Jerzy Korytko Jerzy Korytko
3624
BLOG

Matactwa w sprawie "Okęcia".

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

 Relacjonując przebieg jednej z ostatnich konferencji prasowych prokuratury wojskowej poświęconej śledztwu w sprawie katastrofy smoleńskiej red. Dawid Wildstein napisał (na Facebooku) coś takiego:

Uderzający był profesjonalizm Prokuratury. Na większość bardziej konkretnych pytań odpowiadali - "Nie wiem", "wyślemy maila", "tak było?", "sprawdzimy", "z tego co pamiętam, to chyba" - możemy więc być spokojni. […]Reasumując: Oto skrótowe podsumowanie stanowiska Prokuratury: nie mamy większości dowodów, nie wiemy czy te, które mamy są prawdziwe, nie wiemy czy w najbliższym czasie jakieś dowody na pewno dostaniemy, nie mamy pojęcia co robią Rosjanie- ale wybuchu nie było. Więc skończmy śledztwo, ok?

Ot, taka prokuratura i taki kraj...Ale wiecie co, tak tylko dyskretnie zaznaczam. Jeśli tak ważny organ jak NPW może potraktować w ten sposób sprawę tak priorytetową jak Smoleńsk... To pomyślcie jak zwykła prokuratura może potraktować... po prostu Was.

Nie odbiega to od mojej oceny działań prokuratury, którą to ocenę wielokrotnie prezentowałem w swoich notkach. Posunąłem się nawet do twierdzenia, że w istocie nasza prokuratura w ogóle nie prowadzi samodzielnego śledztwa.  Pozbawiona dostępu do źródłowych dowodów, nie mogąc samodzielnie wykonywać żadnych czynności procesowych na terenie FR w istocie „przepisuje” tylko ustalenia prokuratury rosyjskiej.

.::::::::.

A miało zupełnie inaczej – miało być rzetelne, szybkie, transparentne śledztwo. Tak wielokrotnie w pierwszych dniach po katastrofie obiecywał osobiście premier Donald Tusk. A z czym mamy do czynienia? Ktoś powie – to nie jego wina, nie mógł przewidzieć, jak Rosjanie potraktują śledztwo, z jaką z ich strony obstrukcją w tej sprawie będziemy mieli do czynienia.  Tyle, że to nie jest prawda. Ponieważ nasza prokuratura niczego nie wyjaśniła. Także tych spraw, które wydarzyły się w Polsce. Przed społeczeństwem ukryto wszystkie ważne fakty, te polskie też…. Czemu ma służyć nie podawanie do wiadomości publicznej rezultatów analizy nagrań z kabiny JAKa z dziennikarzami? Cztery lata minęły – nie było problemów z odsłuchaniem tych nagrań bezpośrednio po katastrofie, już 10 kwietnia po powrocie JAKa do Polski (odsłuchiwała ŻW w obecności załogi) – a teraz coś przeszkadza? Przez cztery lata? Dlaczego nie podaje się informacji czy lot Tupolewa był monitorowany przez Centrum Operacji Powietrznych? Kiedy był ostatni kontakt z samolotem Dyżurnego Kontroli Lotów? Dlaczego ukrywa się okoliczności wylotu delegacji, wszystko to, co wydarzyło się 10 rano na Okęciu? Takich informacji, które mogły by rzucić światło na tajemnicę lotu TU154M1 a będących w zasięgu prokuratury jest dziesiątki. I wszystkie te informacje ukryto. W imię czego?

.:::::::.

Przeważnie znajduję nowe fakty dotyczące wydarzeń związanych z 10 kwietnia przetrząsając zasoby Internetu. Ale zdarza mi się to niekiedy po lekturze własnego tekstu.  W trakcie dokonywania jego korekty, etc. Pewne sprawy powracają w nowym kontekście. I tak było ostatnio: znowu wrócę do sprawy Okęcia. Znalazłem kiedyś taki tekst  tutaj. Był już, dawno temu, chyba w maju 2010r.  komentowany także tutaj. Oto jego fragment:

Auch in Smolensk begann das Unglück der polnischen Militärs in einer C-295M. Am frühenMorgen des 10. April, dem Tage der Katastrophe saßen Sie, zusammen mit etwa einem Dutzend polnischer Journalisten, auf dem militärischem Teil des Warschauer Frederic- Chopin Flughafens in einer solchen Maschine und warteten bereits angeschnallt auf den Start nach Smolensk, wo sie im naheliegenden Katyn an den Feierlichkeiten zum Jahrestag des Genozides der Sowjets an mehr als 20 000 Polen teilnehmen wollten oder sollten. Doch plötzlich hiess, die Casa habe technische Probleme und man müsse in ein anderes Flugzeug, eine Jakolew-42 umsteigen, welche sie nach Russland bringen solle. Die Journalisten kamen der Aufforderung nach, doch die polnische Militärführung hatte gleichzeitig eine Einladung bekommen, die freien Plätze in der Tupolew des polnischen Präsidenten, die alsbald ebenfalls nach Smolensk aufbreche, besetzen zu dürfen.Diese Einladung war bekanntlich ihrem Todesurteil gleichzusetzen.

Tak można (dość swobodnie) to przetłumaczyć:

„Także w (sprawie) Smoleńska nieszczęście polskich wojskowych rozpoczęło się od samolotu C-295M. Wczesnym rankiem 10 kwietnia, w dniu katastrofy, siedzieli oni z tuzinem polskich dziennikarzy w stojącej na wojskowej części lotniska Fryderyka Chopina w takiej właśnie maszynie i oczekiwali w gotowości na start do Smoleńska, by w nieodległym Katyniu uczestniczyć w uroczystościach ku czci zamordowanych w wyniku ludobójstwa Rosjan więcej niż 20000  rodaków. Ale niespodziewanie powiedziano im, że CASA ma problemy techniczne i w związku z tym muszą się przesiąść do innego samolotu, JAKa-42,  i nim mają lecieć do Smoleńska. Dziennikarze przesiedli się, natomiast generałom stworzono możliwość zajęcia wolnych miejsc w Tupolewie z Prezydentem. To zaproszenie okazało się dla nich wyrokiem śmierci.   

 


Zdaję sobie sprawę z tego, że taka wersja wydarzeń nie znajduje potwierdzenia w żadnej z  innych znanych relacji. A znam takich relacji kilka. Jednak uderza coś innego - od poczatku przekazywano różne wersje ostatecznego rozmieszczenia delegacji w samolotach odlatujących do Smoleńska. Jak gdyby celowo mylono tropy. Tak, że trudno się w tym rozeznać. Te relacje są sprzeczne niejednokrotnie. Na przykład - jest relacja, że dziennikarzy przesadzono, ponieważ do Tupolewa miano zabrać (ostatnie rzędy siedzeń) wieńce. Albo, że zepsuł się inny JAK. Taka jest oficjalna wersja. Ale inaczej tą sprawę przedstawił w swoim wywiadzie udzielonym po katastrofie jeden z dziennikarzy - Paweł Świąder:

Była sobota, blady świt, a właściwie jeszcze ciemno. Musiałem wstać o 3 rano, by przed 4 znaleźć się na lotnisku. Nasz samolot miał odlecieć o 5 rano. Rzadko mam okazję towarzyszyć Prezydentowi w czasie oficjalnych wizyt, tym razem, na wyjazd do Katynia zgłosiłem się na ochotnika. Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew. OK - pomyślałem, widocznie zabrakło dla nas miejsca w "Tutce".

Tyle, że to relacja z pierwszych dni po katastrofie. Wielokrotnie wskazywano na pewną, dziwną rzecz. Otóż brak praktycznie relacji z tego ranka. Dziennikarze nie chcą dać zarobić swoim redakcjom? Przecież wobec milczenia w tej sprawie każdy materiał byłby rozchwytywany. Czy nie można odnieść wrażenia, że ktoś im nakazał milczenie? Może nawet pod rygorem odpowiedzialności karnej?

Analiza protokołów z przesłuchań prokuratorskiego śledztwa w sprawie organizacji wylotu delegacji też zastanawia.  Tworzy to niezwykle ciemny obraz.  Omawiano przygotowania do obu lotów – czyli 7 kwietnia (Premier) i 10 kwietnia  - łącznie. O ile jeszcze procedury dotyczące zamawiania samolotów na  7 kwietnia od biedy da się odtworzyć – to na 10 kwietnia -  w żadnym razie. Mówi się o jakichś odległych planach – natomiast brak jakichkolwiek konkretów z Kancelarii Premiera dotyczącego konkretnych zamówień na 10 kwietnia.  Można jedną rzecz  domniemywać i to na 100% - że zamawiano samoloty CASA również. Ponieważ loty czarterowe firm prywatnych nie wchodziły w rachubę. Lotniskiem docelowym było lotnisko wojskowe, ponadto nie było aktualnej dokumentacji tego lotniska. To wynika z owych przesłuchań jasno. Tak więc, gdyby Tupolew uległ awarii  - tylko samoloty CASA mogły by przewieźć taką ilość osób. Ale proszę to znaleźć w dokumentach. Na moją intuicję – dostrzegłszy sposoby dezinformacji zastosowane przy okazji tego „śledztwa” coraz bardziej zaczynam podejrzewać, że generałowie nie polecieli Tupolewem.  Te wszystkie kłamliwe informacje – o kłótni gen. Błasika z Protasiukiem, o alkoholu we krwi generała – czemu to miało służyć? Przecież wiedziano, że tych insynuacji nie uda się potwierdzić, utrzymać na dłuższą metę. Szczególnie wredna była informacja o rzekomej kłótni. Podała ją Gazeta Wyborcza. W artykule „Awantura przed Smoleńskiem?”  redaktorzyAgnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski i Paweł Wroński zaprezentowali szczyty rzetelności dziennikarskiej:

- Słyszał, jak między Błasikiem a Protasiukiem wybuchła ogromna kłótnia - opisuje oficer BOR, który zna relację chorążego. -

 
Czyli – podawali jako wiarygodne informacje, o których ktoś komuś opowiedział. Była ich trójka (autorów tekstu, trójka pewnie dlatego by rozmyć odpowiedzialność....), same znane nazwiska….. a nikt z nich nie pofatygował się i nie porozmawiał bezpośrednio ze źródłem informacji? Owym „chorążym BOR”? Może  taki ktoś w ogóle nie istniał? Może odmówił im rozmowy?  Czyli co – sprzedawali szczeble z drabiny, o której się śniło św. Jakubowi?

Myślę, że był pewien cel tej ordynarnej fałszywki. Nigdy przecież te informacje nie potwierdziły się. A chodziło o to, byśmy w ogóle uwierzyli, że generałowie polecieli Tupolewem. Temu samemu służyła, w końcu sprostowana i odrzucona, informacja o rzekomym alkoholu we krwi gen. Błasika. Widać tu pewną wspólnotę strategii – Gazety Wyborczej i komisji MAK.

Proszę zwrócić uwagę – wszystkie te niejasności znajdują miejsce, ponieważ nasze instytucje powołane do wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej nie wywiązują się ze swoich zadań. Nie ma żadnego przepływu informacji.  Ukryto nagrania monitoringu z Okęcia z owego feralnego ranka. Nie ma żadnej dokumentacji fotograficznej czy wideo z odlotu delegacji. Ukryto dokumentację pracy lotniska z tego dnia. Ukrywa się także wiele innych faktów. Tak jak np. zadane pisemnie pytanie blogerki 1Maud o to, czy podany przez por. Wosztyla fakt zarejestrowania jego rozmowy z DKL, zapisania się jej w telefonie służbowym rozmówcy -  miał miejsce o 8:38 – na to pytanie prokuratura również nie udzieliła odpowiedzi. Ogrom dezinformacji. Same kłamstwa i przemilczenia. Oto co się wyłania z obrazu polskiego śledztwa cztery lata po katastrofie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Polityka