Ernest Skalski Ernest Skalski
4893
BLOG

Widziane w lutym ‘13

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 151


 
Pozytywne votum nieufności. Nowy premier, z nowym rządem, z nowym programem ? A niech sobie będzie ! Zupełnie, czy prawie zupełnie, nie obchodzi mnie co PIS programuje dla kraju. Nawet gdyby miał nim kiedyś – co nie daj Boże - rządzić raz jeszcze. Prawdę powiedziawszy, niewiele bardziej obchodzi mnie program już rządzącej Platformy, lecz o tym dalej. Obchodzi mnie natomiast dlaczego 20 – 25 procent elektoratu uparcie głosuje na PIS oraz na Kaczyńskiego. Czy ten jego elektorat czyta jego programy ? Zresztą jaki elektorat czytuje programy swoich partii ? Ko ma do tego zdrowie i będzie je na to niepotrzebnie zużywał ?
 
Program programem…
 
Elektorat PIS nie głosuje nań przekonany o zaletach pisowskiej strategii równomiernego rozwoju, cokolwiek by to miało znaczyć. Ani dla cech osobistych profesora Glińskiego. On głosuje na PIS bo wie że to jest nasza siła, polska, narodowa, katolicka, co to nie pozwoli, żeby nam Niemiec pluł w gębę i żeby się ruski panoszył. I żeby Żyd nam tu …ale o tym lepiej – wiecie rozumiecie – nie nazbyt głośno… Tak samo – żeby nie podskakiwał nam pedał, no ten, wiecie, gej. I żeby Polska była Polską, a nie kolonią Brukseli. I żeby się nam dobrze żyło, kiedy się już uwolnimy od tego paskudztwa.
 
A program ? Program, wiadomo, musi być. Co tam Jarosław-Polskę Zbaw napisze to jego sprawa, a my i tak go poprzemy. Taka ta partia jest i taka będzie, ad maiorem Poloniae gloriam, tak nam dopomóż Bóg i rzecz jasna, że nie inaczej, ale racz nam zwrócić, Panie.
 
 Na takiej samej zasadzie głosują inni wyborcy. Nie na żaden program, tylko; byle nie PIS. Bo dla nich to partia, ksenofobiczna, nadęta i śmieszna, pozbawiona poczucia humoru, monotematyczna, skupiona na określonej obsesji, nieobliczalna i groźna. Skłóca nas z sąsiadami, izoluje. Jakby co, to zrobi z nas zaścianek z klerykalnym reżymem. Niech tam się popisuje z jakimiś ekspertami, to przecież musi być ich druga kategoria, a  i tak do niczego nas nie przekona. Taka ta partia jest i taka będzie.
 
W tej sytuacji nie liczą się jej wysiłki programowe, lecz kolejne ”smoleńskie”, czy smoleńsko podobne przemówienie Kaczyńskiego. Jednych i drugich utwierdza w ich dotychczasowych przekonaniach. Kogo za, kogo przeciw. Tych drugich, co uważam za dobre, jest więcej.
 
Dlaczego; byle nie PIS, rozumiem. Ale dlaczego właśnie Platforma ? Przecież jest jeszcze SLD, PSL, Ruch Palikota. Nie wymieniam Solidarnej i Najważniejszej bo to mini klony Prawa i Sprawiedliwości, więc jak już, to lepiej na oryginał. Nie sądzę, że do głosowania na PO skłania wyborców piękno i logika programu, precyzyjne jego wykonywanie, nieskazitelność polityków. Ale nie jest to też partia zdrajców i zaprzańców, rujnująca, zdradzająca i sprzedająca – gdzie kupiec ? - znękaną ojczyznę. Trawestując Churchilla; zła to partia, ale nie mamy lepszej.
 
Platforma poleciała w sondażach. Jedni mówią, że straciła bo zawiodła liberałów obyczajowych. Inni na odwrót,  za to, iż się w ogóle wdała w kontrowersyjne kwestie obyczajowe. Jeszcze inni, że wykazała swoją nieudolność, bo za co by się weźmie to jej nie wychodzi. A jak już jej coś może wyjść, to fotoradary, co ją dodatkowo pogrąża.
 
Wszędzie się słyszy głosy szlachetnego oburzenia, które to głosy już mają nie być więcej oddane na Platformę, co to rozczarowała. Najbardziej, rzecz jasna, prominentny w przestrzeni publicznej, to głos Agnieszki Holland, która już więcej nie zagłosuje na oszustów z PO. Pani reżyser należy do tej części zbiorowości, która nie chce sobie zdać sprawy, że partia i rząd mają przed sobą wiele różnych spraw i interesów do uwzględnienia. Że często są one ze sobą sprzeczne. Że oczywiście wszystkie są ważne, ale niektóre ważniejsze. Przy czym ważność jest różna dla różnych grup. Związki partnerskie, in vitro, aborcja i eutanazja, wychowanie seksualne, cały ten zestaw to ideologia. Tylko niektóre z tych tematów dla niektórych ludzi to paląca życiowa kwestia. Ale więcej jest takich, dla których to kwestia zasad, sprawdzian stopnia wolności i ogólnie rozumianego postępu. Na drugim biegunie są programowi konserwatyści obyczajowi. Te dwie grupy zapełniają swym sporem scenę polityczną ku irytacji większości zainteresowanej jakością rządzenia, załatwianiem bieżących spraw.
 
Lecz spotykałem także krzepiące wypowiedzi stwierdzające, że na tym właśnie polega demokracja, na wyborze tego co się uważa za mniejsze zło. Jeśli już jest demokracja parlamentarna - a jest ! – to każda partia jest, siłą rzeczy, dobrego zdania o sobie, przynajmniej na zewnątrz. Jeśli jednak w przekonaniu podstawowej masy jej członków i jej wyborców, jest ona jedynie słuszna i sprawiedliwa, jej program jest spójny, a działanie konsekwentne, jeśli jej lider jest wodzem, samo dobro, który zawsze ma rację, jeśli jej konkurenci politycznie są samym złem i gubią ojczyznę, to należy się strzec takiej partii. Jak każdego kto ma sto procent racji. Takie partie w XX wieku ustanawiały totalitaryzm w swoich krajach, w XXI grożą systemem autorytarnym.
 
Tak się gra jak przeciwnik pozwoli. Przytaczając tę myśl Trenera Tysiąclecia, Kazimierza Górskiego, podważam wpajany mi we wczesnej młodości aksjomat, że byt określa świadomość, że system polityczny to nadbudowa, kształtowana przez bazę, jaką są stosunki własności, czyli ustrój ekonomiczny i społeczny. Czasem tak, a czasem inaczej. Vide Polska pod rządami kolejno: post-solidarności (za Suchockiej), SLD z PSL, AWS z UW i bez, SLD z PSL i bez, PIS z LPR i Samoobroną i bez, wreszcie PO z PSL. Otóż wszystkie te zmieniające się rządy prowadziły – i prowadzą – w gruncie rzeczy, bardzo zbliżoną politykę gospodarcza. Jedne prywatyzują energiczniej, inne słabiej lub wcale, ale wszystkie manewrują jak mogą między Scyllą zastoju gospodarczego i Charybdą inflacji, w warunkach zmiennej koniunktury, która nie od nich i w ogóle nie od Polski zależy. Przeciwstawne idee, konkurujące programy, zmienne instytucje w aparacie władzy – cała ta pstrząca się ”nadbudowa” funkcjonowała niezależnie od mającej ją kształtować ”bazy”.
 
Za surowo ocenianej IV RP, rząd wykorzystywał dobrą koniunkturę na umiarkowane posunięcia o liberalnym charakterze – podatki – nie mające pokrycia w ideologii Prawa i Sprawiedliwości. Dobrze było, a mimo to PIS przegrał wybory. Podobnie jak wcześniej, przy dobrej koniunkturze, przegrał wybory Sojusz Lewicy Demokratycznej.  Platforma wygrała drugie wybory już w czasie kryzysu w Europie i spowolnienia w Polsce. Można więc zaryzykować twierdzenie, że zmiennej świadomości tej części społeczeństwa, która decyduje  o wyniku wyborów, nie kształtuje baza, gospodarka, lecz właśnie polityka, charakter i ocena partii rządzących i dążących do władzy.
 
Polska ma co tracić
 
- Jesteśmy starym papieżem – mawiał Benedykt XVI kiedy go namawiano na radykalne przedsięwzięcia. Zobaczymy już wkrótce co zrobi jego następca, młodszy zapewne. Lecz niekoniecznie tylko starość, bo i dojrzałość już też skłania do wystrzegania się gwałtownych ruchów, jeślinie ma zaskakujących okoliczności. No, ale my, czy nie jesteśmy młodą demokracją, której przystają porywające perspektywy i śmiałe kroki ? Od jakiegoś czasu nie jestem tego zbyt pewien.
 
Za rok obchodzimy ćwierćwiecze III RP. Pokolenie ! Dłużej niż udało się przetrwać Drugiej Rzeczpospolitej. Według mojej prywatnej kwalifikacji okres burzy i naporu, radykalnych zmian, faktycznej zmiany systemu, rewolucji – trwał za rządów Mazowieckiego i Bieleckiego, obu z Balcerowiczem. Do pierwszych, całkowicie wolnych wyborów w roku 1991. Była już wtedy demokracja parlamentarna z odrodzonym samorządem terytorialnym. Była znowu dumna Rzeczpospolita Polska zamiast PRL, był ponownie orzeł z koroną. Był nasz prezydent i całkowicie nasz rząd bez serwitutów nieistniejącej już PZPR. Była swoboda gospodarcza i rynek, chyba nawet wolniejszy niż dziś. I proszę mi nie wypominać reliktów ancien regime’u. Zawsze są. Były i za dyktatury jakobińskiej i w sowieckim wojennym komunizmie, kiedy więcej carskich oficerów znajdowało się w Armii Czerwonej niż u Białych.
 
No i czynnik nie mało ważny. Niedługo po tych naszych wyborach przestał istnieć Związek Radziecki, skończyła się, niechby nawet hipotetyczna, możliwość zbrojnej napaści ze wschodu. Celem narodu i państwa stało się faktyczne i prawno-organizacyjne wejście w struktury Zachodu; NATO i UE. I to się udało osiągnąć. I proszę mi nie wypominać, że NATO, w którym jesteśmy już nie takie jak w czasie zimnej wojny. Nie takie, bo ta wojna już się skończyła upadkiem tamtego zagrożenia, a nawet ten mniej spójny pakt pozostaje najsilniejszą strukturą polityczną i militarną świata. Po nim długo, długo nic. Zaś Unia Europejska przeżywa wciąż trudny okres, lecz wygląda, że punkt krytyczny ma już za sobą. Podobnie jak strefa euro.
 
Czas nigdy nie stoi w miejscu, tylko są okresy kiedy się zagęszczają wydarzenia i takie kiedy niemal niezauważalnie narastają zmiany ilościowe. Może to już początek tej właśnie fazy, którą francuski historyk Ferdynand Braudel określał jako długie trwanie, a może jeszcze nie, ale już chyba pasuje powiedzenie business as usual.
 
Nawyki obywatelskości, etos pracy i obowiązku, trwałe więzi społeczne oparte na zaufaniu, to wszystko w społecznościach wolnych ludzi wyrabia się pokoleniami. Jedno pokolenie w wolności to jeszcze stanowczo za mało. Lecz tych dwóch dekad wystarczyło by na miejscu PRL i chaosu lat 1989 – 1991 powstała jakaś konstrukcja władzy publicznej, sieć powiązań ekonomicznych i społecznych, modus vivendi et operandi. Ta machina zacina się, zgrzyta, traci zbyt dużo czasu i energii na pokonywanie wewnętrznych oporów. Ale pracuje. Nadrabia historyczny dystans do Zachodu, na który składa się zacofanie wieków, wojny XX wieku, ze szczególną rolą drugiej z nich i wreszcie prawie pół wieku eksperymentu ustrojowego, który wytrącił nas z głównego nurtu cywilizacji. A tu proszę mi nie wypominać osiągnięć PRL - owszem, były i takie - lecz porównać powojenny rozwój Polski i Hiszpanii, równie biednej i zacofanej na starcie, mającej za sobą morderczą wojnę domową, straszniejszą od tego co działo się w Polsce przy stanowieniu powojennej dyktatury. Tyle, że Hiszpanię ominął komunistyczny eksperyment.
 
Ludzie mojego pokolenia i nawet cokolwiek młodsi nie mogą się powstrzymać od porównań z czasami PRL. Wiem, że to musi już irytować jeszcze młodszych. Nas do białej gorączki doprowadzało porównywanie przez Gomułkę, rządzonej przez niego do Grudnia ’70, Polski z nędzą na Podkarpaciu w latach jego dzieciństwa, w początkach XX wieku. Dlatego powołam się tylko na fragment badań profesora Janusza Czapińskiego, najbardziej kompetentnego jeśli chodzi o wiedzę o społeczeństwie III RP.
 
Otóż, już tylko w XXI wieku, do roku 2011 dochody ogółu Polaków zwiększyły się o połowę. Ilość ludzi znajdujący się w nędzy, mierzona według niezmienionych kryteriów zmniejszyła się z dwudziestu paru do czterech procent. W tym samym czasie ilość wiążących koniec z końcem z największym trudem zmalała z 31 procent do 18, a tych, którym żyje się ”raczej łatwo” wzrosła z 12 do 23 procent. Skala nierówności Giniego, już w latach 2009 – 2011 zmniejszyła się o dwa punkty, co znaczy że odwrócił się trend wzrostu rozwarstwienia dochodów. W sumie, 80 procent badanych było bardzo lub dosyć szczęśliwych dwa lata temu. Bardzo daleki od tej rzeczywistości jest obraz przedstawiany przez tabloidy i opozycyjne media. Tyle tylko, że zadowoleni nie skarzą się na nie w tabloidach.
 
Później zaczęło się spowolnienie wzrostu gospodarczego, co wraz ze wzrostem inflacji na pewno nie wpłynęło korzystnie na stan interesów i poziom życia. Zważywszy jednak na rysujące się trendy w gospodarce europejskiej i światowej, należy to uznać za wahnięcie koniunktury, a nie odwrócenie trendów rozwojowych.
 
Idealne modele w praktyce nie funkcjonują. W Europie stosunkowe najsprawniejsze są niewielkie społeczności krajów skandynawskich  i Szwajcarii. Potwierdzają to kompetentne rankingi, a przecież w każdym z nich można, pominąwszy zalety, ułożyć długą listę braków i uchybień, tak żeby te kraje wyglądały na znajdujące się w stanie upadku. Moja ich ocena; pięć minus. Pełne pięć to gdyby były same zalety i żadnych wad. Nie ma czegoś takiego w przyrodzie,
 
Jeśli postaramy się w miarę obiektywnie, bez entuzjazmu i bez zacietrzewienia, spojrzeć na naszą Polskę w drugiej dekadzie XXI wieku, to powinniśmy uznać, że to co określamy jako III RP jest wielkim dobrem narodu. Większym nawet niż była II RP ze śmiertelnymi wrogami z obu stron i niepewnymi sojusznikami z daleka, rozdzierana przez sprzeczności etniczne i klasowe, gnębiona przez biedę, z której nie była w stanie się wygrzebać. I która mimo to, była wielkim sukcesem po pokoleniach niewoli.
 
W moim prywatnym rankingu, szklanka III RP jest w trzech czwartych pełna, ocena – cztery z minusem. Jak się będziemy starać, jak się będziemy sprzeczać czy nawet kłócić, ale się nie brać za gardło, to moje wnuki będą żyły w kraju zasługującym na cztery plus.
 
Polak ma co tracić
 
Gdyby na przedwyborczym spotkaniu w 1995 roku prezydent Wałęsa nie proponował Kwaśniewskiemu podania nogi zamiast ręki to może by został na druga kadencję. Stawka była wyrównana. Ale obóz solidarnościowy był zaskoczony tym, że postkomunista w ogóle mógł się zmierzyć z równorzędnej pozycji z historycznym i charyzmatycznym przywódcą solidarnościowej rewolucji. Złożyło się na to, niezależnie od silnej jeszcze wówczas nostalgii po PRL, grubiaństwo i nieobliczalność tegoż przywódcy, między innymi jego ogólnikowe zapowiedzi ”puszczania w skarpetkach”. Kogo ?
 
Takich badań społeczeństwa jakie prowadzi profesor Czapiński wtedy nie było. Ale pamiętam opinie, które zbierali reporterzy ”Gazety Wyborczej”. Pewna kategoria wyborców miała za sobą niepewność i turbulencję początków transformacji i już nie chciała mieć nowych wstrząsów zamiast tworzących się reguł gry w III RP, w których się już mościła. Profesor Janusz Majcherek tę właśnie część społeczeństwa uważa za warstwę średnią.
 
W dziesięć lat później, była to - i jest obecnie –jeszcze liczniejsza grupa ludzi, stanowiących większość wyborców, którzy osobiście mają już sporo do stracenia wraz z aktualną formacją, którzy swój status materialny i społeczny opierają na tych, niedoskonałych wprawdzie, ale jednak regułach obowiązujących w państwie, ludzie mieszczący się w jego już istniejącej hierarchii, w której pilnują swojego miejsca i aspirują do lepszego, dla siebie albo dla swoich dzieci. I wówczas, przed wyborami 2005 roku, kiedy po dwóch kadencjach musiał odejść sprawdzony już i akceptowany Kwaśniewski, kiedy skompromitował się i zużył Sojusz Lewicy Demokratycznej ci ludzie poparli koncepcję PO-PIS, jako rękojmię stabilizacji, nie widząc między tymi partiami dramatycznej różnicy.
 
Tej różnicy do dziś nie widzi, czy świadomie zamyka na nią oczy, lewica. Nawet tacy wnikliwi komentatorzy ”Przeglądu” jak Bronisław Łagowski czy Jan Widacki. A przecież w latach 2005 - 2007 nastąpiło zasadnicze przegrupowanie. Opisane i przeprowadzone przez Jarosława Kaczyńskiego. Po wycofaniu się z wyborów prezydenckich Włodzimierza Cimoszewicza lider PIS zdał sobie sprawę z anachronizmu jakim był podział na Polskę postkomunistyczną i post solidarnościową. Jego podział na Polskę liberalną i solidarną lepiej pasował do rzeczywistości ale zaczął oznaczać nawet nie podział, a wręcz przepaść kulturową między dwiema społecznościami reprezentowanymi przez PO i przez PIS. Może byłby to tylko spór, ale Kaczyński chciał mieć swój nurt w pełni dyspozycyjny. W tym celu musiał po porażce wyborczej wyprowadzić swoich z ziemi niewoli, pogłębić podział.
 
Wielu zacnych ludzi niepotrzebnie histeryzuje. IV RP to nie był faszyzm. To jeszcze nawet nie był autorytaryzm - władza się zmieniła w wyborach – ale się nań zanosiło. Państwo przestawało być władzą obywateli, a stawało się władzą nad nimi. To do czego władza polityczna - tandem prezydent, rząd, większość parlamentarna – z mocy konstytucji nie miała prawa, stawało się nagannym imposylibizmem. Polityka zagraniczna zaczynała służyć opinii partii rządzącej. W wewnętrznej dominował stan napięcia, czy wręcz histerii, potrzebny zawsze przy wymianie elit, koniecznej dla utrzymania władzy.
 
Taka wymiana, powtarzająca się w różnych okresach, w wielu krajach świata, zawsze znajduje kibiców zadowolonych ze spektakularnego upadku dotychczasowych prominentów władzy, stanu posiadania, prestiżu. Tylko niewielu na tym korzysta zajmując wakujące pozycje. Jakie korzyści odnieśli biedni Chińczycy z rewolucji kulturalnej Mao ? To, oczywiście, jest porównanie ad extremum. My Sławianie, my lubim sielanki, przynajmniej polubiliśmy je w XXI wieku. Ocknęła się Platforma, która początkowo w wielu sprawach – lustracja, IPN, CBA – popierała PIS. Ale jesienią roku 2007 już było widać i czuć, że IV RP to w tym momencie, bądź za chwilę, coś jakościowo innego od Polski kształtowanej po roku 1989. Dla warstwy średniej, tej podstawowej grupy wyborców była to zdecydowanie gorsza jakość. Wybory i epizod IV RP został skończony. Od tej pory większość głosujących ma uczulenie na temat PIS, a Jarosław Kaczyński pracuje by je umocnić.
 
Można się jednak zastanowić czy po obu stronach trwanie na pozycjach politycznych z roku 2007, wzmocnionych w roku 2010 – Smoleńsk ! – okaże się trwałe. Dorastają wyborcy dla których nawet IV RP jest już historią, która im osobiście nic nie mówi. Ich sytuacja życiowa jest trudna, przyszłość niepewna. Nie wszyscy oni widzą swe szanse w stabilizacji. Wielu z nich, jak to młodych, irytuje ”ciepła woda w kranach”. (Nie pamiętają czasów, w których nie zawsze była) Potrzebują wielkich wyzwań, szukają porywających haseł. Stąd pewna radykalizacja postaw i zachowań, na obu skrzydłach, co uwydatnia się ostatnio w kolejnych jedenastych listopadach, ale nie tylko. Jedni zrażają się do zachowawczej Platformy, innych rozczarowuje konserwatywny PIS, który ciągle przegrywa.
 
Ten dwustronny radykalizm to ciągle jeszcze bardzo wąski margines, lecz trudno powiedzieć na pewno, że takim zostanie.
 
Wodzowie i szable
 
W polityce ”zawsze” to na ogół są dwie kadencje. Z jednej strony nie widać czynników, sił politycznych, które mogłyby przełamać dominujący układ dwóch partii, tak różnych, że nie będących wstanie wymieniać się pokojowo u władzy. Platformie wciąż brak zmiennika, grającego według tych samych reguł. Z drugiej strony wiadomo, że historia zawsze jakoś sobie radzi i rozwiązuje sytuacje nie do rozwiązania.
 
Publicystyka pełna jest rozważań polityczno-personalnych. Kto z kim, kto przeciw komu. Wszystko oparte o nikłe przesłanki, z których można ułożyć najrozmaitsze kombinacje. Występują w nich: Gowin, Palikot, Kwaśniewski, Kalisz i oczywiście, Kaczyński, Tusk. Przy czym w przypadku tych dwóch ostatnich przewiduje się zarówno ich pozostanie w polityce jak i odejście.
 
Na Kaczyńskiego w tym względzie raczej nie ma co liczyć. Jest zdeterminowany i nie m w życiu żadnych innych perspektyw. Poza tym, nie może tego zrobić swoim najwierniejszym wyznawcom. Dla nich nie ma już zbawienia poza PIS-em, takim, który może być tylko z Kaczyńskim. A z Tuskiem sprawa nieco inna. Byłby, podobnie jak Kaczyński, nielojalny wobec swojej partii i jej elektoratu gdyby odszedł. Lecz jednocześnie już chyba jest zmęczony władzą i nawet jego wyborcy są już nieco zmęczeni nim. A do rozpoczęcia kampanii wyborczej jeszcze dwa lata.
 
Mogą inni, mogę i ja mieć swoją kombinację. Tusk zrobi to co uzna za wskazane. Ja ze swoją wiedzą, będąc na jego miejscu, przygotowałbym sobie zmiennika i byłby nim Grzegorz Schetyna. Polityk znany i sprawdzony. Odsunięty z widoku, jakim jest centrum decyzyjne, na boczny tor komisji parlamentarnej, ale nie potępiony i nie zbuntowany, wykazujący się stałością poglądów i charakteru. Taki może odpowiadać wyborcom PO, nastawionym na stabilizację państwa. Zwłaszcza gdy będzie namaszczony przez Tuska.
 
W roku 2015 wybieramy i parlament i prezydenta. Komorowski jest mocnym atutem Platformy, choć nieco się od niej dystansuje. Jeśli się nic nadzwyczajnego nie wydarzy, wygrywa z dowolnym kandydatem PIS, może już w pierwszej turze. A Tusk mógłby sobie spauzować, dbając jednak by nie zniknąć z pola widzenia i nie dać o sobie zapomnieć. Mógłby na przykład zostać w kraju twarzą kampanii o wejście do strefy euro i nieoficjalnym, ale liczącym się uczestnikiem rokowań międzynarodowych. Euro jest teraz w Polsce mocno kontrowersyjne i przez to może stać się kolejnym wielkim wyzwaniem, takim jak było wchodzenie do NATO i do UE. Będzie się o co bić. A jeśli jednak wejdziemy będzie to sukces i plus dodatni dla tego kto się do tego przyczyni.
 
Można to będzie zdyskontować w wyborach prezydenckich 2020 roku, kiedy Donald Tusk będzie miał sześćdziesiąt trzy lata. Czyli wiek optymalny by startować do ”żyrandoli”, najwyższego i ostatniego urzędu.
 
Opinia publiczna skupiona na personaliach i personalnych kombinacjach, musi jednak brać pod uwagę, że decydujący jest układ sił w izbach parlamentu. To ile szabel uda się każdemu przywódcy zgromadzić.
 
Możemy – z nieśmiertelnym zastrzeżeniem: jeśli nic ekstra się nie wydarzy – przewidzieć, że kolejny rząd jeszcze raz będzie montować Platforma. Nawet gdyby PIS zebrał tyle samo, czy trochę więcej głosów, czego wykluczyć nie sposób. Kaczyński swoim radykalizmem pozbawił swoja partię zdolności koalicyjnej, którą posiada Platforma. Nawet osłabiona w kolejnych wyborach, znajdzie chętnych do współrządzenia. Nie wiadomo zresztą jak się potoczą losy PSL z Piechocińskim. Może wreszcie nie przejdzie progu wyborczego ? Palikot nie był już wcześniej poważnym partnerem i raczej się nim nie stanie. Pozostaje lewica, jeśli się skonsoliduje pod szyldem SLD. Jak dotąd się nie udawało, ale jeszcze są szanse. A w koalicji rządowej może by się po latach znów pokazała jako partia nadająca się do sprawowania władzy i została tą przeciwwagą PO.
 
Nie powiem, żeby mnie taka pespektywa zachwycała, lecz polityka ma być w miarę sprawna, a od zachwytów to mamy inne spektakle.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka