W roku 1983 japoński reżyser Shohei Imamura nakręcił niesamowity film według prozy Fukazawy Shichiro pod tytułem "Ballada o Narayamie". Bohaterami tej opowieści są mieszkańcy małej wioski u stóp góry Narayama. Swoim zwyczajem wynoszą oni bezzębnych starców na górę, by tam dokonali żywota. Zęby są ważne. Nie tylko dlatego, że są pomocne w wykonywanych pracach. Są symbolem żywotności, która przecież przysługuje jedynie ludziom młodym. Siedemdziesięcioletnia Orin przygotowuje się na swą ostatnią podróż na Narayamę. Ale ma ciągle zdrowe zęby, przez co staje się odmieńcem piętnowanym przez sąsiadów. Sama zastanawia się - jak z wszystkimi zębami stanie przed mieszkającym na górze bogiem? W końcu wybija sobie przednie zęby i syn wynosi ją na górę. Jednym z ubocznych wątków w filmie są dzieje pewnej rodziny, która nie posiada własnego dobytku, więc żyje z kradzieży. Którejś jesieni wieśniacy postanawiają zrobić z tym porządek. Napadają na domostwo złodziei i każdy odbiera to, co uważa za swoje. Ale to nie koniec historii. Po dokonaniu tego aktu sprawiedliwości przychodzi refleksja: przecież ci ludzie nie mając niczego, znów zaczną kraść by przeżyć! Jednak i temu udało się zaradzić. Wykopano wielki dół, do którego wtrącono całą rodzinę złodziei. Ich sąsiedzi natychmiast dół zasypali, grzebiąc 'problem' żywcem.
Film ten nieodmiennie przychodzi mi na myśl, gdy napotykam wypowiedzi młodych wykształconych z wielkiego miasta na temat ubezpieczeń społecznych (vide przykład 1, przykład 2) . Kiedy pół roku temu zastanawiałem się, czy polski liberalizm może przerodzić się w groźną ideologię, dominował wśród liberałów pogląd iż miejsce państwa zajmie indywidualna dobroczynność. Wraz z dojściem do głosu młodego wykształconego z wielkiego miasta, sytuacja się diametralnie zmieniła. Bo młode wykształcone nierzadko zostawiło na prowincji swych rodziców i nie chce być zakłamane. Wśród tych opuszczonych starców zdarzają się przecież przypadki 'pogrzebanych' na trzecim piętrze, bez windy. Ludzie gnijący za życia. Zdani na łaskę sąsiadów lub pielęgniarki środowiskowej (a fuj - powiada młode - państwo się wtrąca ....). Toż to istny faszyzm, by państwo decydowało kto jak ma żyć. Przecież starzy mają wolność wyboru! A tak - jeszcze nie mają go w pełni. Wszak eutanazja jest u nas zabroniona. Do czasu. Jest ona nieodpartą konsekwencją logiki młodego wykształconego (warto przyjrzeć się przez kogo wykształconego) w wielkim mieście.
Czy przymus ubezpieczeń jest koniecznością?
Zanim odpowiem na to pytanie, koniecznym jest dokonanie pewnych rozróżnień. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na to iż istnieją dwa całkowicie odmienne podejścia do ubezpieczeń. M. Albert w swej książce "Kapitalizm konta kapitalizm" nazwał je ubezpieczeniami morskimi orazubezpieczeniami alpejskimi.Pierwsze (charakterystyczne dla krajów anglosaskich) opierają się na indywidualnej ocenie ryzyka. Ubezpieczyciel (instytucja finansowa) szacuje to ryzyko i ustala zależnie od niego składkę. Jeśli szkoda będzie większa - ubezpieczyciel traci. W przeciwnym wypadku - zyskuje. W ubezpieczeniach alpejskich (związanych z kapitalizmem nadreńskim) chodzi o rozłożenie ryzyka. Typowym przykładem są systemy ubezpieczeń wzajemnych. Im większa ilość ubezpieczonych i mniejsza częstotliwość szkód, tym bardziej sensowne jest to ubezpieczenie.
W tym miejscu pojawia się problem państwa, jako organizatora ubezpieczenia. System ubezpieczeń zdrowotnych wydaje się być idealnym do zastosowania ubezpieczeń alpejskich na skalę całego państwa. Przecież choroby są wydarzeniem losowym i w sumie nie tak częstym. Nie będę tu roztrząsał wad tego rozwiązania (wynikają przede wszystkim z niestabilności systemu), gdyż naszym celem jest przede wszystkim rozważenie problemu emerytur.
Przy udziale państwa możliwe jest jeszcze jedno rozwiązanie tego problemu. Państwo zbiera podatki i z tych przychodów finansuje wszystkim emerytury. To rozwiązanie de facto funkcjonuje u nas obecnie. Te wszystkie podziały na fundusze i instytucje (FUS,ZUS) nie zmieniają istoty przepływów finansowych. Składka ZUS jest podatkiem. I to podatkiem najgorszym z możliwych, gdyż w sposób skrajnie niesprawiedliwy opodatkowana została praca. Pierwszym krokiem ku uzdrowieniu systemu musi być zatem likwidacja tego podatku. Może on zostać połączony z podatkiem dochodowym, który wszak jest wynikiem jakiegoś politycznego konsensusu. Dopiero po zlikwidowaniu zbędnego poborcy podatkowego możliwe jest poszukiwanie innych rozwiązań. Jakich? Szczegóły podałem na stronie Cogito2011.
Technika może pomóc
Komputery + ZUS? Skojarzenie jest proste: system informatyczny Prokomu, który kosztuje nas miliardy złotych. Jest to jeden z elementów czegoś, co zasadnie można nazwać podatkiem informatycznym. Jednak technologia nie musi być wykorzystywana ze szkodą dla społeczeństwa. Jednym z technicznych rozwiązań, które niesie z sobą olbrzymie potencjalne możliwości są elektroniczne portmonetki. Od lipca br. roku rząd zacznie ponownie wymieniać nam dowody osobiste. Tym razem będą wyposażone w chipy. Czy będzie możliwa implementacja w nich elektronicznych portmonetek? Wygląda na to, że nie (zrezygnowano z danych biometrycznych). Cała akcja jest więc moim zdaniem przedwczesna i szkodliwa.
W oparciu o elektroniczne portmonetki można zbudować system redystrybucji dóbr, który nie tylko umożliwiłby całkowitą rezygnację z obowiązkowych ubezpieczeń, ale przy okazji zlikwidowałby problem bezrobocia (a to nie wszystkie jego zalety). Pomysł jest bardzo prosty. Przedsiębiorstwa produkujące podstawowe dobra mogą płacić podatki tymiż dobrami. Ich wartość po rozdzieleniu między wszystkich obywateli może uzupełnić zawartość elektronicznej portmonetki każdego z nich. Tak otrzymane środki można zużyć tylko na zakup dóbr w których środki te mają pełne pokrycie. To zapewni możliwość przeżycia wszystkim, bez całego skomplikowanego systemu ZUS i zasiłków dla bezrobotnych.
Inne tematy w dziale Gospodarka