kaminskainen kaminskainen
659
BLOG

Woblery

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Już chyba prawie każdy wie - a kto nie wie, niechaj sie dowie - czym jest wobler. Jest otóż rybkokształtną (nie licząc wyjątków, takich jak woble rako-, żabio- i nawet owadokształtne) sztuczną przynętą spinningową. Przynęty spinningowe wprawia sie w ruch czasem podszarpywaniem wędką, nierzadko wykorzystując nurt rzeki - a już szczególnie zwijając linkę na kołowrotek. Ściągana w ten sposób przynęta wpada w jakieś tam drgania, zygzaki, obroty - i durny szczupak ją ściga i atakuje. Prócz tego okoń, sandacz (do czasu wprowadzenia przynęt z miękkiego silikonu jego łowienie było dla spinningistów "wyższą szkołą jazdy") - a także boleń, kleń, jaź, łososiowate - i jeszcze inne gatunki. Ale główne wymieniliśmy.

Wobler występuje w wielu odmianach, ale tu będzie mowa o najprostszym: o woblerze rybkopodobnym, smukłym, pływającym, ze sterem pozwalającym mu zejść może na metr pod wodę. To jest wobler podstawowy, inne to już dalsze kombinacje - tonące, bezsterowe na bolenia i na morze, głębokoschodzące na troć i do trollingu czy pękate jak karaś. Ale my dziś mówimy o "zwykłym" woblerku.

W latach "komuny" był wobler przynętą na wpół legendarną - jeśli ktoś miał, to zagranicznego, Rapali albo Abu. Ale prędzej nie miał, niż miał. Z wczesnego dzieciństwa żadnych rękodzieł woblerowych nie pamiętam - bo dziś to Polska rękodzielnictwem woblerowym stoi. Ale coś już w tych latach 80-tych podrygiwało, skoro nawet mój kuzyn z Białej Podlaskiej wytłumaczył mi budowę woblera domowym sposobem. Krążyły legendy o możliwościach i skuteczności tej przynęty, więc postanowiłem jednego wystrugać. Materiałem była oczywiście kora sosnowa (nie wiedziałem wówczas, że topolowa jest dużo lepsza), posłużyłem się oprócz tego butaprenem, drutem ze spinacza biurowego, kawałkiem plastiku z zakrętki od jakiejś fiolki po lekach, z którego zrobiłem ster głębokości, oraz lakierem do paznokci i lakierem bezbarwnym rozrobionym z granatową plakatówką (działało!). Powstał twór dość pokraczny (dzieło w końcu szósto-siódmoklasisty), ale o dziwo pracował jak należy (podobno pierwszy wobler zwykle nie działa): rzucony na wodę leżał sobie spokojnie na powierzchni, a ściągany - zanurzał się pod wodę i zamiatał ogonkiem jak się patrzy! Niestety wczepił mi się w torbę wędkarską, a gdy próbowałem go zbyt nerwowo wyczepić - złamał się jego kruchy korpusik.

Potem, biwakując nad Drawą, miałem okazję obejrzeć pstrągowe cacka pana Tomka, wielkiego oryginała i gaduły, będącego obecnie jedną z czołowych postaci w jednym z największych naszych banków. Jeździł jeszcze wówczas na te swoje pstrągi błekitnym trabantem, a gdy raz trabant mu się w drodze zepsuł - poszedł z tymi swymi maleńkimi woblerkami własnej roboty na Płonię i, jak opowiadał, złowił trzy szczupaki, takie po 2-3 kg. Strasznie mnie ta historia wkręciła - uznałem, że woblery są przepustką do wielkiego, wędkarskiego sukcesu i że właśnie one zapewnią mi takie właśnie szczupaki, których sam nie mogłem dotąd złowić (potem się wyjaśniło, że pan Tomek był po prostu znakomitym wędkarzem). Ale niestety na dość dobre i łatwodostępne woblery przyszło mi jeszcze trochę poczekać.

Dała mi je dopiero polska firma Corado - woblery tej marki były ładne jak zagraniczne, dobrze pracowały i były łowne - no i były to u nas wyroby prawdziwie pionierskie. Co prawda były bardzo drogie w porównaniu z blachami, ale przeciętna wędkarska kieszeń już to jako-tako wytrzymywała. Ojciec kupił sobie siedmiocentymetrowego, pływającego okonka, co było znakomitym wyborem - malowanie w okonka należy do najlepszych, zwłaszcza gdy łowimy szczupaki i okonie. Tu mała dygresja; w klasycznych podręcznikach wędkarskich pisano zawsze, że typowe branie szczupaka na woblera wygląda... nietypowo - tak mianowicie, że po ataku na przynętę żyłka się nie napręża, ale wręcz przeciwnie - nagle zawisa bezwładnie i tracimy momentalnie kontakt z przynętą. Dzieje się tak, gdy rozpędzony szczupak doścignie woblera i kłapnie go "w locie" - i wówczas należy się wykazać wielkim refleksem i zaciąć takiego gada jak najszerszym wymachem wędziska - inaczej ryby nie będzie. No i ja sobie pożyczyłem od taty tego woblera, spakowałem sprzęt, w tym krótki, teleskopowy spin firmy DAM (taka moja wierna wędeczka, mam ją do dziś - wyciągnąłem nią naprawdę mnóstwo ryb!) - i pojechałem rowerem wigry 3 na Płonię koło autostrady. Zajechałem na taką minipolankę, gdzie można też wjechać autem, i rozpoczęłem testowanie woblera. I dziwna rzecz się stała - gdy prowadziłem go w głęboczku koło warkoczy wodnych traw, nastąpiło właśnie takie kanoniczne branie szczupaka na woblera - coś uderzyło, po czym żyłka zwisła bezwładnie, a moje anemiczne, instynktowne zacięcie okazało się dalece niewystarczające - branie było puste. I jeszcze lepsze - następnego dnia była sobota i pojechałem na ryby na dłużej. W tym samym miejscu nic nie brało, ale szedłem dzielnie w dół - i doczekałem się znów takiego denerwującego brania ze zwisem żyłki! I co? Znów go nie zacięłem!

Ale teraz najlepsze: potem przez wiele lat łowiłem na woblery, na Płoni i nie tylko - i już nigdy takiego brania nie miałem. Nie wziąłem więc na tamtych szczupakach rewanżu i wciąż nań czekam. Okazało się, że to charakterystyczne dla szczupaka branie woblerowe nie jest znów tak często spotykane. Mogę się przeto pocieszać, że jest ono typowe dla większych szczupaków. Może to były jakieś ostatnie, płoniowe metrowce? Kto wie - widywano tam takie.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości