kaminskainen kaminskainen
910
BLOG

Biwaki: Drawa i jeziora k. Zatomia

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Tam koło Zatomia, w pomoskich lasach, jest pełno renomowanych jezior - ale my sobie biwakowaliśmy nad przeciętnej wielkości, ale uroczym jez. Długim, takim rynnowcu polodowcowym z czystą wodą - a także nad takim niedużym leśnym jeziorkiem, nie wiem czy w ogóle nazwanym na mapach. Ono było mętniejsze i muliste, i dość mocno przetykane sitowiem - no i prawie w ogóle się tam nie pojawiali ludzie, poza nami ma się rozumieć.

To małe, leśne było pierwsze i byłem wówczas tak mały, że jeszcze nie łowiłem. Raz spędziliśmy tam dobry tydzień, a drugim razem trafiliśmy na istne dni wiatru i zwinęliśmy się po trzech dniach. Przez te trzy wietrzne dni siedzieliśmy jak cietrzewie wśród chwiejących się sosen - doprawdy nie wiem, czy nie wpadliśmy w rodzaj transu, z którego wytrącił nas na moment jakiś miejscowy chłop przechodzący leśnym szlakiem. Po latach wspominaliśmy tylko ten wiatr i tego chłopa. Mam przed oczyma tylko ten jeden obrazek: namiot w lesie i rozgibane sosny.

Ale w poprzednie wakacje pogoda była bez zastrzeżeń i trochę tam zabawiliśmy. Mieliśmy ponton wypożyczony z zakładu i tato łowił z niego płotki, które później smażył na patelni ustawionej na dwóch cegłówkach (pomiędzy nimi rozpalano oczywiście ogień). Ciągle próbował złowić szczupaka i ciągle coś nie wychodziło - a ja sobie cicho siedziałem w pontonie. Na spina nie brało nic - ani szczupak, ani nawet okonek. Jednak wiedzieliśmy od miejscowych, że szczupak jest, i nawet ładny. Cóż, nie brał i tyle.

To właśnie na tym biwaku rodzice wymyślili sobie, żeby mnie wystawiać za burtę pontonu celem umycia. Strasznie się tego bałem i kwiczałem okropnie, pewnie prawie tak samo, jak przy obcinaniu paznokci u nóg. Na szczęście trwało to dość krótko i do następnego razu miałem spokój. W późniejszym życiu tak jakoś wyszło, że na różnych wyjazdach i biwakach nie przejawiałem raczej wielkiego ciągu na łazienki i nie odczuwałem przemożnej presji, żeby się umyć i wyszorować - choć nie stawiałem też sobie za cel jakiegoś zarośnięcia i zdziczenia, do czego posuwają się niektórzy urlopowi włóczykije. Własny rekord niemycia musiałem ustanowić podczas tułaczki w Rumunii, ale akurat mniejsza z tym. Tak czy inaczej ta niechęć do wakacyjnych zabiegów higieny codziennej w jakiś sposób zapowiadała moje późniejsze losy i przekonania: iż w wakacje myć się nie warto.

Co jakiś czas szło się po chleb i wyprawy te mógłbym uznać za kwintesencję wędrówki i podróży w ogóle. Szliśmy leśnym szlakiem, po szarym, leśnym piasku pośród szumiących drzew - i szliśmy po to, by zdobyć pożywienie, jak dawni myśliwi albo chłopi jadący na targ, gdzie sprzedawali kury i zboże, a kupowali, dajmy na to, świnie i buty. Trudno opisać tę różnicę, ale ona jest zasadnicza: to nie były spacery, turystyczne przechadzki, tylko poważne wyprawy - i to jeszcze, dla 3- czy 4-latka, bardzo długie i męczące. Najlepsze piesze wędrówki to były te wędrówki do sklepów wiejskich, kiedy szło się po chleb - po tych starych, leśnych szlakach Pomorza.

Nad drugim z tych jezior, nad Długim, też się chodziło po chleb. Jeden taki wielki, wiejski chleb skrywał tajemnicę: ciągnął się wdłuż niego ciastowy korytarz, skutkiem czego każda kromka miała po środku sporawą dziurę. W końcu doszliśmy do końca korytarza i się okazało to mianowicie, że korytarz wydrążył wielki, czarny żuk, uwięziony w chlebie. Do dziś go wspominam i zastanawiam się, czy parł przed siebie zamknięty już w piecu chlebowym, czy może jednak miałby szansę odzyskać wolność dogryzłszy się do końa bochenka? Niestety szedł w złą stronę i utknął na zawsze.

Nad tym Długim to juz byliśmy z wujkiem i z ciocią, w związku z czym było jeszcze weselej i wakacyjniej. Wujek to był niezły numer - raz w nocy skoczył do jeziora z pomostu, bo zobaczył rybę, jak poświecił latarką w wodę. Na dodatek rybę tę złapał - a był to całkiem znośny (konsumpcyjny) szczupak. Innym razem poszli z ojcem nocą na raki - a jak wrócili, to tylko powiedzieli: mamy całe wiadro raków! Rano jednak okazało się, że było ich tylko niecałe pół wiadra, z czego część pozdychała - całe wiadro to było wtedy, jak się w tym wiadrze kotłowały i pływały w całej jego objętości. Ugotowaliśmy je sobie i była wspaniała wyżerka.

Nad Długim trochę ludzi już bywało, ale nadal niewiele. Łowiłem już wtedy, więc musiałem mieć 5-6 lat. Pierwszymi moimi ofiarami stały się okonki jak palec, kręcące się w pobliżu pomostu. Później trafiły się jeszcze płotki. Tam to sie fajnie pływało, plaża była niczego sobie. A jeszcze szczególnie pamiętam wieczorne ogniska i iskry ulatujące do góry, w ciemność.

A z kolei nad Drawą w Sitnicy rozbijaliśmy się kawałek powyżej bindugi - miejsca dobrze znanego wędkarzom i kajakarzom. Była tam taka mała polanka, dziś już całkiem zarośnięta. Raz byliśmy tam sami, a raz w towarzystwie paru innych namiotów. Pamiętam bystry, krystaliczny nurt rzeki z falującymi włosami wodorostów i wspaniałe okonki z ogniska, które łowili tato z wujkiem. Były też jakieś szczupaki. I jacyś ludzie z Poznania, którzy mieli oswojoną kawkę. Siadała nam na namiocie i się darła, póki czegoś nie dostała. Jak jej daliśmy skórkę od chleba, to była zirytowana, że nie może jej nadgryźć (zębów nie miała, jak to ptak) - daliśmy jej więc wody w słoiku po miodzie, i ta zaraz zabrała się do rozmiękczania kąska w tej wodzie. Skubana była.

Niestety takie wakacyjne dni przepalone słońcem kiedyś sie kończą, i to na zawsze - ale powrót z takiej leśnej głuszy i samotni do miasta też był rodzajem święta, co łatwo sobie wyobrazić. Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego miejsce naszego zamieszkania wydaje się po takiej, powiedzmy dwutygodniowej nieobecności, jakby odmienione i podejrzane. Możnaby przypuszczać, że zmienia się zawsze trochę szata roślinna, światło - czego normalnie nie zauważamy w skali tygodni, a tu nagle stajemy zaskoczeni, że jednak jest jakoś inaczej. Ale podobna, dyskretna obcość pojawia się także w kontakcie z własnym mieszkaniem - pokojem, kuchnią, łazienką. Jakby upływ czasu i na nich się odznaczał, w sposób zmysłowo nieuchwytny, ale jakoś jednak wyczuwalny.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości