atak wirusa
atak wirusa
Jerzy Terpiłowski Jerzy Terpiłowski
188
BLOG

Czy można wywróżyć pandemię? Część II: DESTRUKTOR

Jerzy Terpiłowski Jerzy Terpiłowski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

W śluzie

Baxter nacisnął guzik uruchamiający hermetyczne zabezpieczenia. Usłyszeli sygnał przyjęcia polecenia, skrzydła drzwi ustąpiły.

Obaj naukowcy wybiegli na zewnątrz, a kiedy drzwi zasunęły się z powrotem, spojrzeli po sobie i zaczęli podskakiwać w szalonych podrygach, plącząc przewody kombinezonów i dokazując jak dzieci.

- Ależ byliśmy patetyczni! - zawołał John.

- Niczym bohaterowie kolejnego serialu dla idiotów!

Nie było awarii, a jednak komputer zablokował prace.

- Chodzi o te cholerne rzęski! - wrzasnął John Prebout. Jezu! Wiedziałem, że coś jest w nich nienormalnego. Niepotrzebnie zastosowaliśmy procedurę ochronną. Jak to teraz sprawdzimy? Pierre!

- Nie mogliśmy inaczej - tłumaczył Pierre. - Co z tymi rzęskami?

- Nie zauważyłeś? - odparł John. - Spotkaliśmy się oko w oko ze złem, zawiadującym destrukcją w naszych mózgach.

Pierre patrzył na przyjaciela z uwielbieniem.

- Masz rację, VM 2 do złudzenia przypomina jeden z dwu drobnoustrojów wegetujących stale w mózgu ludzkim! Ten, który steruje procesami starzenia i autodestrukcji, John! To znaczy, że... że...

- Że one egzystują także poza tym środowiskiem jak inne wirusy. W Kosmosie musiało nastąpić istotne przesunięcie energii. Też mi się to z czymś kojarzy, ale znowu nie wiem z czym.- dokończył John Prebout. - Nic dziwnego, że komputer zgłupiał zaskoczony niesamowitym odkryciem. Wracajmy do pracowni! Trzeba natychmiast dowiedzieć się czegoś więcej!

- To niemożliwe! - Pierre zagrodził ciałem drogę do drzwi. - Temperatura w pracowni jest zabójcza. Ocalał tylko inkubator.

- To jak do niego wleziemy? - zapytał John.

Baxtera zaniepokoił się o zdrowe zmysły przyjaciela.

- Nie możemy wejść do inkubatora. Nie jesteśmy wirusami!

Podniecenie opadło z Johna Prebouta, jak płaszcz. Wpatrywał się w hermetycznie zamknięte drzwi śluzy.

 [ kilka stron tekstu tyczącego się równoległego wątku.]

Alarm

krytycznego zagrożenia nie ograniczył się do laboratorium w Montrealu. Zanim John Prebout i Pierre Baxter ochłonęli z zaskoczenia, podobną przygodę przeżyło kilku innych uczonych pracujących w tym samym temacie. Wszędzie skrupulatnie wdrożono zalecenia bezpieczeństwa, nie było ofiar w ludziach, a mimo to wśród uczonych panował nastrój wyczekiwania na coś, co musi się zdarzyć. Wydawało się, że ich trzeźwe mózgi opanowała jakaś irracjonalna wiara w nieuchronność losu.

Po otrzymaniu raportów koordynator tematu, profesor Man Moises, zwołał naradę. Stan jego umysłu był niby nastrój chłopca zmierzającego na pierwszą randkę z dziewczyną. Zasychało mu w gardle i trząsł się z podniecenia. Był atrakcją eleganckiej dzielnicy Waszyngtonu. Wychodząc z domu, zakładał na siebie to, co akurat miał pod ręką, w związku z czym bywał na ogół ubrany nieodpowiednio. Nie nakrywał głowy, półbuty nosił na gołe stopy, a elegancką marynarkę narzucał na wymiętą górę od pidżamy. Długopis trzymał zwykle w zębach, jak pies gazetę. Moises otrzymał jednak Nobla w dziedzinie mikrobiologii. Wszystko, co poznał, układało się w jedną całość. Nieznane wyznaczyło mu spotkanie. Pozostawało opracować marszrutę. Istniało dla niego tylko to, co się w tym celu działo, a reszta była nieważna. Do Smithsonian przybyli wykonawcy prac oraz przedstawiciele departamentu obrony. Naradę prowadzono przy zamkniętych drzwiach.

- Co uzasadniało alarm? - rozpoczął Moises.

- Awaria, naruszenie pamięci komputera, błąd pracowników zagrażający zniszczeniem danych, katastrofa zewnętrzna, atak dywersyjny, albo...- współpracownik profesora zawiesił głos.

- Skoncentruj się na ,,albo” - ponaglił go profesor.

- Odkrycie niebezpieczne dla ludzkości – dokończył pomocnik.

- Czy aby informatycy nie przegięli pały? - myślał głośno Moises. - Zaprogramowali kryteria alarmu nie znając zasad biologii?

Szef informatyków postanowił wyjaśnić te wątpliwości.

- Opracowali je uczestnicy badań. Powstał portret pamięciowy mordercy, przed którym zablokowano drzwi.

- Rozumiem. - Moises nie wypowiadał zbędnych słów. - A jak macie zamiar odblokować program?

- To nie jest zadanie dla nas - odparł informatyk. - Uczeni muszą prześledzić, bit po bicie, wszystko co zarejestrował komputer. Najlepiej byłoby zobaczyć rezultaty prac wykonywanych we wszystkich laboratoriach w ostatnich sekundach przed zadziałaniem programu alarmowego. Niestety, te dane zostały również zablokowane, więc teraz trzeba znaleźć wspólny mianownik dla wielkiej masy niezależnie zgromadzonych informacji, które w ułamku sekundy przyjęły wartość krytyczną.

- Co pan proponuje?

- Radzę nie wszczynać badań, zanim uczeni nie znajdą tej zbitki. Obawiam się, że równoległe śledzenie informacji może trwać lata, ale być może jakiś szczęśliwy traf... Zresztą, kto przegiął pałę, musi ją teraz odgiąć...

Delegat departamentu obrony przerwał mu w pół zdania.

- Więc nie znamy konkretnej przyczyny zablokowania prac?!

- Możemy się tylko domyślać. - Moises westchnął. - To pański resort zarządził, aby nie transmitować poza pracownię wyników badań przed zakończeniem dziennego etapu. Jedyną pociechą jest to, że szpiedzy również nie wiedzą, dlaczego komputery zablokowały owoc pracy setek ludzi.

Podsekretarz usiłował pokryć zmieszanie śmiechem .

- Czyżby pańscy ludzie wykryli jakąś wirusową bombę?

- To możliwe - odparł Moises poważnym głosem. - Jednak nikt z nas tego nie twierdzi bo - jak to pan kiedyś uprzejmie zauważył - brak pewności jest naturalną cechą jajogłowych.

- Więc co mam powiedzieć prezydentowi?

- Istnieją dwa możliwe podejścia do tej sprawy - oznajmił Moises - i jedno niemożliwe. Możemy opracować nową metodykę badań uwzględniającą sygnalizowane zagrożenie i poprosić naszych uczonych, aby poszukiwali w międzyczasie owego zderzenia informacji, o jakim mówił władca procesorów. Jeżeli nic nie wypali, będę musiał podjąć się trzeciego sposobu.

Wszyscy go zrozumieli, ale podsekretarz chciał mieć jasność.

- To znaczy?

- Wkroczyć do którejś z zablokowanych pracowni i kontynuować badania, relacjonując wyniki aż do chwili ponownego alarmu.

- Na razie proszę opracować metodykę - zadecydował urzędnik.

Wszyscy z uwagą odnotowali owo ,,na razie”.

 *

Po kilku dniach wytężonych wysiłków pracownicy Oddziału Mikrobiologii w Smithsonian zaczęli odczuwać znużenie, które zmieniało się z wolna w nastrój niezadowolenia i frustracji powodowanej brakiem efektów dostrzegalnych w poszczególnych grupach roboczych. Z nadesłanych wyników badań nie wynikało nic więcej ponad to, co do tej pory odkryto. Odizolowanie pracowników instytutu od ich rodzin pogłębiało krytyczne nastroje. Skoszarowano ich w przyległym do instytutu hotelu i pilnie strzeżono. W dodatku Moises był bezlitosnym tyranem: wrzeszczał na ludzi, aż zaczęli się go bać:

- Nie poznaję pana, profesorze! - Biolog, który mimo młodego wieku miał na koncie wiele poważnych prac, podniósł nieco głos. - Po co tak szaleć! Dobrze, że nie ma pan narzędzia mordu!

- Nie mam? - Moises myślał chwilę rozwścieczony faktem, iż nie sprawdzono partii materiału zadanej ,,na wczoraj”. - A właśnie, że mam! - Dopadł biurka, szarpnął szufladę i wyciągnął miecz, którego ostrze: ,, Jest wymazane czymś czerwonym, czy to skrzepła krew? Wariat!!”

Wymachując wzniesionym nad głową malajskim jataganem Moises rzucił się na młodego naukowca, który uciekł za zastawiony foliałami stół. Profesor usiłował dosięgnąć go, włażąc na krzesło. Młody człowiek wybiegł na korytarz, a starzec za nim ze zbroczonym mieczem w ręku.

- Wykończę każdego, kto opóźnia prace! - wrzeszczał.

 Ludzie patrzyli zdumieni.

- Czubek, najwidoczniej komputery rozszyfrowały stan jego umysłu, zanim mu całkiem odbiło - podsumował podejrzenia profesor Gandai. – I stąd ten alarm. Róbmy, co do nas należy i chodu z tego domu wariatów!

Opinia i wniosek rozniosły się po instytucie.

 Moises wrócił do gabinetu i popatrzył zażenowany na miecz.

- Należało wytrzeć go z keczupu.

Umył starannie klingę, a potem wyczyścił ją chusteczką do nosa, aż zalśniła, rzucając niebieskawe refleksy. Profesor przyjrzał się uważnie broni. ,,Jakże piękne jest to, co niegdyś służyło zabijaniu, w porównaniu z opasłą bombą lub nasmarowaną tłuszczem rakietą.”

Rzemieślnik, wykonujący w siedemnastym wieku jatagan, włożył weń cały swój kunszt. Dlaczego? Przecież owo piękno niczemu nie służyło. Kształt tak, bo był celowy, ale wykończenie i ornamentacja? Gdyby poprzestał jedynie na tym, co celowe, zarobiłby może więcej. Czyżby chodziło o względy konkurencji? Nie, bo wyrabiając towar wyłącznie celowy, mógłby obniżyć cenę i pognębić rywali. A może walce musiały towarzyszyć uczucia estetyczne? Czyżby te ornamenty były równie celowe, jak kształtne rogi jelenia, kły tygrysa i jego ubarwienie. A drobnoustroje? Co jest kryterium celowości i piękna w odniesieniu do tych istnień? Czy barwa i kształt mają jakieś znaczenie dla ich działania? Laureat Nobla schwycił pierwszy z brzegu kawał papieru, a była to akurat odwrotna strona jego dyplomu, aby odnotować: ,,Kształt to działanie, barwa to energia, drogowskazy wszechświata”

Po kilku dniach opracowano wreszcie nową metodykę badań nad wirusem M2, uwzględniającą wzmożoną ochronę. Podejmowano wyzwanie nie do końca rozpoznanego przeciwnika. Moises wypuścił wreszcie pracowników do domu i uświadomił sobie, że nie ma dokąd iść. Po wyjściu za bramę spojrzał w lewo, potem w prawo. ,,Dom? Jaki dom? Po co ?” Stary człowiek usiadł na ławce i popatrzył za siebie. W głowie miał pustkę. Wstał ciężko wzdychając i rozejrzawszy się jak złodziej wrócił do gabinetu. Opanowała go jedna myśl: ,,Czy mam prawo żądać tego od ludzi?” Departament obrony zezwolił na kontynuowanie badań pod warunkiem, że nowa metodyka będzie zawierała polecenie zniszczenia pracowni wraz z personelem, w przypadku zagrożenia. ,,Ryzykować ich życiem? Ale lepiej, żeby niebezpieczeństwo pojawiło się najpierw w laboratorium.” Profesor wystukał na klawiaturze komputera tekst dopełniający nową metodykę: ,,Niech każdy oświadczy, że jest świadom śmiertelnego niebezpieczeństwa i odda życie, jeżeli tego będzie wymagała konieczność zabezpieczenia ludzkości.”

Potem zagłębił się w fotelu i zaraz zasnął, myśląc o tym, żeby był już poranek. Będzie mógł dalej poznawać tajemnice nieskończenie małego kosmosu.

[ kilka stron tekstu tyczącego się równoległego wątku.] 

Ludzie

profesora Moisesa znowu zataczali się na korytarzach z niewyspania. Natężenie prac sięgało szczytu, kiedy profesor otrzymał niezwykle ważną informację z Pentagonu. Na linii był drugi podsekretarz departamentu obrony, a w jego głosie brzmiały nuty triumfu.

- Znamy przyczynę zablokowania prac przez komputery - oznajmił. - Program bezpieczeństwa uchronił nas przed rozgałęzioną akcją szpiegowską. Zatrzymano pracowników laboratorium w Montrealu, którzy nie zważając na przepisy dobrali się do pamięci urządzenia. Usiłowali sterroryzować pracownika ochrony, żeby udostępnił im linię łączności zarezerwowaną do poufnych rozmów. Nie chcą nic mówić, ale zmusimy ich do zeznań.

- Montreal? Ich nazwiska? - zapytał Moises.

- To John Prebout i Pierre Baxter.

- No to opowiada pan bzdury! - zawołał profesor.

- Jak to, bzdury? - zapytał po chwili podsekretarz.

- Celem życia Prebouta jest nauka. Tacy ludzie nie szpiegują.

- Może ktoś zaoferował mu lepsze warunki pracy.

- Bzdury, mówię panu! Bóg też nie potrzebuje szpiegów.

- To co mam z nimi zrobić?

- Dostarczyć ich natychmiast do Smithsonian.

- Dobrze, ale przyjadą pod strażą - ustąpił urzędnik.

- W strukturach państwa ludzie głupieją .

Urzędnik zgrzytnął zębami, Moises odsunął słuchawkę od ucha.

Następnego dnia rządowa limuzyna przywiozła Kanadyjczyków prosto z lotniska do Smithsonian. Moises, roztrącając ludzi, dopadł naukowców, gdy wysiadali z auta. Wyciągnął rękę do Prebouta.

- Witaj, John! - zawołał. - Odepnij się pan! - wrzasnął, widząc lewą rękę młodego naukowca przykutą do przegubu agenta.

Agent spojrzał na oficera, ten skinął głową. Uczeni, pocierając przeguby, przywitali profesora i zaraz zaczęli mówić o wirusie.

- Zaraz, zaraz - Moises powstrzymał ich gestem dłoni.

- Przejdźmy do gabinetu. Tu naprawdę jest zbyt wiele uszu.

W środku żaden z nich nie tracił czasu na konwenanse.

- To destruktor z mózgu rozmnożony poza środowiskiem - stwierdził Prebout. - Szczypaliśmy program, żeby mieć pewność.

- Złamanie zasad bezpieczeństwa jest szczypaniem programu?!

- Chcieliśmy połączyć się z panem, kiedy tamten głąb... Dostał po łbie, włączył alarm i omal nas nie rozstrzelali.

- Mów o wirusie, John! - przynaglał go Moises.

- To jeden z dwu saprofitów wegetujących w ludzkim mózgu, katalizator procesów destrukcji. Obecnie jest wszędzie, jego rzęski wypełnione są buzującą materią, a barwa powłoki znamionuje kolosalną energię. VM2 to mikroskopijny wulkan mnożony przez wielkie liczby. Znając jego metabolikę można by określić, kiedy wybuchnie i czym to grozi. Trzeba się śpieszyć... Ma pan coś do jedzenia?

- Ogłosiliśmy głodówkę - wyjaśnił Pierre.

Pałaszowali opaćkane keczupem hamburgery z lodówki.

- W Instytucie Pasteura też komputer zablokował prace na jakimś wtapie. Ale Francuzi są bardziej zdyscyplinowani niż wy.

- Trzeba natychmiast przerwać blokadę - oświadczył John Prebout przełykając ogromny kęs bułki. - Niech pan dzwoni do Paryża.

Profesor zgodził się skwapliwie, nie zważając na formę.

- Gdzie jeszcze był alarm? - indagował Baxter.

- Tylko w Instytucie Hoovera i w Paryżu.

- Co tam robili?

- Badali wiek wirusa oraz jego metabolikę.

- To mamy jasność. Program skojarzył dane z trzech podstawowych kierunków badań i zareagował tak, jakby ów wirus mógł w każdej chwili zagrozić ludzkości, mimo że współżyje z człowiekiem od zarania dziejów. Mamy trochę czasu.

- Dlaczego trzyma pan w lodówce szablę? - zapytał Prebout.

- To nie szabla, chłopcze, tylko malajski jatagan - odparł profesor. - Nie będę ci teraz tłumaczył, ale to kuzyn naszego wirusa.

Obaj młodzieńcy popatrzyli po sobie, upewniając się nawzajem wzrokiem, że plotki o zwariowanym geniuszu są bliskie prawdy.

 *

Moises przez kilka godzin argumentował o konieczności zniesienia blokady prac. Ostatnią rozmowę odbył z szefem kancelarii prezydenta USA. Należało jak najszybciej sprawdzić stopień zagrożenia. Do tej pory manhattan przybierał formę inwazyjną tuż przed śmiercią żywiciela. Dlaczego teraz wykazuje przyśpieszenie metaboliki poza naturalnym środowiskiem? Może to fałszywy alarm?

- O nie! - odpowiadał John Prebout. - Coś, może szatan, wskrzesiło celowo te mutanty. To wredni kuzyni przyjaznej kostuchy przynoszącej ulgę starcom. Ciekaw jestem, jak zaatakują. Należało zbadać, jak będą reagować mechanizmy odpornościowe ofiar.

Wirus znajdował się ciągle w fazie nieinwazyjnej, a symulacje nie potrafiły przewidzieć działania odporności. Było jednak pewne, że po wtargnięciu do organizmu ofiary będzie namnażał się w jej mózgu z zastraszającą szybkością, eksplozyjnie rozrywając utkanie tego organu. Ale co będzie sygnałem do ataku? Całkiem nagle genetyk, dotychczas bez przydziału w Smithsonian, przyjrzał się łańcuchowi genetycznemu naczelnych, nie tracąc ani przez chwilę z oczu obrazu wirusa. Spostrzegł, że pewna część powierzchni jego powłoki, wraz z rzęskami i zgrubieniami, pasowałaby jak ulał do zagłębień w kolejnych, powtarzających się ogniwach łańcucha genetycznego ludzi, gdyby nie mała wypukłość na dnie owych zagłębień. Uczony stwierdził, że w wyniku oddziaływania środowiska wypukłość owa maleje, po upływie czterech lat zaniknie, a w miejscu, w którym widniała, wytworzy się zapotrzebowanie na specyficzną energię, którą może dostarczyć jedynie wirus Manhattan 2.

- Od czasów Pasteura nie odnotowano tak ważnego odkrycia - oświadczył Moises. - Jakże precyzyjnie skonstruowany jest świat.

- Może to ostatni sukces - oznajmił inny uczony.

- Nazwaliśmy go Manhattan tuż przed masakrą. To zły omen.

Doniesienia o tym, że za kilka milionów lat Ziemia ulegnie zagładzie nie trwożą nikogo, ale śmiertelne niebezpieczeństwo zagraża ludzkości za lat cztery... Obecni patrzyli na siebie w milczeniu.

- Trzeba zawiadomić opinię publiczną - powiedział Moises. - Kiepsko się czuję. (W tym momencie zebrani wybaczyli mu wszystkie przykrości, które im wyrządził.) - Ale nie całkiem umrę - dodał. - Więc uważajcie!

Departament obrony nakazał utajnienie wyników. Uruchomiono dodatkowe środki na badania odporności poszczególnych ras. Ta niespodziewana hojność wydawała się nieco podejrzana.

- Chcą szczuć manhattanem kolorowych - wycedził Baxter.

- Ciesz się, że dają forsę, Indianinie - odparł Prebout.

Kilka dni później otwarto następne drzwi wiodące ku poznaniu. To, co się za nimi kryło, przekraczało ludzkie wyobrażenie. Kiedy straszliwa prawda uzyskała stuprocentowe potwierdzenie, Moises zasiadł w gronie swych współpracowników do sporządzenia nadzwyczajnego raportu. Potem usiłował skontaktować się z Williamsem: był na pilnej naradzie.

- Wyślijmy raport przez specjalnego kuriera - polecił Moises.

Imperium obłudy strony 219-220, 226-230, 243-245

CDN

Niezależny polski myśliciel epoki cywilizacyjnego przełomu, pisarz, eseista, dramaturg, tłumacz literatury anglo-amerykańskiej, prezes Stowarzyszenia dla Ochrony Tradycji Narodowej Polskiej “Pospolite Ruszenie”, redaktor naczelny miesięcznika kulturalno-społecznego „Tradycja”, członek Société Européenne de Culture, Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich i innych związków twórczych. Książki: Imperium obłudy, Ujrzanów, Wielkość lub zguba, Bagaż duszy. Dramaty: Izolator, Lustracja. Autor publikacji w Przeglądzie Demokratycznym, Ładzie, Solidarności , a ostatnio głównie w miesięczniku "Tradycja". Bezpośredni kontakt: jotter26@gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura