Nasłuchałem się trochę tych opowieści dziadka S., tego od żurawin - ale są to jeno szczątki w porównaniu z tym, czego nasłuchał się jego osobisty wnuk, mój kuzyn od ryb. Nie wiem, czy on założy bloga albo w inny sposób spisze te wspomnienia - ale kilka ciekawych rzeczy mogę sam póki co napisać.
Naczytaliśmy się wszyscy w literaturze łagrowej i sybirackiej o straszliwym terrorze błatniaków, czyli rasowych żuli, przedstawicieli ruskiego świata przestępczego. Dziadek S. jednak nie wspominał ich źle - jakimś sposobem potrafił sobie zaskarbić sympatię lokalnego "elementu". Opowiadał, że z jednym sławnym watażką był w tak dobrych stosunkach, że gdy się cudem ponownie spotkali w więzieniu, to nieomal padli sobie w objęcia. Spotkanie było cudowne, bo przy ilości więźniów i bezkresnej przestrzeni Rosji ponowne zetknięcie się tych samych więźniów po drugim uwięzieniu graniczyło z cudem.
A ponowne uwięzienie było skutkiem wypadku, który zdarzył się w jakiejś odosobnionej małej elektrowni, gdzie dziadek S. pracował z jakimś Niemcem. Żeby uruchomić agregat w trzaskającym mrozie, nalełało polać go ropą i podpalić. Niemiecki towarzysz zsyłki któregoś razu nieco przedobrzył i wybuchł pożar. Jako że obaj byli elementem z natury podejrzanym (narodowość, przeszłość, wykształcenie) - poszli ponownie do więzienia za "sabotaż".
Dziadek S. był po prostu szpakami karmiony, od dziecka uczył się sztuk magicznych, wiedział i umiał wszystko i jeszcze trochę, uprawiał z sukcesami sporty i z pewnością przyprawiał nauczycieli o ból głowy, sądząc choćby po jego potomkach. Wśród opanowanych przezeń sztuk magicznych było m.in. ukrywanie we własnym ciele drobnych przedmiotów, takich jak gwoździe i igły. Dzięki tym igłom mógł się parać tatuowaniem - była to sztuka w więzieniach bardzo poszukiwana. Choćby na tym przykłądzie widać, że dziadek S. po prostu nie mógł sobie w tamtym środowisku nie poradzić.
Zrobienie tatuaża nie było tak prostą sprawą. Prócz samego tatuażysty tj. dziadka, potrzebni byli do tego jeszcze Kirgizi (dziś mówimy Kazachowie) oraz rysownik. Kirgizi nosili długaśne gumowce, do których należało się nocą zakraść i obciąć kawałek gumy żyletką lub czymkolwiek innym. Już za dnia gumę spalało się w taki sposób, aby możliwie obficie okopcić dogodny fragment miski blaszanej. Tenże kopeć należało teraz ostrożnie rozrobić w małej ilości wody. To nie wszystko - aby tatuaż miał kolor, dodawano do tego tuszu soli lub cukru, uzyskując zabarwienie brązowe lub niebieskie. Wzór, rysunek tatuażu był przygotowywany przez człowieka odpowiednio uzdolnionego na jakimś kawałku płótna, choćby na husteczce. I tu do dzieła przystępował dziadek S.
Z literatury łagrowej znamy walki o kawałek chleba - ale takich ciekawych szczegółów też nigdzie nie widziałem. Kwitł mianowicie proceder podkradania chleba nocą. Ale niektórzy się wycwaniali i "oznaczali" swój chleb ołówkiem kopiowym - złodziejaszek miał rano ufarbowaną na fioletowo japę. Jeśli winę udowodniono, dochodziło do niezwykłej sceny samosądu: więźniowie stawali wkoło, a winowajca miał obowiązek stać z rękami uniesionymi do góry i przyjmować ciosy pokrzywdzonego - przy czym bić można było wyłącznie po żebrach i korpusie, ale za to do upadłego. Gdy poszkodowany miał już dosyć bicia, najczęściej na skutek utraty tchu - obity winowajca miał prawo wziąć rewanż na więźniu wymierzającym dotąd sprawiedliwość, rzucając się na niego i bijąc w dowolny sposób. W interesie tego ostatniego było zatem takie obicie złodziejaszka, aby ten nie miał już sił na rewanż. Po zakończeniu samosądu sprawa była załatwiona, wszelkie urazy i porachunki były wyrównane.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości