Bartosz Migas Bartosz Migas
162
BLOG

Aborcja to problem wszystkich

Bartosz Migas Bartosz Migas Polityka Obserwuj notkę 2

Wszyscy jesteśmy współuczestnikami aborcji

 

Odrzucenie obywatelskiego projektu Ratujmy Kobiety wywołało kolejną falę dyskusji na temat aborcji. Stanowiska stron są znane i przewidywalne, bo od wielu lat kręcimy się wokół tych samych argumentów, serwowanych w różnych układach. Poza tradycyjne pole bitwy wymyka się jednak obszar wiecznie niedoświetlony, stanowiący milczące tło całej dyskusji, w którym wina się rozmywa, a winni znikają nam z oczu. Porównanie kobiety dokonującej aborcji do oskarżonej w procesie jest bardzo obrazowym przykładem, choć dość niefortunnym, zakłada bowiem milcząco, że w każdej aborcji kryje się element winy, a tak wcale być nie musi. Nie wdając się w szczegóły chcę na wstępie zaznaczyć, że nie postrzegam decyzji o aborcji w kategorii „winy” w rozumieniu zarzutu za popełnienie przestępstwa, a raczej w postaci „winy” w rozumieniu społecznym, którą przypisuje się za ten czyn, odbierany często za czyn zły.

Dzieje się tak dlatego, że praktycznie cała oś dyskusji skupia się na kobiecie, która podejmując decyzję o aborcji sprzeciwia najsilniej przypisywanej jej społecznie funkcji – odmawia bycia matką, co w męsko-centrycznym świecie jest uważane za zbrodnię. Mamy więc najczęściej do czynienia z procesem, w którym kobieta staje naprzeciw całemu społeczeństwu zmuszona do obrony swojej decyzji pod kątem etycznym, biologicznym, prawnym i każdym innym. Nie zgadzam się z obarczaniem winą kobiet, które dokonały w swoim życiu aborcji, ale mając świadomość kontekstu w jakim umieszczają to zjawisko przeciwnicy prawa do decydowania o swoim życiu postaram się wykazać, że nawet jeśli przyjmiemy krzywdzącą już od początku pozycję kobiety jako oskarżonej, to i tak obraz ten jest niepełny, dlatego pozostawiając na uboczu dobrze znane argumenty, wzywam na „ławę oskarżonych” mężczyzn i społeczeństwo jako całość.

 

Mężczyźni

 

Obserwując debatę na temat aborcji nietrudno dostrzec, że najwięcej do powiedzenia w tym temacie mają Ci, którzy nosić w sobie i rodzić nikogo nigdy nie będą, co nie przeszkadza jednak wygłaszać im jednoznacznych ocen moralnych. Praktycznie nigdy jednak mężczyzna nie występuje jako „oskarżony”. Jak wiadomo, póki co, większość poczęć odbywa się w sposób naturalny, gdzie „do tanga trzeba dwojga” i to o płci przeciwnej. Mężczyzna jest więc obecny przy zapłodnieniu, ale tak samo szybko jak wypełnia swoją rolę, tak samo szybko potrafi się z niej wymknąć, kiedy tylko tego zechce. Nie mamy przecież wątpliwości, że obok partnerów, którzy będą zawsze wspierać ciężarne kobiety, jest cała masa mężczyzn, którzy robią coś zupełnie odwrotnego – są w tym gronie nie tylko gwałciciele, ale także Ci, którzy uciekają od związku i dziecka, porzucają kobiety w ciąży lub wymuszają czy nakłaniają do aborcji, deklarując zupełną niechęć do wejścia w rolę ojca. Nieczęsto zdarza się jednak, że w kontekście dyskusji o aborcji ktokolwiek zwracał uwagę na istotny wpływ zachowania mężczyzn znajdujących się w najbliższym otoczeniu ciężarnej na jej dramatyczną decyzję. Panowie oczywiście chętnie włączają się do debaty w obronie praw ojca, tak aby czasem kobieta nie mogła zadecydować samodzielnie o swoim losie i pozbawić samca prawa do odebrania owocu swojego „zasiewu”, ale wtedy mężczyzna występuje nie jako współoskarżony, ale wręcz pokrzywdzony, niczym klient banku pozbawiony prawa do podjęcia uprzednio złożonego depozytu.

Oskarżyć więc należałoby także mężów, kochanków, partnerów, ojców i tych wszystkich, którzy w obliczu trudnej decyzji umykają z pola widzenia pozostawiając „winę” i ryzyko po stronie kobiet. Należy zawsze mieć w polu widzenia najbliższe męskie otoczenie kobiety, które zwyczajnie zawodzi w dużej części przypadków aborcji.

 

Społeczeństwo

 

Nie nowina, że ludzie żyją w mniej lub bardziej uporządkowanych społecznościach, które mają mniejszy lub większy wpływ na życie jednostki. Na pierwszy rzut oka widzimy wyłącznie kobietę w ciąży, która z różnych przyczyn, podejmuje decyzję o aborcji. Co jednak z jej rodziną, przyjaciółmi, instytucjami państwowymi? Co ze społecznością lokalną, czy społeczeństwem w ogóle? Czy przed potępieniem kobiety nie powinniśmy czasem przyjrzeć się jej otoczeniu i sprawdzić, w jakich warunkach przyszło jej podejmować decyzję?

Bardzo często dyskutanci w około aborcyjnych tematach bez mrugnięcia okiem wskazują kobietom, że z szacunku do życia powinny ryzykować własnym życiem przy porodzie, przyjąć także dzieci niepełnosprawne i opiekować się nimi, choćby były to przypadki najtrudniejsze itp. Czy możemy jednak z czystym sumieniem przyznać, że oferujemy kobietom stojącym przed perspektywą urodzenia dziecka, którego potrzeby będą wielokrotnie większe (i droższe) niż przeciętnego człowieka, cokolwiek więcej niż tylko puste deklaracje wsparcia czy przypomnienie społecznych oczekiwań? Czy zapewniamy kobietom w takiej sytuacji najlepszą z możliwych opiekę medyczną, wsparcie instytucjonalne, finansowe, opiekuńcze itp? Czy dbamy o infrastrukturę dla osób niepełnosprawnych, o jakość ich codziennego istnienia, udział w życiu społecznym? Czy wreszcie dbamy wystarczająco o jakoś życia rodziców i opiekunów, od których tak lekko wymagamy poświęcenia całych siebie dla dziecka?

Nie mam wątpliwości, że biorąc pod uwagę choćby trudną sytuację opiekunów osób niepełnosprawnych, niewystarczające wsparcie państwa, małą świadomość potrzeb takich osób czy choćby otwartość i tolerancję na nie, nie mamy prawa do wymagania nadludzkich poświęceń ze strony rodziców. Jeśli nie posłalibyśmy swoich dzieci do klasy koedukacyjnej z dziećmi wymagającymi szczególnych środków dydaktycznych i wychowawczych, jeśli nie jesteśmy gotowi ponieść jako społeczeństwo ciężaru finansowego zapewnienia godnych warunków życia dla osób niepełnosprawnych, to po prostu nie możemy wymagać od nikogo heroizmu, żeby po urodzeniu odwrócić się plecami i zapomnieć o problemie, licząc, że nie będziemy musieli nigdy mieć z takimi ludźmi do czynienia w przestrzeni publicznej.

Nie zapominajmy o tym, że ciąża dla niektórych może być spełnieniem marzeń, ale może być także powodem popadnięcia w biedę, utratę pozycji społecznej (matka samotnie wychowująca dziecko ma zdecydowanie trudniejsze życie co do zasady) itp. Czy jeśli nie jesteśmy w stanie z ręką na sercu przysiąc, że robimy wszystko, by zapewnić członkiniom i członkom naszego społeczeństwa godne warunki do życia, to czy możemy wymagać od kogoś przyjęcia na siebie ponadprzeciętnego ciężaru tylko po to, abyśmy zachowali swoje spokojne i czyste sumienie w zgodzie z własnymi poglądami?

 

Aborcja dotyczy nas wszystkich

 

Przykłady te można mnożyć, rozwijać, uzupełniać ich listę, a także rozpatrywać na różne sposoby, ale zazwyczaj tego nie robimy. Patrząc na problem aborcji widzimy tylko kobietę i jej ciążę, na niej skupiamy swoją uwagę podczas tego procesu, w którym ustalimy wreszcie, co jej wolno, a czego nie. Proces, a zatem także i wyrok, będą jednak nieważne, jeśli będziemy dalej się godzić na to, że „współsprawcy” nie tylko nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za swój udział, ale często bezpodstawnie zasiadają na miejscu pokrzywdzonych, oskarżycieli, czy wręcz sędziów.

Mając na uwadze powyższe rozważania, zanim odczytamy akt oskarżenia przeciwko kobietom, które dokonały lub podjęły decyzję o dokonaniu aborcji, warto rozważyć, czy nie powinniśmy sami sobie odpowiedzieć, na ile każdy przypadek aborcji obciąża nas samych, zarówno jako osoby najbliższe, jak i społeczeństwo.

od niedawna na politycznej lewicy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka