Jozef Kapustka
Jozef Kapustka
Jozef Kapustka Jozef Kapustka
1127
BLOG

Jozef Kapustka - Śnieg w Dubaju

Jozef Kapustka Jozef Kapustka Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

                                                                                                                                                   Pour Sanaz et Jérôme


Poleciałem dzisiaj do krainy z baśni. Boże, jak było pięknie... Szczerozłote dachy skrzyły w słońcu, drogi wyłożone mlecznym opalem wyglądały jak tafla skutego lodem jeziora, pod niebem z brokatu  lśniły rajskie ptaki, kobiety o chropawych głosach i o oczach czarnych jak pustynna noc - albo ich hidżaby - przeszywały mnie a to mściwym a to zagadkowym spojrzeniem, złożone z duszy i ziarenek piasku dżinny co raz z sykiem kreśliły w powietrzu skomplikowane znaki by już w następnej odsłonie, podług szalonej choreografii rozpłynąć się w niebycie. A potem zapomniałem się obudzić. Śniłem, że nie warto zajmować się rzeczami małymi, a na wielkie przychodzi czekać. Oczekiwanie ma kolor siny albo jest bezbarwne. Dlaczego? Nie wiem. Wiedza jest tutaj zupełnie bezużyteczna. Im mniej wiem, tym lepiej. Więc czekam. A ty czekasz ze mną, choć cię tu nie ma. („ Z dziennika Ibn Youssefa – Ibn Youssef czeka na Alzheimera”) 

W trzecim roku Hidżdżry, na płaskowyżu al-Quds starły się ze sobą wojska zwolenników i przeciwników Wielkiego Białego Muszkatu i jego ulubionej, czwartej żony Ismeny. Tuman kurzu był tak potężny, że przesłonił niebo, słońce i ziemię, i przez kilka dni i nocy walczący wyrzynali się w całkowitej ciemności, co jeszcze bardziej potęgowało grozę sceny. Odtąd na pamiątkę tamtego wydarzenia mężczyźni z plemienia al-Naqqaf przed przystąpieniem do modłów dokonują ablucji olejkiem białego muszkatu a ich kobiety utrzymują, że nic nie służy urodzie bardziej niż kąpiel w wyciągu z porannej rosy z dodatkiem płatków ismeny. Do dzisiaj ranna mgła nad pustynią al-Quds pachnie ismeną, zaś wieczór oznajmia swoje nadejście unoszącą się delikatnie nad okolicą wonią białego muszkatu. ("Ibn Youssef upaja się zapachem poranka") 

"Z przedmiotami łatwiej jest mi przebywać niż z ludźmi. Razem należymy do królestwa  nie z tego świata, do królestwa , które stworzyłem sam i sam namaściłem się jego królem  . Jest to królestwo chwilowe, będzie trwało przez krótszą lub dłuższą, ale tylko chwilę. Moje przedmioty żyją w nim swoim własnym, ukrytym życiem, ich widok, dotyk sprawiają mi przyjemność. Istnieją, kiedy na nie patrzę. Poza tym są wierne, szczere i wrażliwe. Pełne pasji i tajemnicy. Jedyne. Wyjątkowe. W przeciwieństwie do przewidywalnych, zamiennych, statycznych ludzi. Ale pewnego dnia opuszczę moje królestwo i więcej do niego nie wrócę.  Wandale, którzy  zaraz po mnie przyjdą, nie zastaną niczego oprócz pustych ścian, bo zniszczę wszystko. A potem udam się w bardzo daleka podróż. I dotąd będę podróżował, aż znajdę miejsce, w którym założę ogród. Będzie to ogród niezwykły, a ja będę w nim wielkim, starym drzewem podtrzymującym  niebo gwiaździste, kamienne. Będę czuwał nad tobą i będę cię chronił. I będziemy odtąd tak sobie tutaj tkwić jeszcze długo i milczeć cichutko. I zupełnie nie będę pamiętał, że wcześniej byłem  królem jakiegoś królestwa.  ( " Z dziennika Ibn Youssefa - Ibn Youssef odrzuca myśl o gromadzeniu przedmiotów niepotrzebnych, rozważa założenie ogrodu mistycznego")

Jesteśmy narodem włóczęgów. 

Starymi duszami, które powróciły na ziemię i same nie wiedzą po co. 

Jesteśmy też narodem zwycięzców, wiec rzuć nam, o Królu Królów, to co się nam prawem należy  

I odejdź.. („O czym Ibn Youssef rozmawiał z kotami”)


Widziałem podniebne miasta-widma o tysiącach wież,

wiszące ogrody, 

zabójcze kwiaty przemawiające ludzkim językiem, 

czule śpiewające ptaki-dziwadła, 

widziałem przewalające się z hukiem wodospady, w których pluskały uczone rybki we wszystkich kolorach tęczy,

widziałem też pałace z morskiej piany 

i szklane mosty na niebezpiecznie bliskim księżycu,

widziałem słońce i planety,

i odpoczywające, dobrotliwe bóstwo wiecznego ognia.

Widziałem ślady ludzi, zwierząt i aniołów,

kawalkadę szlachetnych jeźdźców, która w pogoni za zwinna jak stado gazeli chimerą zginęła w piasku - a była tak białą, że z daleka wyglądała jak pomięta i wyrzucona przez kogoś kartka papieru.

Widziałem konie rącze na podobieństwo kobiet w tańcu,

kobiety o oczach jak gwiazdy,

mężczyzn o twarzach jak suszone figi.

Widziałem śmierć i kiełkujące od nowa życie.

Widziałem pustynię,

nieodgadnioną,

niezmierzoną, 

nieskończoną,

dziką,

szaloną,

wieczną, 

nekropolię  wyobraźni.

("O czym Ibn Youssefowi opowiedział pustynny wiatr")


I zdarzyło się pewnego razu, że ludzie małego rozumu postanowili zadać Ibn Youssefowi podchwytliwe pytanie:

"Powiedz nam, czym jest koło?" - zaszczebiotali przymilnie.

"Kwadratem" - ów odrzekł.

"No a kwadrat?" - dopytywali dalej.

"Kołem" - padła odpowiedź.

Zbici z tropu uczniowie zaniepokoili się:

"Mistrzu, raczyłbyś z nas kpić ? "

Wtedy starzec,  trzęsąc się ze świętego gniewu, zawołał głosem wielkim: "Głupcy! Czyż nie powtarzałem wam  po wielekroć i od zawsze, że wszystko, co dobry Allah stworzył było takim, jakim dopiero będzie, a jakim ono będzie, takim już było? Zaprawdę, chwila jest wiecznością a wieczność chwilą - przeszłością, teraźniejszością i przyszłością w jednym naraz bo taka jest wola Allaha, sprawiedliwego, litościwego". Po czym zagłębił się ponownie w swoje wyliczenia. ("Ibn Youssef rozprawia o muzyce sfer")


Zapytano kiedyś Ibn Youssefa, czy nie szkoda mu uciekającego czasu. Ten odparł: " A czy ptakom szkoda podróży na północ , kiedy nadchodzi wiosna? Morzu, ze szumi a ziemi pod stopami, ze jęczy?"

Innym razem człowiek próżny chciał wiedzieć, dlaczego Ibn Youssef za całe przyodzienie posiada tylko jedną suknię. " A dlaczego deszcz pada z góry na dół a nie z dołu do góry?" - pouczył go mędrzec. ("Ibn Youssef opiera się trendom mody")


Onegdaj Ibn Youssefa nawiedził inny niezwykły sen. Śniło mu się, że oto raz stąpał po ziemi, a raz wznosił kwadryliardy kilometrów w kosmiczną otchłań, raz był tu a raz tam, bez żadnego wysiłku, tylko i wyłącznie za sprawa myśli i woli. Po przebudzeniu nie był wcale pewien, czy śniło mu się, że śnił, czy śniło mu się, że nie śnił czy w ogóle nic mu się nie śniło albo śniło cokolwiek. Chcąc zebrać jakoś myśli usiadł na brzegu Zatoki Perskiej i długo zabawiał wrzucaniem kamyków do wody. ("Ibn Youssef podejmuje probę zdefiniowania psychozy ekstatycznej")


Po jakimś czasie sława Ibn Youssefa - maga była już tak wielka i sięgała tak daleko (wiadomym było powszechnie na przykład, że opracował prostszą i efektywniejszą od chaldejskich, babilońskich i egipskich formułę kamienia filozoficznego, nie przetrwała ona jednak do naszych czasów, gdyż spłonęła razem z Jacquiem de Molay, który - o czym nie wiedzieli jego prześladowcy - miał ją zawsze zaszytą w wewnętrznej stronie habitu), że zgłosił się doń pewien szejk z dość nietypowym zamówieniem. Chciał on bowiem, aby Ibn Youssef utkał dla niego dywan z głębi nocy, światła słonecznego i łez planet, ale tak, żeby był lżejszy od pajęczyny i cieńszy od skrzydła motyla. Jeżeli Ibn Youssef sprosta zadaniu, było powiedziane, to w nagrodę szejk go oślepi, a jeżeli nie, to odrąbie mu głowę. Następnie szejk dostarczył kilka karawan najczystszego złota, niespotykanego nigdzie czarnego bisioru oraz najrzadszych z rzadkich drogich kamieni i począł czekać . Ibn Youssef pobłogosławił ziemi, wodzie, słońcu i niebu, skoro miał ich już więcej tak czy owak nie oglądać, i usiadł przy krosnach. Tkał nieprzerwanie całymi dniami i nocami aż upłynęło czasu mało-wiele i nadszedł dzień, w którym zakończył pracę. Kiedy podniósł zmęczone oczy aby popatrzeć na dzieło jakiego właśnie był dokonał, w tejże samej chwili oniemiał. Dywan był tak przecudnej, boskiej urody, że Ibn Youssef ... zakochał się w nim bez pamięci niby w żywej istocie . Nie zastanawiając się ponad potrzebę, dosiadł drżącej materii i poszybował w przestworza. Jeżeli wiec kiedyś zobaczysz nietypowo mknącą gwiazdę na nocnym niebie, nie tak jak czynią to pozostałe gwiazdy tylko inaczej, to najprawdopodobniej będzie to Ibn Youssef przemierzający straszliwe przestrzenie niebieskiego pustkowia na swoim latającym dywanie, utkanym z nitek nocy, promieni słonecznych i łez. ("Ibn Youssef ulepsza formułę kamienia filozoficznego")


- Dzień dobry.

- Dzień dobry.

- Jak sie nazywasz?

- Nazywam sie Smutniutka Tancereczka.

- Kim jesteś?

- Jestem ozdóbką na naczyńku z gliny. A ty kim jesteś i jak się nazywasz?

- Nazywam sie Ibn Youssef i jestem ptakiem.

- A co robisz?

- Latam.

- Co to znaczy "latać"?

- "Latać" to znaczy chwytać uciekającą za horyzontem błyszczącą wstęgę. A ty co robisz?

- Ja tańczę w mojej potarganej przez złych ludzi tuniczce i zdartych na drogach trzewiczkach.

- Co to znaczy "tańczyć"?

- Poczekaj, zaraz ci pokażę. Zatańczę coś dla ciebie.


Smutniutka Tancereczka tańczy akompaniując sobie na bębenku .


- Pięknie... Szkoda, że muszę już lecieć.


Chwilę milczą.


- Do widzenia ptaku.

- Do widzenia Smutniutka Tancereczko. Czy zobaczę cię kiedyś jeszcze?

- Nie wiem... Przecież mnie … nie ma.

  Nas... nie ma...


***


Saddam nie był żadnym kosmonautą, nie był nawet zwykłym pilotem. Był chłopcem na posyłki, obnośnym sprzedawcą cygaretek (dlatego potem będzie lubił fotografować się z kubańskim - nie mylić z dominikańskim, to może mieć pewne znaczenie - cygarem w zębach), trochę złodziejaszkiem, trochę mordercą.

Do swojego pionierskiego, a zarazem ostatniego lotu przygotował się dokładnie, można powiedzieć metodycznie: kombinezon z grubej jak pancerz flaneli w kolorze antracytu, hełm z astrachańskiego baranka.

(zmiana planu)

Jest rok 8493 miesiąca U. Tkwimy tu już tak od pokoleń. Nasze baranki dawno wyzdychały. Twardą jak pancerz flanelą koloru antracytu poutykaliśmy dziury od meteorytów wybite w geodzie. Nasza wiedza przepadła ale nasi mędrcy pracują nad jej odtworzeniem. Znowu zapowiedzieli, ze podróż na Ziemię trzeba będzie po raz któryś odłożyć na czas nieokreślony, bo z takim wysiłkiem sporządzone przez nich symulatory trajektorii lotu rakiety są w obecnej fazie projektu do niczego nieprzydatne. ("Ostatni lot Saddama Husseina")


Non amittuntur, sed praemittuntur ( Nie utraceni ale wyprzedzający) - Seneka.

W dniu, w którym umarłem nikłe poranne słońce, jak zwykle o tej porze roku, litościwie głaskało przemarznięte gałązki brzozy

W dniu, w którym umarłem nagle zadzwonił  telefon

W dniu, w którym umarłem usiadłem na łóżku

W dniu , w którym umarłem, poczułem, że  ktoś strzelił mi z miotacza ognia z bliska prosto w twarz 

W dniu, w którym umarłem straciłem spokój

W dniu, w którym umarłem zyskałem spokój

W dniu, w którym umarłem zjadłem śniadanie, tak jakby to był każdy inny, zwykły dzień

W dniu, w którym umarłem raz na zawsze opuścił mnie strach, po to by nigdy więcej już nie powrócić 

W dniu, w którym umarłem, pojąłem, że to właśnie wszechogarniająca jasność wyżera mi mózg

W dniu, w którym umarłem, jechałem dokądś taksówka, długo, tak bardzo długo, że  bez końca  

W dniu  w którym umarłem rozstąpiła się czarna otchłań i na spotkanie wyszła mi rozpacz

Nie płakałem

W dniu, w którym umarłem

Właściwie ...

dlaczego?

Skoro już

tu

jestem... 


("Ibn Youssef zasiada po prawicy Mistrza Pakody*" ; *pakoda - indyjska bułeczka z pikantnym nadzieniem)


Więcej o "Jozef Kapustka - Improvisations with Bashir": http://www.jozefkapustka.net/improvisations-with-bashir-faramarzi-and-pedram-khavarzamini.html

Posłuchaj fragmentu: https://interlude.naxosmusiclibrary.com/stream.asp?s=154937%2Finterludepd8%2Fsx8170_001​


Jozef Kapustka

http://www.jozefkapustka.net


pianista

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura