Ostatnio tekstów na temat wydarzeń dnia 10 kwietnia praktycznie brak. Mam na myśli takie, które w ogóle warto czytać. Doszło do tego, że administracja skasowała dział „katastrofa smoleńska” na stronie głównej. Sprawa umiera w publicznym dyskursie, tak jak gdyby rzeczywiście 10 kwietnia nigdy nie było, jak gdyby wówczas nie zginęło naszych 96 współobywateli z Prezydentem RP na czele. A przecież niczego jeszcze oficjalnie nie wyjaśniono, sprawy nie zamknięto. Śledztwo prokuratury rzekomo trwa. I nikogo to nie obchodzi? Ale – do rzeczy.
Praktycznie bez echa znowu (po przemilczeniu opublikowanych materiałów II Konf. Smoleńskiej) przechodzi ważna informacja. Oto co przeczytałem w niezalezna.pl:
Chodzi o ekspertyzę techniczną zatytułowaną „Deszyfracja i analiza danych z pokładowych rejestratorów parametrów samolotu Tu-154M nr boczny 101 Sił Powietrznych RP, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 r.”. Wpłynęła ona do prokuratury wojskowej w lipcu 2011 r. i według informacji „GP” znajduje się w tomie nr 203 akt śledztwa smoleńskiego.
W ekspertyzie – sporządzonej przez producenta tzw. polskiej czarnej skrzynki w tupolewie, firmę ATM – kluczowy jest załącznik nr 3, noszący nazwę „Tabela odtworzonych wartości wysokości lotu i odległości od początku pasa trzech ostatnich minut zapisu”. Zawarte są w nim dane pozwalające na odtworzenie ostatnich sekund lotu, a więc wysokość Tu-154 w odniesieniu do poziomu początku pasa startowego (położonego, przypomnijmy, 255 m nad poziomem morza) oraz odległość samolotu od początku pasa startowego.[…]
Na jakiej wysokości, według ekspertyzy ATM, był w momencie rzekomego zderzenia się z brzozą polski tupolew? W dokumencie można przeczytać, że w odległości 928 m od progu pasa samolot leciał na wysokości 4 m nad progiem pasa (czyli 259 m n.p.m.), a w odległości 849 m od progu pasa znajdował się już na poziomie 7 m nad progiem pasa (czyli 262 m n.p.m.). Brzoza smoleńska, co stwierdza raport MAK, rosła tymczasem w odległości 855 m od progu pasa startowego i – uwaga – na wysokości 248 m n.p.m. Oznacza to, że według ekspertyzy ATM samolot w chwili rzekomego zderzenia się z „pancernym” drzewem leciał na wysokości od 11 do 14 m nad powierzchnią gruntu! W żaden sposób nie mógł więc zderzyć się z brzozą, która – zgodnie z ustaleniami MAK i komisji Millera – została uszkodzona na wysokości około 5 m nad ziemią. […]
Warto podkreślić, że ekspertyza ATM została oparta na odczycie jedynego oryginalnego rejestratora lotu znajdującego się w kwietniu 2010 r. w polskich rękach. Choć dokument od 15 lipca 2011 r. jest w aktach prokuratury wojskowej, śledczy nigdy nie wspomnieli publicznie o wnioskach, jakie można wyciągnąć z załącznika nr 3 do ekspertyzy.
Dla mnie wartość dowodowa tego nie jest wielka. Ponieważ od dawna, na podstawie innych przesłanek/dowodów stwierdziłem, że wszystkie tzw. rosyjskie dowody to fałszywki. Odzwierciedlają spreparowany tor lotu Tupolewa, fałszywe jest wszystko. Tyle, że wielu „niewinnym” ludziom, którzy ciągle tkwią w smoleńskiej mgle, ciągle nie mogą uwierzyć w wymowę obiektywnych faktów – ta sprawa może pomóc wyrwać się z zaklętego kręgu kłamstw i matactw. Trzeba ten wyłom w kłamstwie poszerzać i powiększać korzystając z każdej okazji. Dlatego przytaczam tą wiadomość. Dowodzi ona bowiem niezbicie, że nasze władze ukrywają przed społeczeństwem niewygodne fakty. Fakty, które całkowicie przeczą wnioskom komisji Millera. Zadają im ostateczny cios.
Wspomniałem o tym, że w sprawie 10 kwietnia są obiektywne (jednak) dowody. W otwierającym II KS referacie prof. Witakowski zaapelował o to, by w badaniach katastrofy smoleńskiej dokonać rozróżnienia dowodów – po pierwsze – z punktu widzenia ich podatności na fałszerstwo. To znaczy – uznać, że takie są te, które pochodzą od Rosjan – a pierwszeństwo dać tym innym, z niezależnych źródeł. I wskazał te źródła. To zdjęcia satelitarne i fotografie z miejsca katastrofy wykonane przez niezależnych operatorów. Omawiałem już te dowody. Teraz króciutko to zreasumuję.
- analiza zdjęcia satelitarnego z 5 kwietnia wykazuje, że na miejscu wskazanym później przez Rosjan jako miejsce rzekomej katastrofy znajdowały się jakieś „białe obiekty”. Zbadał je prof. Chris Cieszewski. Wg niego nie mogły to być plamy śniegu. A musiały być dziełem człowieka. Najprawdopodobniej płachtami z folii czy innego materiału o podobnej do śniegu odblaskowości. Musiały zostać rozmieszczone za zgodą i wiedzą władz rosyjskich – szczególnie wojskowych. Ponieważ na tym terenie miały miejsce jakieś działania wojsk w tamtym okresie czasu. Położenie „białych obiektów” dokładnie odpowiadało późniejszemu rozłożeniu szczątków samolotu. Profesor uznał to za zupełnie nieprawdopodobny przypadek, którego na drodze naukowej nie sposób wyjaśnić. Ale takie wyjaśnienie narzuca się samo. Tam były elementy wraku jakiegoś samolotu przygotowane już wcześniej. W tym miejscu katastrofy żadnej nie było – mieliśmy do czynienia jedynie z nieudolną jej inscenizacją. Nieudolną, bo możliwą do wykrycia w drodze analizy zdjęć satelitarnych, zestawienia kilku prostych, ogólnie znanych faktów, a dokonać tego mógł każdy – nawet ja. Polecam lekturę mojej notki link, w której zamieściłem kilka przydatnych do zrozumienia sprawy zdjęć. To, że nasze władze nie chciały tego dostrzec to zupełnie inna kwestia. Wrócę do tego dalej.
- wiele razy wskazywałem na znaczenie upublicznionej rozmowy ambasadora Jerzego Bahra z Centrum Operacyjnym MSZ. Już o godz. 9:07, a więc w kilkadziesiąt minut po rzekomej „katastrofie” powiedział on coś takiego:…”Myśmy słyszeli tylko jak przelatywał nad lotniskiem nisko, potem wszystkie samochody zaczęły jechać w tamtym kierunku..
W tym samym duchu wypowiadał się obecny również na płycie lotniska, oczekujący na przylot delegacji, pracownik kancelarii prezydenckiej - Marcin Wierzchowski. W odpowiedzi na pytanie (gdy stanął przed Zespołem Sejmowym) czy słyszał wybuch, huk jakiś – odpowiada:…”Nie, ja słyszałem tylko świst silników Tupolewa.” Co to oznacza dla sprawy? Po prostu to, że Tupolew nie mógł rozbić się we wskazanym miejscu. Ponieważ przeleciał nad lotniskiem. A miejsce katastrofy – wskazano przed lotniskiem.
Jeszcze wiele faktów można by tutaj przytoczyć. O dowodach na inscenizację katastrofy smoleńskiej pisałem na swoim blogu wielokrotnie. Powrócę do otwierającej notkę informacji. Co z niej wynika? A no to, że Tupolew nie mógł zawadzić o brzozę. Upada więc bezpośrednia przyczyna katastrofy wskazana w oficjalnych raportach. No ale przecież Antoni Macierewicz mówi ciągle o wybuchach… ktoś powie. A na jakiej podstawie? Sfałszowanych rosyjskich kwitów? Ambasador Bahr żadnego huku nie słyszał. A musiał by, gdyby Tupolew tam spadł – nawet gdyby nie w rezultacie wybuchu upadł. Tak blisko Bahr stał – i nic nie usłyszał? W ciszy poranka, we mgle? A słyszał świst silników samolotu przelatującego nad lotniskiem? Proszę pamiętać, że ci, którzy mieli rzekomo coś słyszeć (załoga JAKa) tak kręcą w swoich zeznaniach (np. co do czasu pójścia na teren rzekomej katastrofy), wykazywali taki stres przy opowiadaniu przebiegu tamtego ranka, że nie powinno się tych relacji przyjmować bezkrytycznie. Tym bardziej, że chor. Muś nie żyje, a śmierć poniósł w niezwykle dziwnych okolicznościach. To, że Tupolew leciał dalej bez żadnych uszkodzeń w tym miejscu uprawdopodabnia tezę, że katastrofy żadnej na Siewiernym nie było i że odleciał na inne lotnisko. Co się z nim stało – nie wiadomo. Wiadomo tylko, że naszych obywateli-członków delegacji do Smoleńska spotkała tam tragiczna śmierć.
Oczywiście – pojawia się pytanie dlaczego nasze władze ukrywają niewygodne fakty w sprawie wydarzeń 10 kwietnia. Wyjaśniałem te powody w kilku swoich notkach, np. tej lub tej , wielu innych. Zapraszam do ich lektury.
Inne tematy w dziale Polityka