
.:::::::.
I takie dowody są. Właściwie były od dawna. Już od samego początku wiadomym było, że np. linia energetyczna w pobliżu lotniska zerwana została wcześniej. Na tyle wcześniej, że w żaden sposób jej zerwania nie można było później wiązać z lotem Tupolewa. A pewnie to inaczej na początku planowano. Były sugestie, że dziennikarz Polsat News Wiktor Bater informację o katastrofie dostał około godziny 8:40 – co świadczyło o tym, że musiała się wydarzyć jeszcze wcześniej. Tutaj musimy zrozumieć jedno – przy tak wielkim projekcie dezinformacyjnym, zapewnienie w 100% kompatybilności wszystkich elementów, ich wzajemnych powiązań było sprawą niezwykle trudną. Najtrudniejszą zaś kwestią tego wszystkiego, jak dziś to się uwidacznia, była wspólna oś czasowa. Tak więc tylko kwestią czasu było, by jakieś dowody tego się ujawniły. Istniał także inny słaby punkt całej sprawy - odgłosy rzekomej katastrofy. Sygnał, że się w ogóle wydarzyła. I z tym był też problem. Oddajmy głos ambasadorowi Bahrowi:
Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu.
Z innych wywiadów Bahra, ale z przede wszystkim z jego rozmowy z CO MSZ , która miała miejsce tuż po rzekomej katastrofie (dokładnie o godz. 9:07) wynika coś takiego:
PytanieCentrumOperacyjne MSZ:Czy to wiadomo było.. czy widać było katastrofę?
AmbasadorJerzyBahr: Myśmy słyszeli tylko jak przelatywał nad lotniskiem nisko, potem wszystkie samochody zaczęły jechać w tamtym kierunku..
Zreasumujmy: ambasador Bahr stoi na płycie lotniska, kilkaset metrów od miejsca rzekomego upadku Tupolewa, ale nie słyszy podobnie jak i inni oczekujący (Marcin Wierzchowski) żadnych odgłosów katastrofy. Już to jest wystarczająco dziwne, niezrozumiałe. Nie słychać odgłosów upadku tak ogromnego samolotu? Co więcej – oni słyszą jak samolot przeleciał nad lotniskiem. Skoro tak - to jak mógł się rozbić nie doleciawszy do lotniska? Bo miejsce katastrofy - wskazano przed lotniskiem. O tym, że coś jest nie w porządku Bahr orientuje się po zachowaniu Rosjan. Ci, z niezrozumiałych powodów, nagle zaczynają się przemieszczać , „rozchybotali się”. Jak na czyjąś komendę? Wydaną przez Wielkiego Animatora zdarzeń owego ranka? Są natomiast inne relacje świadczące o tym, że jednak był na wrakowisku jakiś niewielki wybuch (por. Wosztyl, Sławomir Wiśniewski). Zapewne, jeżeli był, to on miał być sygnałem, dowodem wystąpienia katastrofy. Nie mógł być wielki ponieważ stanowił by zagrożenie dla obecnych tam służb. Ponadto – nie miano zapewne pewności jaki czas będzie ostatecznie obowiązywał. Z niewielkiego wybuchu, który nie wszyscy mieli zobaczyć/usłyszeć – zawsze się można było wycofać.
Przejdźmy teraz do innych dowodów wskazujących na fałszywość obowiązującego dziś czasu katastrofy. Wskażę na dwa fakty: po pierwsze – w ostatnim filmie Anity Gargas por. Wosztyl przekazał następującą informację:
jego rozmowa z Dyżurnym Kierownikiem Lotów na temat katastrofy Tupolewa została zarejestrowana (zapisała się w pamięci telefonu rozmówcy) 10 kwietnia o godz. 8:38.
Mimo, że została o to zapytana (pytała blogerka 1Maud) nasza prokuratura wojskowa nie ustosunkowuje się do tej sprawy. To kolejny dowód na brak rzetelności jej działań. Przecież absolutnie wykluczonym jest to, by por. Wosztyl mógł posunąć się do publicznego kłamstwa w tak łatwej do weryfikacji przez prokuraturę sprawie. Gdyby skłamał - dawno by się do tego odniesiono, a kłamstwo napiętnowano. Jest inaczej - prokuratura unika odpowiedzi na ten temat. Tutaj jeszcze jedna uwaga - por. Wosztyl o tym zarejestrowanym czasie musiał się dowiedzieć od oficerów Centrum Operacji Powietrznych, w każdym razie od kogoś majacego dostęp do używanego tam telefonu służbowego. Sam nie miał do tego dostępu. To tylko podwyższa wiarygodność jego przekazu.
I wreszcie sprawa ciągle wiszącej w internecie strony Gazety Wyborczej - link
Czas indeksacji tej strony – to 8:38. Ktoś powie – to może być przypadek. Może wykorzystano stronę zredagowaną wcześniej i poprzez jej edycję poinformowano o fakcie, który pojawił się później. Ot – taka potrzeba chwili. Tyle, że minęło ponad cztery lata – a nie dokonano korekty owego zapisu. Co więcej – tam jest informacja, że kolejnej aktualizacji strony dokonano w grudniu 2013r. Dlaczego więc informuje się o kolejnej aktualizacji – a nie mówi się o pierwszej?
Podsumowując – mimo szczelności zasłony, pod którą ukryto prawdę o wydarzeniach 10 kwietnia, prawdę o tragicznych losach naszej delegacji – dowodów na fałszywość oficjalnej wersji jest coraz więcej. Musimy tutaj zrozumieć także i to, że wykazanie fałszywości aktualnie obowiązującego czasu musi skutkować podstawowym wnioskiem – obaleniem całej wiedzy na temat przebiegu zdarzeń 10 kwietnia. Inny czas oznacza, że zapisy rejestratorów zostały sfałszowane. Oznacza, że wszystkie zeznania rosyjskich świadków są kłamliwe. Że raporty MAK i komisji Millera to kłamstwa. A przecież inną obaloną całkowicie sprawą – to rzekomy kontakt Tupolewa z „brzozą”. Pisałem o tym w poprzedniej notce. Ten fakt w sam w sobie również prowadzi do identycznych wniosków. Przecież upada bezpośrednia przyczyna katastrofy. Jak wobec tego wytłumaczyć ostatnie sekundy lotu Tupolewa wg trajektorii zawartej w oficjalnej wersji? Co w takim razie było powodem owej „półbeczki”? Przyziemienia samolotu w pozycji kołami do góry? Cóż, „fabryce kłamstw” to wszystko nie przeszkadza. Oficjalna narracja to ciągle te same fałszerstwa i manipulacje.
Inne tematy w dziale Polityka