04.10.209 r. / Cytat notki Romualda Szeremietiewa: "Z umiarkowanym zainteresowaniem oglądałem podawane w mediach przypadki "afery medialnej" i występy pocącego się Chlebowskiego i krecacego Drzewieckiego, gdy nagle jedno mnie zdziwiło. Ogladałem wyjście delegacji PO z Belwederu po nieudanym spotkaniu z Prezydentem. Obok wyraźnie złego Tuska szedł uśmiechnięty, rozluźniony i kordialnie poklepujący premiera Komorowski. Dostrzegła tę scenę zwykle nie ogladająca TV moja żona - "a ten Bronek z czego sie cieszy? ..."
Wczoraj natknąłem się przypadkowo na znajomego, który uchodzi za dobrze poinformowanego w 'poruszeniach politycznych'. Zapytałem jak tłumaczy uśmiechniętego marszałka Sejmu, gdy jego partię bombardują.
Ależ to w woda na młyn Bronia - usłyszałem. Wg mego rozmówcy aferę zdetonował duet Kamiński (CBA) Komorowski. Zachowanie Kamińskiego politycznie zrozumiałe (prawnie nie, trzeba było cicho czekać, aż rybki z PO znajdą się w sieci) bo dzięki temu osłabieniu ulega pozycja Tuska i Leszek Kaczyński ma szanę na reelekcję, a może nawet PiS na powrót do władzy.
A czemu Komorowski? On sądzi, że po kompromitacji ekipy Tuska obejmie rządy w PO i sam zostanie kandydatem na prezydenta z ramienia swojej partii. No coż Bronek to ambitna postać.
Tak, tak, mój drogi. - kończył mój znajomy. Chlebowski i Drzewiecki to taki "dwugłowy Farmus", w rolę WSI wcieliło się CBA, tylko "Rzeczpospolita" chociaż "nie ta sama" co w lipcu 2001 r., to że jednak "taka sama" - jak zwykle doniosła.
I wtedy przypomniała mi się uradowana twarz Bronka, gdy w lipcu 2001 r. informował dziennikarzy, że właśnie "złapał" Farmusa i skierował do premiera wniosek o wyrzucenie mnie z MON, bo go "okłamałem". Po aferze poszedł w górę. Nie został uznany za skompromitowanego, jako szef aferzysty Szeremietiewa. Jest dziś drugą osobą w państwie - marszałkiem Sejmu. Czy teraz też się uda i będzie prezydentem III RP?"
KOMENTARZ: Gratuluję spostrzegawczości ministrowi Szeremietiewowi. Pół roku przed "Smoleńskiem" zauważył początek drogi Komorowskiego do prezydentury - a być może nawet, dostrzegł "spisek", który go do urzędu prezydenta wyniósł.
Jeśli wsłuchamy się w wypowiedź Palikota, to można zauważyć, że w polskiej konstytucji mamy potencjalnie, jeśli nie kryminogenny, to kuszący zapis, na podstawie którego człowiek z partii opozycyjnej w stosunku do partii z której wywodzi się prezydent, może zająć miejsce prezydenta w wyniku śmierci urzędującego prezydenta. - To zapis bardzo niefortunny, który prowadzi właśnie do rozmów i dywagacji, jakie Poseł Palikot prowadził z marszałkiem Komorowskim.
WIĘCEJ >>> https://docs.google.com/document/d/1ATvrVnAOyX9RR-eDZrR9vzwFYQTG4sC2JnLXpodMkBE/edit#
TVPinfo.pl: “– Nie wystartuję w nadchodzących wyborach prezydenckich – poinformował na konferencji prasowej premier Donald Tusk. – Rząd musi być jak skała; stabilny jak fundament – oświadczył szef rządu. Podkreślił, że PO wystawi innego kandydata, który wygra wybory. W takiej sytuacji wśród kandydatów Platformy do wyborów prezydenckich wymieniani są marszałek Sejmu Bronisław Komorowski i szef dyplomacji Radosław Sikorski. Decyzja w tej sprawie ma zapaść w ciągu kilku tygodni.”
Lech Kaczyński: “No i było jeszcze spotkanie, podczas którego pan premier Tusk zaproponował mi, żebyśmy obaj wycofali się z kandydowania w wyborach prezydenckich. Propozycja była bardzo kusząca: on pozostałby premierem, a ja – byłym prezydentem.”
KOMENTARZE DO DECYZJI O REZYGNACJI ZE STARTU W WYBORACH PREZYDENTA 2010
– Strach i żądza władzy – tak decyzję premiera skomentowała na antenie TVP Info szefowa klubu PiS Grażyna Gęsicka
W ocenie polityków Prawa i Sprawiedliwości decyzja premiera świadczy nie o planach reformatorskich rządu, ale o tym, że afera hazardowa to tylko wierzchołek góry lodowej.
-Jak uważa lider Lewicy Grzegorz Napieralski, data ogłoszenia decyzji premiera jest nieprzypadkowa.– Tusk przychodzi „z odsieczą” przesłuchiwanemu dziś w związku z aferą hazardową b. ministrowi sportu Mirosławowi Drzewieckiemu –oświadczył Napieralski w TVP Info
Według przedstawiciela koalicjanta w rządzie – PSL – Janusza Piechocińskiego, premier zdał sobie sprawę, że z racji zajmowanego obecnie urzędu, będzie łatwym celem ataków w kampanii wyborczej. W tej sytuacji – zdaniem Piechocińskiego – naturalnym kandydatem PO w wyborach będzie marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.
Być może wskazówką do prawidłowej odpowiedzi na to pytanie, są słowa poległego "nad Smoleńskiem" prezydenckiego ministra:
“Szef prezydenckiej kancelarii Władysław Stasiak komentując decyzję Donalda Tuska o niekandydowaniu w wyborach prezydenckich w 2010 roku ocenił, że charakteryzuje ją "jakaś straszna doraźność i nerwowość."
Do poczynienia tego wpisu zainspirował mnie wywiad jakiego premier Tusk udzielił Faktowi / Artur /
20.07.2011r.
Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Żałuję tylko jednego. Chciałbym cofnąć czas i coś powiedzieć Lechowi Kaczyńskiemu. To bardzo osobista rzecz, coś serdecznego (Link).
Lech Kaczyński:
Platforma swoje braki solidarnościowego etosu – przy czym poszczególnym osobom, takim jak Tusk lub Schetyna, nie odmawiam absolutnie udziału w podziemiu – usiłuje pokryć tym przymierzem z Wałęsą. Przy czym bałwochwalczy stosunek do Wałęsy wywodzi się z dawnych czasów, choć w okresie podziemia oni się w ogóle nie znali. Nie potrafię jednak powiedzieć, z czego on wynika.
Koncepcja państwa liberalnego była forsowana nawet nie przez samą Platformę, tylko raczej osobiście przez Tuska. Ale rozejście się, którego przyczyny chce pan uchwycić to sprawa skomplikowana. Miało zasadnicze przesłanki merytoryczne, ale też bardzo ważne były powody psychologiczne. Przynajmniej od 19 VI 2005 roku Tusk zaczął przestawiać ster. Coraz bardziej zdecydowanie próbował przechwytywać dynamikę społeczną, wynikającą ze strachu przed zmianami, jakie zapowiadały, choć na różne sposoby, i PiS i PO. Atakował PiS sprowadzając do absurdu jego tezy. Twierdził na przykład, że według PiS wszyscy przedsiębiorcy mają być podejrzani. Zarzucał PiS – owi wręcz socjalizm. Jednocześnie nie odrzucał jeszcze sojuszu przy wyraźnym założeniu, że wynik wyborów będzie 2:0 dla niego.
Tylko że najpierw okazało się, że jest 1:0 dla PiS – u, co może jeszcze dawało szansę na jakiś wariant kontynuacji zaplanowanej gry, ale później przyszło 2:0 i do twardej kalkulacji oraz być może jakichś uzależnień doszedł jakiś element psychologiczny, odnoszący się do Donalda Tuska, ale też do całej jego formacji. Oni po prostu niezwykle ciężko to znieśli. I tak stworzona, czy – ściśle rzecz biorąc – upowszechniona bądź co bądź przez posła PO, profesora Pawła Śpiewaka, idea IV RP stała się wcieleniem zła. Przyjęto już bez jakichkolwiek ograniczeń stanowisko proestablishmentowe. Powtarzam: w tej jednoznaczności bardzo ważne były emocje.
Przypominam, że Donald Tusk zapowiadał przed wyborami prezydenckimi, że nie zrezygnuje natychmiast po zwycięstwie z kierowania Platformą. Tyle, że to by było niezgodne z konstytucja, a dokładnie z jej artykułem 132: Prezydent Rzeczypospolitej nie może piastować żadnego innego urzędu ani pełnić żadnej funkcji publicznej, z wyjątkiem tych, które są związane ze sprawowanym urzędem”, czyli funkcje zwierzchnika sił zbrojnych, czy wielkiego mistrza kapituły Orderu Orła Białego.
Nie chciałbym nie doceniać Donalda Tuska. Uważam, że on bardzo przewyższa w sensie intelektualnym swoich kolegów z PO.
Ja nie twierdzę, że decyduje tylko psychologia. Ale faktem jest, że u mnie ona odgrywa mniejszą rolę niż u Donalda Tuska.
Faktycznie, rozmawiałem z Donaldem Tuskiem w styczniu, i gorąco namawiałem go do utworzenia koalicji. Rozstaliśmy się niby w przyjaźni. A następnego dnia miała miejsce cala seria agresywnych wypowiedzi.
Początkowo rozmowa była w bardzo wrogim tonie. Ale dla Tuska charakterystyczne jest, że jego się czasami daje rozładować i wtedy rozmowa zmienia swój ton. Podczas naszego spotkania dużo później w Juracie przyznał mi, że wtedy, w styczniu, był skrajnie sfrustrowany swoją porażką.
Sukcesem w moich relacjach z Donaldem Tuskiem było na przykład doprowadzenie do podpisania porozumienia z Amerykanami w sprawie obrony antyrakietowej. I to był sukces osiągnięty po dramatycznych rozmowach.
Usiłowałem go przekonać, że nie ma sensu kompromitować kraju, przypominałem, że przecież wcześniej się umawialiśmy. Ale nie prowadziłem tej rozmowy ze szczególna wiarą, że coś z niej wyniknie. Powtarzam, że w mojej opinii u Donalda Tuska motywacja osobista odgrywa rolę zbyt dużą jak na polityka, który powinien przede wszystkim dbać o kraj. To wykluczało porozumienie.
Mam w ogóle wrażenie, że Donald Tusk ma jakąś obsesję na punkcie mojego brata. Na przykład ciągle wracał do kwestii, czy na początku lat 90-tych Jarek był bardzo ważny czy tylko ważny. Przypominałem mu, że w owym czasie dziennikarze zrobili plebiscyt na dziesięciu najważniejszych polityków kraju – każdemu można było przyznać od 1 do 10 punktów. Jarek przegrał wtedy jedynie z Kuroniem i tylko dlatego, że Ewa Milewicz nie wpisała go nawet do tej dziesiątki. Znała już wcześniejsze wyniki i wiedziała, że gdyby dała mu nawet dziesiąte miejsce, to zremisowałby z Kuroniem,a gdyby dała mu dziewiąte, to by wygrał. Dopiero za Jarkiem był Wałęsa.
No i było jeszcze spotkanie, podczas którego pan premier Tusk zaproponował mi, żebyśmy obaj wycofali się z kandydowania w wyborach prezydenckich. Propozycja była bardzo kusząca: on pozostałby premierem, a ja – byłym prezydentem [śmiech].
Były dwie istotne Rady Gabinetowe, dotyczące służby zdrowia, na początku funkcjonowania rządu Platformy, kiedy w tej dziedzinie był istotny kryzys, i istniały wszystkie konstytucyjne przesłanki dla ich odbycia. Za pierwszym razem doszło do komedii, bo premier chciał temu posiedzeniu przewodniczyć. Zaproponował, że ponieważ on lepiej zna członków Rady Ministrów, więc to on będzie udzielał im głosu. Tylko że w rozumieniu konstytucji Rada Gabinetowa obraduje pod przewodnictwem prezydenta i powstaje pytanie, czy gdyby przewodniczył jej premier, to nadal byłaby to Rada Gabinetowa. Zatem na takie rozwiązanie oczywiście się nie zgodziłem. I tutaj powracamy do kwestii charakteru pana premiera, który po prostu nie był w stanie w pierwszych miesiącach pogodzić się nawet z tak małą porażką. Podczas tamtego posiedzenia okazało się, że członkowie rządu, w tym w szczególności pani minister Kopacz, są w ogóle nieprzygotowani do dyskusji, wobec czego po niespełna godzinie zamknąłem spotkanie.
Pani minister zalała mnie potokiem słów i stwierdziła, że można by, jak się wyraziła „gadać” o służbie zdrowia, ile się chce. Może niepotrzebnie zwróciłem jej wtedy uwagę, żeby nie używała takiego języka. Ta moja uwaga mocno rozsierdziła pana premiera.
Ja zresztą nie znałem wtedy pana premiera w roli, w jaka wówczas wchodził. Sądziłem, że jego szacunek dla reguł konstytucyjnych jest nieco większy. Teraz jest oczywiste, że prawo było traktowane wyłącznie jako narzędzie w ręku grupy rządzącej. Jeśli to narzędzie okazuje się nieporęczne, to się go w ogóle nie używa, czyli prawo nie zobowiązuje. Na przykład często zdarza się, że nie dostaję odpowiedzi na moje pytania, zadawane w trybie artykułu 4a Ustawy o powszechnym obowiązku obrony, chociaż istnieje obowiązek udzielenia niezwłocznej odpowiedzi.
Instytucja opiniowania sprawdzałaby się, gdyby premier przestrzegał prawa. Kłopot sprowadza się wyłącznie do tego. W normalnej sytuacji byłaby to sprawa dla Trybunału Stanu, ale to oczywiście nierealne, bo postawienie szefa rządu przed Trybunałem Stanu musiałoby uchwalić Zgromadzenie Narodowe, a wiadomo, że tego nie zrobi. Jasne jest, że premier powinien poczekać na moją opinię, która przecież nie zabrania mu nikogo powoływać, nawet jeśli jest negatywna. Z tym że decyzje dotyczące obsady kierowniczych stanowisk w służbach specjalnych powinno być podejmowane wspólnie. Powinna tu panować zgoda pomiędzy szefem rządu a prezydentem.
W stoczniowej [aferze] był jakiś nieistniejący inwestor, głośne zapowiedzi ze strony premiera, z których nic nie wychodziło, ale aspekt karno-prawny wymagałby tu dokładnego zbadania. Tyle, że tej aferze całkowicie ukręcono łeb.
Premier jest przekonany, że to ja z bratem zastawiliśmy na niego pułapkę. Wykrzykiwał mi nawet kiedyś” Coś się miedzy nami skończyło!” Trudno żeby coś się skończyło skoro niczego nie było. Faktem jest, że przeżywał tę aferę [hazardową] jako osobisty atak na siebie.
[Tusk zareagował] dopiero kiedy sprawa wyszła na jaw, a bohaterowie skompromitowali się przed mediami. Nie mógł przecież udawać, że nie ma problemu. Jego reakcja powinna nastąpić w sierpniu.
[czy wiedział ale nic nie robił?] Oczywiście. Jest z tymi ludźmi związany. Jedno chcę podkreślić: nie ma na to dowodów, by Donald Tusk był materialnie interesowny. Żyje z tych pieniędzy, które faktycznie zarabia, nie jest bogaczem ani do tego nie dąży. Jego ambicje sprowadzają się do odegrania historycznej roli. On się wyżywa w sprawowaniu władzy. Żaden polityk nie pozostawił za sobą tylu politycznych trupów.
Wpisywanie się przez Tuska i jego partyjnych kolegów w rosyjską politykę historyczną poprzez twierdzenia, że Katyń to nie ludobójstwo, albo poprzez akceptujące wysłuchiwanie wystąpień Putina, tez można traktować w kategoriach kapitulacji, bo tu trudno już nawet mówić o ustępstwie.
To była celowa polityka ponieważ Donald Tusk po prostu nie chciał zawarcia umowy w obronie przeciwrakietowej. On się bał. Miałem z nim zresztą w tej sprawie dramatyczną rozmowę. Była ostra wymiana zdań, nerwy, kłótnia.
[Czego bał się Tusk?] Rosjan. Poza tym w mojej ocenie Tusk nie ma koncepcji polityki zagranicznej w takim sensie, jak ma ją ja czy mój brat-że sami to dobrze przemyśleliśmy, zbudowaliśmy pewien projekt, zbadaliśmy szanse jego realizacji. Tusk ma wyłącznie cudze koncepcje i to są koncepcje ludzi w rodzaju Romana Kuźniara. Tu nie ma jasnej wizji. Moja wizja była klarowna: Polska miała stać się jednym z ważnych krajów Unii Europejskiej.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Łukasza Warzechy "Lech Kaczyński - Ostatni Wywiad".
Pikanterii dodaje fakt odkrycia poczynionego przez dziennikarzy:
Co Donald Tusk trzymał na biurku? "Tak, to prezydent. Kiwa się na małej sprężynce" (Link) Zdjęcie:gazeta.pl
Fakt.pl: Tusk chciałby cofnąć czas,
by powiedzieć coś Lechowi! Co?
Święta Bożego Narodzenia (24.12.2010) to nie tylko czas radości, ale i refleksji. Ta nie jest obca szefowi rządu. Tylko nam zdradził, czego żałuje w mijającym roku.
Co ciekawe - premier Donald Tusk rozmyśla o... zmarłym tragicznie prezydencie Lechu Kaczyńskim, ongiś przecież jego politycznym konkurencie.
- Żałuję tylko jednego - mówi w wywiadzie dla Faktu. - Chciałbym cofnąć czas i coś powiedzieć Lechowi Kaczyńskiemu. To bardzo osobista rzecz, coś serdecznego. -Niestety to już niemożliwe. Warto więc żyć kierując się sentencją ks. Tischnera - "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".
KOMENTARZA CIĄG DALSZY: Jest jeszcze drugi aspekt odnoszący się do spostrzeżenia Romualda Szeremietiewa oraz "aspektu mnożenia się afer". Jest nim psychologiczny nacisk. Bo czemuż miałyby służyć afery, szczególnie te, , które być może, wyciągane są na światło dzienne z premedytacją?
W szczeggólności gdy afery dotykają ambicji człowieka "chorego na władzę"?
A "chorym na władzę", jest każdy polityk, a najbardziej chyba taki, który aktualnie taką władzę sprawuje, oraz taki, dla którego władza leży tuż, tuż, w zasięgu ręki. Wtedy "psychologiczny nacisk" polegający na możliwości utraty, lub zdobycia władzy, może pchnąć ludzi do działań nienormalnych. Jest to tym silniejsze, gdy w grę wchodzą "wielkie interesy", lub "wielkie projekty" , w których realizacji przeszkadza tylko jeden "drobny szczegół" - oponent polityczny.
WIĘCEJ >>> https://docs.google.com/document/d/1ATvrVnAOyX9RR-eDZrR9vzwFYQTG4sC2JnLXpodMkBE/edit#
Palikot z Komorowskim rozmawiali o usunięciu Kaczyńskiego z urzędu prezydenta
http://kacpro.salon24.pl/503805,komorowski-z-palikotem-rozmawiali-jak-usunac-lecha-kaczynskiego
Palikot rozmawiał z Komorowskim o możliwości posunięć politycznych zmierzających do usunięcia śp. Lecha Kaczyńskiego z urzędu