julian olech julian olech
1741
BLOG

Zamek w puszczy? Kiedy państwo działa czysto teoretycznie, wszystko jest możliwe.

julian olech julian olech Ekologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 105

Afera z budową domu-zamku w Puszczy Noteckiej, która została już opisana i komentowana wielokrotnie, nie powinna nikogo specjalnie dziwić. Kiedy uwzględni się fakt, że pozwolenie na tą budowę zostało wydane w czasie rządów PO, kiedy, wg ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, "państwo działało tylko teoretycznie", zdziwienia być nie powinno. Fakt, że pozwolenia na budowę wydają organy samorządowe, a nawet nie wnikam, kto wtedy rządził na terenie kontrowersyjnej budowy, za wszystko co dzieje się w tzw terenie i tak odpowiada ten, kto rządzi w całym kraju. Jeśli na terenie puszczy, na obszarze objętym szczególną ochroną "natura 2000" można wydać pozwolenie na budowę na wielki obiekt, który w żaden sposób nie powinien się tam znaleźć, to znaczy, że "deweloperzy rządzą" już nie tylko w miastach. Deweloper nie działa jednak sam, to jednak nie on określa warunki zabudowy, które musi uwzględniać projekt, nie on ten projekt zatwierdza i nie on ostatecznie wydaje pozwolenie na budowę. Czy zatem deweloper, taki, który realizuje bardzo kontrowersyjne projekty, działa "w zmowie i porozumieniu" z lokalnymi decydentami?

Czy sprawa "zamczyska w puszczy", coś, co mimo wszystko może zaskoczyć nawet kogoś, kto niejedno w inwestycjach budowlanych już widział, jest tylko nielicznym przypadkiem, który zdarza się dosyć rzadko? Gdyby tak było, to byłoby jeszcze przysłowiowe "pół biedy". Ale z budownictwem w obecnym czasie jest duża bieda i co gorsze, wcale nie widać, by szybko miało się to zmienić. Dlaczego tak jest, że deweloperzy są uważani za jedną z najbardziej skorumpowanych, a poprawniej, korumpujących grup zawodowych? Z góry przepraszam wszystkich uczciwych deweloperów, bo przecież są i tacy, ale nie wszystkie afery, o jakich donoszą media są "wyssane z palca". Nie można w całej sprawie umniejszać winy urzędników decydujących o działaniach deweloperów, oni też mają w tym swój udział. Z przykrością obserwuję, jak w małych miastach deweloperzy zabudowują ostatnie skrawki wolnej przestrzeni, a jednym z najlepszych przykładów jest moje rodzinne miasto. To miasteczko, leżące blisko jednego z największych polskich miast, zawsze uchodziło za miejsce pełne zieleni, wolnych przestrzeni między budynkami i czystego powietrza. Wyjechałem stamtąd, kiedy dojazdy do pracy i liczne korki na trasie dały mi się na tyle we znaki, że zdecydowałem się przeprowadzić do pobliskiej metropolii. To było 20 lat temu. Moje miasteczko, bo ciągle uważam je za swoje, zmieniło się bardzo na niekorzyść. Zniknęły wolne przestrzenie, a deweloperzy zawężają szerokie niegdyś chodniki do niezbędnego minimum stawiając budynki na granicy tychże chodników, z balkonami wiszącymi bezpośrednio nad głowami przechodniów. Kiedy w takich miejscach znajdą się młode mamy z dwojgiem małych dzieci, muszą bardzo uważać, by któreś z nich przypadkiem nie wyszło na jezdnię. Czy tak musiało być? Czy urbaniści, często przyjeżdżający tu na "fuchy" z wielkich metropolii, nie zdają sobie sprawy z tego, że wprowadzają wielkomiejskie zamieszanie, do miejsc, które zapewniały jeszcze tak niedawno ciszę i spokój? Czy nie wiedzą, że te niezbyt szerokie ulice nie są w stanie przyjąć tyle samochodów, jakie są w użyciu nowych lokatorów, zasiedlających ciągle budowane "apartamenty"? Czy nie wiedzą, że "urządzają" tak życie lokalnej społeczności, w tłoku, hałasie i smrodzie, już na zawsze? To nie tak miało być.

Deweloperzy korzystają z mało precyzyjnych przepisów, a prawo budowlane, modyfikowane co jakiś czas, ale ze skutkami odwrotnymi od oczekiwanych, niestety im to ułatwia. Jakie zyski mogą być z rezygnacji z opiniowania projektu przez uprawnionych rzeczoznawców już na etapie projektowania, czy z coraz liczniejszych odstępstw, jakie można wprowadzać do projektów, za zgodą odpowiednich instytucji, co m.in., doprowadziło, do zabudowy tzw korytarzy przewietrzających, a w wielu miastach przyczyniło się to do znacznego wzrostu zanieczyszczania powietrza? Jaki zysk dało zgubienie przez prawo budowlane projektu technologicznego, który w budownictwie przemysłowym był projektem wiodącym? Jaki sens ma nadmiernie upraszczanie prawa budowlanego, zostawiające ważne decyzje do uznania urzędników, będących często dobrymi znajomymi tych, którzy zarabiają na realizacjach inwestycji? Jak to możliwe, że "cwany" deweloper bez trudu wybuduje jedną kondygnację więcej, niż pozwala na to miejscowy plan zagospodarowania, nazywając ją antresolą, choć nawet uczeń technikum budowlanego mógłby dowieść, że to regularna kondygnacja? Jak to możliwe, że tyle terenu w miejscowościach nie posiada aktualnego planu zagospodarowania, a nawet, jak on jest, bez większego trudu da się go zmienić pod potrzeby przedsiębiorców czerpiących duże zyski z nowych inwestycji? Czy wszystko da się usprawiedliwić pogonią za zyskiem?

Tam, gdzie państwo działa czysto teoretycznie, wszystko jest możliwe, naiwnością jest zakładać, że deweloperzy nie potrafią z tego korzystać.

to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości