B. Dobroczyński opublikował w miesięczniku katolickim "List" ciekawy artykuł na temat religii i przemocy (http://wiadomosci.onet.pl/1461884,240,czy_religia_jest_zrodlem_przemocy,kioskart.html ). Autor nie pisze o okrucieństwach inkwizycji, paleniu „czarownic”, łamaniu kołem i „próbie wody”. Zwraca uwagę, że „Ludzie w XVIII w. byli bardziej okrutni niż dzisiaj. Teraz żadne cywilizowane prawodawstwo nie zaakceptowałoby rozrywki osiemnastowiecznego francuskiego dworu, która polegała na przypalaniu nad ogniem żywego kota. Z dokumentów historycznych wynika, że król, królowa i cała arystokracja piszczeli wtedy z uciechy.”
Autor pisze o współczuciu i empatii, jako bardziej wyraźnych we współczesności. Chyba ma rację. Wańkowicz w książce „Tedy i owędy” opisywał pewne fragmenty swej młodości (początki 20 w.), w tym pobyt w rosyjskiej szkole wojskowej. Był tam rekrut nazywany jako Chachoł, młody biedny Ukrainiec. Wańkowicz bez żenady opisuje własny udział w „fali” nad tym chłopakiem. Opisuje jako niemal ciekawostkę ciągłe dręczenie chłopaka, gdyż nie było go stać na zakup kuferka za rubla, co w efekcie doprowadziło go do zbrodni. A jednocześnie ze swobodą opisuje jak wydawał setki rubli na łapówki dla rosyjskich oficerów. Nie przyszło mu do głowy, aby dać chłopakowi tego rubla… Nie dostrzegł tego nawet wtedy, gdy pół wieku później pisał tę książkę.
Ale czy obecnie praktykowane tortury „fali” nie są podobne lub nawet gorsze? Czy nie prowadzą one do samobójstw rekrutów? I to nie tylko w Rosji ale i w Polsce?
Inne tematy w dziale Polityka