Jerzy Żyżyński
Jerzy Żyżyński
Jerzy Żyżyński Jerzy Żyżyński
557
BLOG

Problemy polityki państwa wobec nauki i szkolnictwa wyższego

Jerzy Żyżyński Jerzy Żyżyński Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

 Znane powiedzenie przypisywane prez. Clintonowi: „Gospodarka, Głupcze”. Ale co jest bazą, na której można postawić gospodarkę dającą krajowi godne miejsce w Europie? Wszyscy o tym mówią: nakłady na badania i rozwój, a to oznacza docenienie Nauki.

Przedstawiam moją, ale napisaną po konsultacji z innymi naukowcami, ocenę skutków reformy nauki i szkolnictwa wyższego napisaną dla Prawa i Sprawiedliwości z propozycjami polityki, jaką partia ta powinna realizować po przejęciu władzy po następnych wyborach.

 

Problemy polityki państwa wobec nauki i szkolnictwa wyższego

Reforma Nauki i szkolnictwa wyższego to dużo pięknych słów o wspaniałych perspektywach, stworzeniu, przy wykorzystaniu najlepszych światowych wzorów, silnych ośrodków badawczych, o jakości nauki, o zwiększeniu roli młodego pokolenia naukowców, włączanie się w prestiżowe międzynarodowe projekty badawcze, mobilności, Narodowym Centrum Nauki, stypendiach dla najlepszych itd. itd.

Ale rzeczywistość jest inna, w ocenie naukowców i studentów reforma nie tylko nie poprawia stanu nauki, ale powoduje wiele negatywnych skutków.

Bardzo trafną ocenę sformułował wybitny fizyk prof. Andrzej Kajetan Wróblewski. Stwierdził on, że niedofinansowane uczelnie nie prowadzą badań i nie uczestnicząc w procesie budowania wiedzy, uczą tylko imitując standardy. To prowadzi do zaniżenia poziomu nauczania, szczególnie w uczelniach prywatnych, które przy przyzwoleniu władz wmawiają studentom, że dostają wyższe wykształcenie, a pani minister popiera te uczelnie, bo sama jedną założyła – dodaje. – Chce je rozwijać, nie rozumiejąc mechanizmów, które kierują szkolnictwem akademickim.

Zacznijmy od opinii studentów. Reforma z jednej strony nie poprawia jakości kształcenia, gdyż nie stwarza nauczycielom akademickim warunków lepszej pracy, a drugiej strony, wprowadza niepotrzebne i szkodliwe dla rozwoju młodzieży reglamentowanie nauki.

Dla studentów ustawa niesie wiele komplikacji zarówno ze względu na zmiany w systemie kształcenia, jak i pomocy materialnej. Znikają stypendia za dobre wyniki w nauce, a także stypendia sportowe, które zastąpione zostały stypendiami rektora dla najlepszych studentów. Co prawda, można będzie uzyskać stypendium za wybitne osiągnięcia, ale skoro do ubiegania się o stypendium rektora ma prawo tylko 10% najlepszych studentów na danym kierunku, to działa to demotywująco na innych, którzy są dobrzy, nawet bardzo dobrzy, ale zadają sobie sprawę z tego, że do wąskiej grupy 10% nie załapią się. Zastąpienie systemu stypendialnego premiowaniem najlepszych 10% powoduje wybieranie przez studentów specjalizacji mniej wymagających, które powodują mniejsze obciążenie.

Zlikwidowane zostały również stypendia mieszkaniowe i żywieniowe, i choć ci, których sytuacja materialna jest bardzo ciężka, mogą starać się o zwiększone stypendium socjalne, to mniej osób otrzymuje pomoc, choć jej potrzebują.

Studenci dostrzegają problemy związane z wprowadzeniem nauczania dwustopniowego. To był bardzo poważny błąd, który zdecydowanie obniża jakość kształcenia. Zamiast dobrych magistrów, mamy kiepskich licencjatów i bałagan programowy.

Tylko studenci otrzymujący stypendia rektorskie mają możliwość studiowania nieodpłatnie drugiego kierunku. Rodzi też istotne dla studentów komplikacje, bo skoro studenci otrzymujący stypendium rektora, są zwolnieni z tych opłat, pierwszy rok na kolejnym kierunku będzie dla nich darmowy, to problem pojawia się wtedy, gdy ktoś nie zdoła, czasem z przyczyn od niego niezależnych, utrzymać w 10% najlepszych studentów na kierunku podstawowym – w takim przypadku student będzie zmuszony uiścić opłaty za cały poprzedni rok studiowania, co jest niesprawiedliwe.

To reglamentowanie kształcenia dowodzi, że ustawę pisali ludzie nierozumiejący funkcjonowania szkolnictwa wyższego – zysk z tego będzie niewielki, a koszt krańcowy kształcenia tych, którzy chcą studiować na dodatkowych kierunkach jest minimalny, praktycznie zerowy. Szkodzi to też młodym ludziom, często się zdarza, że licealista po maturze dopiero szuka swojego miejsca i nie jest pewien swojego pierwszego wyboru.  Cechą znowelizowanego programu studiów jest fetyszyzacja tzw. punktów ECTS i wprowadzenie górnych widełek na maksymalną liczbę punktów ECTS – przekroczenie ich oznacza, że student musi płacić. Chcąc „sprawdzić” kolejny kierunek, młody człowiek niestety będzie musiał uiścić opłatę za studiowanie, na którą nie wszystkie rodziny stać.

Reglamentowanie kształcenia jest szkodliwym absurdem – ogranicza edukację, a efekty ekonomiczne będą praktycznie żadne.

Także tzw. Krajowe Ramy Kwalifikacji, które są niepotrzebnym biurokratycznym eksperymentem, jest kolejnym dowodem na to, że reformę opracowywali ludzie nierozumiejący funkcjonowania nauki i szkolnictwa wyższego. Naukowcy marnotrawią czas na zaspokajanie biurokratycznych zachcianek. Sam pomysł dostosowania programów kształcenia do „wymogów rynku”i formułowanie„osiągniętych umiejętności”, które mają być konfrontowane z postulatami pracodawców, świadczy, że autorzy tych pomysłów kompletnie nie rozumieją, jak funkcjonuje nauka i jaka jest rola szkół wyższych. One nie są od kształcenia umiejętności – poza pewnymi szczególnymi przypadkami, gdy umiejętności są uzyskiwane „przy okazji” na przykład prowadzenia eksperymentów w laboratoriach.Uczelnie mają dostarczać aktualnej wiedzy w określonych dyscyplinach naukowych wchodzących w zakres danego typu wykształcenia, zaznajamiać z wynikami badań naukowców, a umiejętności młodzi ludzie nabywają w miejscach pracy – staże mają swe znaczenie, ale nie wszędzie są celowe.

Dlatego pozytywem jest postulat wprowadzenia praktyk.

Muszę dodać, że lansowane ostatnio twierdzenie, że uczelnie wyższe to „fabryki bezrobotnych” (powiedział to pewien menadżer, zaliczany do „nowych polskich oligarchów”, nie rozumiejący za bardzo problemu) i dlatego mamy dostosowywać programy do tego, co robią ci absolwenci, którzy dostali pracę na tym rynku pracy – jest nonsensem. Jest nonsensem, ponieważ to, że ludzie po studiach nie znajdują pracy, to nie wina uczelni wyższych lecz skutek określonego stanu gospodarki i rynku pracy. Jeśli biotechnolodzy po studiach mają oferty, by pracowali jako przedstawiciele handlowi – czyli coś w rodzaju komiwojażera, to czy na politechnikach uczących biotechnologii ma się nauczać metod handlu obwoźnego? Uczelnie dostarczają wiedzy w określonych dziedzinach, a to, że absolwenci studiów nie znajdują pracy – to wina tego, że różne miernoty (miernoty, ale z tupetem) rządzące polską gospodarką doprowadziły ją do takiego stanu, że nie ma pracy dla bardzo dobrze wykształconej młodzieży – popatrzcie, ile przedsiębiorstw, które mogły być bazą dla rozwoju znakomitego przemysłu, doprowadzono do upadku i ile w złej wierze przejęli różni zagraniczni pożal się Boże „inwestorzy”.

W funkcjonowaniu specjalistycznych uczelni są szczególne problemy, których nie zauważyli twórcy reformy. Przedstawiciele uczelni medycznych pytają, dlaczego nie korzysta się z dobrych wzorców, znanych rozwiązań z innych krajów, tylko wszystkich podciąga pod jeden schemat.

Problemem PODSTAWOWYM jest niedofinansowanie nauki i B+RNakłady państwa na naukę zmniejsza się, podczas gdy jeszcze w 2009 r. stanowiły 0,34% PKB, teraz to 0,31% (nie doliczam tu środków unijnych, bo to nie są nakłady polskiego państwa ani polskiej gospodarki), w końcu lat 90-tych stanowiły ponad 0,4%, czyli o 1/3 więcej; w początku lat 90-tych było to ok. 0,6%. Na szkolnictwo wyższe przeznacza się mniej niż nawet w zeszłym roku, bo 0,75%, było 0,78%; w 2000 r. było 0,98%, w 1992 r. prawie 0,9%.

Ogólne nakłady na B+R sytuują Polskę w ogonie krajów OECD z wskaźnikiem 0,68% PKB, podczas gdy inne kraje mają 2% - 3% (a nawet prawie 4%). Na 1 mieszkańca przeznaczamy 128 dolarów, podczas gdy inne kraje od 500 do prawie 1,5 tys. dolarów; są od 3 do 10 razy wyższe niż w Polsce.

Wydatki na 1 studenta sytuują nas dokładnie na ostatnim miejscu listy 28 krajów OECD Europy oraz ważniejszych krajów pozaeuropejskich.

Dramatyczna jest sytuacja instytutów badawczych PAN – zwracali na to uwagę w interpelacji posłowie Ryszard Terlecki i Włodzimierz Bernacki. Otrzymały one o 15% do 30% mniej środków finansowych, niż rok wcześniej, co zagraża ich dalszemu funkcjonowaniu. Brakuje wsparcia finansowego renomowanych ośrodków naukowych, co spowoduje likwidację staży, programów międzynarodowych, konferencji, grup badawczych, a nawet zamykanie całych instytutów. Ignoruje się to, że badania naukowe prowadzone przez instytuty PAN pełnią funkcję edukacyjną i poznawczą oraz służą gospodarce, bo opracowują nowe koncepcje technologii czy sposobów zarządzania.

Brakuje środków na wynagrodzenie pracowników obsługujących kosztowny sprzęt, bo nawet jeśli są środki na wyposażenie, to nie wystarcza pieniędzy na takie zapłacenie wysokiej klasy specjalistom do obsługi tego sprzętu, jak ukształtował ich place rynek (na przykład informatyków). Decydenci przyznający środki instytutom nie rozumieją, że wynagrodzenie takich specjalistów musi odpowiadać stawkom wyznaczonym przez rynek, i temu poziomowi rynkowemu powinny odpowiadać także wynagrodzenia kadry naukowo – dydaktycznej.

Finansowanie instytutów nie uwzględnia ich specyfiki badawczej i sytuacyjnej – na przykład nie bierze się pod uwagę tego, że pewne specjalistyczne instytuty ulokowane są daleko poza obszarami miejskimi i pracownicy ponoszą wysokie koszty komunikacyjne.

Z powodu braku właściwego finansowania najzdolniejsi naukowcy wyjeżdżają do zagranicznych ośrodków badawczych, przez co faktycznie główna rola naszych instytutów polega na przygotowywaniu wysokiej klasy fachowców dla krajów zachodnich – jest to pozbywanie się najwartościowszego kapitału ludzkiego.

Odpowiedź na interpelację posłów Terleckiego i Bernackiego świadczy o niezrozumieniu wagi problemu i powinności ministra. Mówi się bowiem, że nakłady ustalane są zgodnie z wymyślonym algorytmem, są obowiązujące przepisy itd. –  w efekcie rozporządzenia i algorytmu instytuty otrzymały 80% dotacji otrzymanej w ubiegłym roku. Te algorytmy są z zasady wadliwe, bo to nie życie powinno się dostosowywać do opracowanych arbitralnie przepisów, lecz przepisy należy tak ustalić, by państwo właściwie realizowało swe funkcje – w tym przypadku dbałości o pozycję Polski w rozwoju nauki i sytuację finansową instytutów. Co prawda poinformowano nas, że przygotowuje się nowelizację przepisów pozwalającą zwiększyć w trakcie roku budżetowego dotację bazową dla określonej grupy jednostek, biorąc pod uwagę przedstawione powyżej kryteria (np. dla instytutów naukowych PAN), ale prace te biegną bardzo wolno, efektów nie widać, sama procedura administracyjna jest nadzwyczaj nieefektywna.

Państwo znacznymi środkami dotuje uczelnie niepubliczne. Co roku na stypendia dla studentów szkół prywatnych przeznacza się z państwowej kasy ponad 350 mln zł, a kolejne miliony w postaci różnego rodzaju grantów.   Rocznie wydaje się kilkaset milionów złotych, dla   zaspokojenia potrzeb uczelni prywatnych, w postaci grantów europejskich i innych. Zdaniem naukowców około miliarda złotych wyrzucanych jest w błoto.

Trzeba mówić o problemie uczelni prywatnych. Właściwym wyjściem byłoby po pierwsze wsparcie finansowe uczelni publicznych i znaczne podniesienie wynagrodzeń pracowników naukowo-dydaktycznych tak, aby nie byli materialnie zainteresowani „dorabianiem” w szkołach niepublicznych; i po drugie, wyprowadzenie kształcenia zaocznego i wieczorowego ze szkół publicznych i przesuniecie tego typu kształcenia do szkół prywatnych – jednoczesne odcięcie ich od dotacji stypendialnych i dydaktycznych, by zarabiały kształceniem zaocznym i wieczorowym.

Szkoły publiczne koncentrowałyby się na studiach dziennych i badaniach naukowych.

Naturalnie nie można odebrać szkołom niepublicznym  –  a ściślej ich kadrze – prawa do ubiegania się o granty naukowe w NCN i NCBiR – badania naukowe są niezbędnym elementem szkolnictwa wyższego.

Taki proces zmian strukturalnych powinien być rozłożony na 3 do maximum 5 lat. Korzystnym efektem tych zmian byłoby uwolnienie energii pracowników szkół publicznych i skierowanie jej ku pracy naukowej, badaniom, wdrożeniom i innowacjom. Szkoły niepubliczne zyskałyby niszę rynkową i prawdopodobnie ewoluowałyby w kierunku wyższych szkół zawodowych, zapewniających absolwentom ściśle określone wąskie umiejętności przydatne na rynku pracy. Nieliczne – może kilka w skali całego kraju – spośród mogłyby przekształcić się w elitarne szkoły licencjackie lub magisterskie.

 

Zwiększenie nakładów na szkolnictwo wyższe i naukę musi być kilkakrotne. Problemem jest jednak to, że stosuje się błędną politykę „reguły wydatkowej”, która prowadzi do stabilizacji lub wprost cięcia wydatków – tam, gdzie wydatki powinny wyraźnie, bo kilkakrotnie wzrosnąć. Te ograniczone środki dzieli według zasady „dziel i rządź”. Co prawda, proponowana w swoim czasiekoncepcja „flagowych uczelni” została zarzucona  na rzecz tzw. KNOW-ów – pewnie dlatego, że zabrakło pieniędzy. W ramach KNOW-ów przewiduje się 50 mln zł na jednostkę (wydział lub konsorcjum wydziałów) na okres 5 lat. 

Uczelnie flagowe to błędna koncepcja, bowiem wymagałyby znacznie więcej środków i byłoby to de facto ograniczeniem uczelni regionalnych, które pełnią w regionach bardzo ważną rolę jako nie tylko ofert kształcenia dla młodzieży tych regionów, ale też jako ośrodki kultury i rozwoju myśli.

Jest jednak potrzeba wprowadzenia systemu sprzyjającego powstaniu silnych uczelni i instytutów naukowych z sukcesem rywalizujących na arenie międzynarodowej. W chwili obecnej udział polskich uczonych w puli grantów europejskich (ERC) jest  na poziomie 0,5 %.  Nie jest możliwa zmiana tej sytuacji bez silnego wsparcia publicznego. Wydaje się, że najefektywniejszym sposobem jest znaczne zwiększenie finansowania NCN i NCBiR i wprowadzenie zmian umożliwiających samofinansowanie pracowników akademickich z własnych grantów. W Wielkiej Brytanii nauczyciel akademicki, który ma grant może być częściowo lub w całości zwolniony z obowiązków dydaktycznych, pod warunkiem, że w stosownej wysokości pokrywa swoje wynagrodzenie z posiadanego grantu. Taki system w sposób spontaniczny i bez mitręgi biurokratycznej prowadzi do powstania uniwersytetów badawczych, niekoniecznie w metropoliach, bywa, że i w ośrodkach regionalnych. Warunkiem jest oczywiście odpowiednia wysokość nakładów na naukę.

 

Mówi się dużo o premiowaniu najlepszych, ale nie ma obiektywnych kryteriów oceny, a po drugie zapomina się, że 90 proc. pracowników nauki to tak zwani „wyrobnicy nauki”, ciężko pracującydydaktycznie, w laboratoriach, pisząc podręczniki – przez to, że nie realizuje się ustawy, która miała gwarantować minimalną sprawiedliwość płacową (tzw. ustawy 1-1-2-3), naukowcy dla zapewnienia sobie godnego standardu życia muszą dorabiać na dodatkowych etatach, wykonując różne prace zarobkowe – kosztem swych podstawowych obowiązków, albo kosztem należnego każdemu wolnego czasu (który naukowcy zwykle i tak wykorzystują na pracę naukową – na przykład czytając literaturę naukową.

Trzeba podkreślić, że ta ustawa o płacach w szkolnictwie i tak była wadliwa, bo w krajach Unii profesorowie zarabiają sześciokrotną wartość średniej krajowej, w USA siedmiokrotną. Ale ta wadliwa ustawa i tak nie jest realizowana, bo profesor dostaje wynagrodzenie ok. 1,5 średniej krajowej, młodzi ludzie wynagrodzenia, często w formie stypendiów, by zaniżyć koszty (w efekcie przez kilka lat nie odkładają na kapitał emerytalny), tak niskie, że uwłaczające godności.

Efektem jest narastanie luki pokoleniowej, najzdolniejsi gdy tylko mogą, emigrują, a dyscypliny, w których takie możliwości są ograniczone, ulegają stopniowej destrukcji.

W efekcie nie ma pozytywnej selekcji, która powodowałaby napływ najzdolniejszych do nauki i szkolnictwa wyższego, ma miejsce luka pokoleniowa polegająca na tym, że nie ma młodzieży, która zastąpiłaby starych naukowców odchodzących na emeryturę.

Trzeba podkreślić, że nie jest prawdą, że Polski nie stać na przeznaczenie wyraźnie większych nakładów na naukę i szkolnictwo wyższe, na właściwe ukształtowanie płac w tym sektorze.

Jest to kwestia wyłącznie woli politycznej – politycy niestety nie rozumieją roli nauki.

Wadliwy jest sam mechanizm rozdziału pieniędzy – według algorytmu, który podział uzależnia głównie od ilości studentów. Jest to mechanizm z gruntu wadliwy i szkodliwy, bo prowadzi do obniżenia jakości nauczania i deprecjonuje pracę naukową. Nie dostrzega się, że nauka to także kierunki o różnych specyfikach, nienadające się do nakładania na nie standardowych ocen, a ważne dla ogólnego rozwoju.

Szczególnie zła jest sytuacja młodych naukowców, gdyż zamiast przywrócenia normalnych stanowisk asystenckich, daje się im niskie stypendia, które de facto mają charakter zatrudniania na umowach śmieciowych. W tej kwestii słyszeliśmy, że „trwają prace”, ale to  średnio zdolny prawnik zrobiłby w góra tydzień. W trybach ministerialnych trwa miesiącami bez żadnych efektów – a młodzi ludzie tracą możliwość odkładania na swe przyszłe emerytury – w kontekście ostatnich sporów wokół tzw. reformy emerytalnej ta kwestia nabiera szczególnego znaczenia.

 

Jeśli cokolwiek będzie ode mnie zależeć, to PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ zwiększy nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe do takiego poziomu, by po pierwsze naukowcy uzyskali godne ich zawodu wynagrodzenia, tak aby nie  byli zainteresowani dodatkowym wynagrodzeniem ze względów ekonomicznych – przywrócone zostanie zgodnie z intencją działanie ustawy (1-1-2-3) określającej poziom wynagrodzeń w relacji do średniej płacy w gospodarce, jako zasada minimum, tak aby praca w nauce byłą atrakcyjna finansowo dla najzdolniejszych.

Zresztą ja uważam, że to nie realizowane przez rządzące Polską miernoty minimum, to swego rodzaju zgniły kompromis, relacje do średniego wynagrodzenia  powinny być: 2-2-4-5 – to byłoby godne rangi ludzi o wyższym wykształceniu stanowiących elitę intelektualną kraju.

Prawo i Sprawiedliwość usunie zatem patologiczne – poprzez swoja masowość w obecnej Polsce – zjawisko pracy na dodatkowych (i wielu) etatach, ale nie administracyjnie, drogą prawnych zakazów ustawowych, lecz wprowadzając racjonalny system wynagrodzeń, godny zawodu naukowców, ludzi o najwyższych kwalifikacjach, tworzących wiedzę i nauczających na najwyższym poziomie edukacji, i jednocześnie wprowadzone zostaną rozwiązania sprzyjające działalności badawczej.

I po drugie, zwiększone zostaną nakłady na laboratoria i wyposażenie techniczne, tak aby granty naukowe umożliwiały prowadzenie badań naukowych na najwyższym poziomie. Powstaną Narodowe Laboratoria Badawcze w dyscyplinach doświadczalnych.

Prawo i Sprawiedliwość zniesie zbędną mitręgę biurokratyczną dla przykładu bardzo źle przyjęte tzw. Krajowe Ramy Kwalifikacji pozostaną tylko tam, gdzie maja sens; uproszczone zostaną przepisy finansowe w celu ułatwienia nabywania unikalnej aparatury naukowej, itp. -narzuconą przez obecnie funkcjonujące przepisy.

W zarządzaniu uczelniami i instytutami naukowymi zostaną wprowadzone mechanizmy łączące profesjonalne zarządzanie z zasadami samorządności uczelni.

Wprowadzone zostaną mechanizmy fiskalne zachęcające przemysł i sponsorów prywatnych do finansowania konkretnych badań w  uczelniach, instytutach naukowych i badawczych.

http://jerzyzyzynski.info/2012/06/nauka-glupcze/

kontakt@jerzyzyzynski.info

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie