W ramach notek o rybach nie wolno oczywiście pominąć Bałtyku, naszego smarkozielonego morza (Joyce). Dziś będzie to tylko taka wstępna rozbiegówka, wstępne spojrzenie.
Bałtyk to morze wyjątkowo młode, małe, płytkie i niestety brudne - a to za sprawą bardzo powolnej wymiany starej wody na nową, odbywającej się przez wąskie cieśniny duńskie. Związanych jest z tym cały szereg zjawisk nasze morze charakteryzujących, z których część mam nadzieję nieźle przybliżyć.
Jest zatem Bałtyk krainą ubogą i głodną - ze względu na niskie zasolenie występują w niej tylko wybrane gatunki zwierząt typowo morskich (chodzi o ryby, ale i skorupiaki, mięczaki, jamochłony itd.), wśród krótych największe znaczenie gospodarcze mają śledzie i dorsze. Najważniejsze gatunki, typowe dla fauny Bałtyku, dają liczbę paru setek; po wliczeniu gatunków bardzo rzadkich, bywających w Bałtyku wyłacznie od przypadku (wśród najbardziej nas interesujących ryb - np. czarniaki i labraksy), dobijamy ponoć w pobliże tysiąca. Oczywiście większość z tego to rozmaite skorupiaki planktonowe i inne wypławki czy niesporczaki, ledwie widoczne gołym okiem. W tych wyliczankach chodzi wyłącznie o uświadomienie sobie tego, jak bardzo Bałtyk różni się choćby od Morza Północnego: w tym ostatnim ilość biomasy w jednostce pomiarowej jest pięciokrotnie większa, niż u nas! Nie dziwi nas zatem szczególnie fakt, że spacerując po plaży w Norwegii co rusz widzimy w wodzie do kolan czmychające flądry wielkości kartki A4 - a u nas za bardzo nic nie widać, tylko piasek i woda. Obok tej naturalnej ubogości Bałtyku istnieje chyba jednak jeszcze inna przyczyna: przełowienie. Pewien rybak w wywiadzie telewizyjnym opowiadał o swoim ojcu, też rybaku, który zapewniał, że co jak co - niech się dzieje, co chce - ale fląder to u nas nie zabraknie! A tymczasem minęło parędziesiąt lat - i fląder jest żałośnie mało w porównaniu ze stanem dawniejszym. Podobno fląder naprawdę było zatrzęsienie. Wędkarze morscy z dłuższym stażem opowiadają, że dawniej flądra była pewniakiem - po prostu brała zawsze, tylko żeby flauty nie było, bo wtedy nic nie bierze.
Co do wędkarzy - utkwiła mi w pamięci refleksja pewnego ichtiologa i wędkarza, założyciela jednego z naszych prężnie działających towarzystw przyjaciół rzek - o tym, jak komuna skutecznie ludzi odcięła i odwróciła od morza. O morzu należało tylko śpiewać na apelach - ale już nad nim samym o określonej godzinie straż graniczna wypraszała ludzi z plaży! Zaś wędkarzom udstępniono Bałtyk dopiero po 89. roku, w związku z czym Polacy wciąż dopiero uczą się łowić w morzu, rozróżniać gatunki fląder, zbierać krewetki na przynętę. Dowiadują się od Niemców i Duńczyków (a czasem od rodzimych rybaków), że leszcz dobrze bierze w czerwcu, a troc chodzi przy brzegu jesienią i wiosną. Że łosoś to tylko z solidnej łodzi, na trolling. Że belona nie tylko na robala i fileta, ale i na muchę.
Wracając do gatunków bałtyckich - wspomniałem właśnie słodkowodnego leszcza. No właśnie - morze nasze zaliczamy do wód raczej słonawych, niż słonych, w związku z czym ryby słodkowodne znajdują w nim dobre warunki do życia, a nawet rosną większe, niż gdziekolwiek indziej. Podobno morscy moczykije wyciągają regularnie leszcze przekraczające wszelkie normy medalowe i rekordy krajowe. Podobnie ogromnieją w morzu płocie. Wszystkie morskie karpiowate płyną na tarło do rzek, którym to zwyczajem upodabniają się do troci i łososi. Są to po prostu wędrowne populacje, na wzór troci będącej wędrowną formą pstrąga. Łatwiej chyba wyliczyć ryby słodkowodne, których na pewno w morzu nie spotkamy (sum? karp?), niż te, które w nim żyją. Legendarne są dorodne okonie i sandacze, a także wielkie, pasione na śledziu szczupaki i bolenie. Podobno te ostatnie osiągają nawet 20 kg wagi, a o szczupakach nawet nie wspomnę (mówi sie i o półtorametrowych). Za to najbardziej mnie zaskoczyła informacja o morskiej populacji LIPIENIA. Opowiadał mi o niej wspomniany ichtiolog, gdy spotkaliśmy się na rybach. Podobno trafiają się miejscowym wędkarzom na Świnie, ci jednak biorą je za sieje.
Sieja to osobny i ciekawy temat. Wędrowna, morska sieja ma się jako gatunek krucho, ale w zatokach Pomorskiej i Gdańskiej przetrwały całkiem silne populacje. To te ryby kupujemy zwykle w sklepach w stanie uwędzonym - polecam, rarytas pierwszej klasy. Żywią się skorupiakami i pojawiają się blisko brzegu (wędrując na tarło), jednak dla wędkarzy są nieuchwytne. Miejscowi łowiący z falochronów mówią, że sieja piękna się kręci, ale na nic toto nie bierze - pewną nadzieję pokładamy w muchach imitujących skorupiaczki. Co ciekawe, ta szlachetna ryba ma wygląd najpospolitszy z możliwych - wyróżnia ją tylko mała płetwa tłuszczowa. Osiadłe sieje znane z głębokich jezior polodowcowych mają zaś być reliktem epoki lodowcowej.
CDN.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości