kaminskainen kaminskainen
836
BLOG

Jak to na jętce było

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Trudno wyrazić słowami, czym jest "jętka". Nie chodzi tu o gatunek owada (a właściwie całą wielką rodzinę owadów), tylko o okres rójki wielkich jętek majowych, na które każdy porządny muszkarz planuje sobie jakiś urlop. Pytanie "dokąd jedziesz na jętkę" należy zatem do pytań w muszkarstwie kluczowych i otchłannych. Spece od reklamy amerykańskiej firmy Sage, specjalizującej się w najwyższej klasy wędkach i sznurach muchowych, uciekli się wręcz do poezji - która chyba najlepiej obrazuje, czym są dla muszkarza te szczególne momenty w życiu przyrody, gdy cykl życia takich czy innych owadów (głównie dużych gatunków jętek i chruścików, i zwłaszcza w Ameryce widelnic - a w przypadku takich kleni - wyloty chrabąszczy) wywabia z dziur i kryjówek najbardziej oporne i ostrożne ryby, które na moment tracą głowę w orgii wielkiego, łatwego żarcia - i dają się łatwo łowić.

I u nas takim momentem są rójki wielkich jętek zwanych majówkami - larwy tych ogromnych owadów wyłażą ze swych norek i kanalików, po czym są wynoszone ku powierzchni wody, gdzie następuje przeobrażenie, a właściwie po prostu "wylezienie" skrzydlatego owada ze skorupki zwanej, gdy jest już pusta, wylinką. Taki nowowylazły owad zwie się dunem - w nadbrzeżnej roślinności przechodzi kolejne przeobrażenie, w postać zwaną spinnerem (duny od spinnerów różnią się niuansami, choć dla ryb i muszkarzy to zasadnicza różnica). Właściwa, podstawowa sucha imitacja wielkiej jętki udaje duna, owada właśnie wylazłego z wylinki i obsuszającego skrzydła. Spinnery są również zjadane, ale głównie dopiero martwe, opadłe na wodę - jako owady, które spełniły swą rolę. Taka imitacja opadłej jętki, ze skrzydełkami rozłożonymi na boki (zamiast postawionymi do góry), nazywana jest spentem. Prócz dunów i spentów każdy dobry muszkarz ma na podorędziu jeszcze jakieś imitacje podwodne, udające larwę (nimfę) wędrującą ku powierzchni wody oraz owada przytopoinego (czyli zwykła mokra mucha); dodatkowo można mieć wersję zwaną cripple, czyli "kalectwo" - imitację owada, któremu nie udało się przeobrażenie i spływa z nurtem rzeki zaplątany w wylinkę, z dziwnie sterczącymi skrzydłami, bezradny i niezdolny do godowych lotów. Taka imitacja może, a nawet powinna, pływać nieco słabiej od właściwych suchych jętek - ma się utrzymywać na powierzchni nie bez kłopotu; pstrągi-kalekożercy ustawiają się często w jakichś wstecznych prądach, łagodnych zakolach - i tam robią swoje. Tam można im podać kryplę.

Pod pojęciem muszkarskiej "jętki" i "majówki" kryją się głównie rójki dwóch wielkich gatunków, z których większy ma tułów (abdomen) w kolorze zbliżonym do naturalnej rafii, a nieco mniejszy jest intensywnie żółty - jednak ostatnio słyszałem, że za zjawiskiem "jętki" kryją się rójki łącznie bodaj 9 gatunków owadów. W locie te "majowe muchy" (mayflies) bardziej przypominają motylki, niż ważki.

Najważniejsze, że uwielbiają je ryby. Bo mało, że one są duże, łatwodostępne i pożywne - one są jeszcze przepyszne (zawierzam tu gustowi pstrągów, które podczas jednoczesnej rójki dużych jętek i chruścików zdecydowanie preferują jętki - nawet, jeśli jest ich w porównaniu z chrustami bardzo mało, starają się właśnie je wybierać).

A zatem uwielbiają je także muszkarze. To właśnie one stwarzają okazję do porządnego połowienia pstrągów na suchą muchę, co na północy kraju bywa okazją jedyną w roku. W dodatku łowienie jest konkretne i efektowne: wspaniale prezentują się nasze imitacje, przeważnie największe suche muchy w pudełku, które leciutko i efektownie lądują na powierzchni wody; efektowne żerują pstrągi - zwykle dają o sobie znać "tłustym" oczkiem na powierzchni wody, powstałym w miejscu zbiórki (tj. zassania, połknięcia płynącego owada), połączonym nierzadko z głośnym "cmoknięciem" lub pluśnięciem. No i łowione pstrągi są zwykle konkretne. Jako przyłów możemy trafić lipienie, klenia, jazia - a kuzynowi rok temu trafiła się w maleńkiej rzeczce duża płoć.

W tej właśnie podszczecińskej rzeczce połowiłem sobie bardzo ładnie 2 lata temu, pod koniec maja. Szedłem obławiając co ciekawsze miejsca, i przede wszystkim wypatrując osławionych "zbiórek". I doczekałem się zbiórki. Próbowałem podać rybie muchę stojąc na brzegu, ale nie dało się jej wówczas dobrze naprowadzic na miejsce zbierania owadów - wlazłem zatem do wody. Pierwsze branie zepsułem (nie zareagowałem chyba w porę), ale postanowiłem odczekać i próbować dalej. I w końcu udało się - pstrąg był dobrze zacięty i walczył zaciekle. Zlądowałem go (samczyka, ok. 40 cm) na miniplażyczkę na prawym brzegu - i przyznam, dałem mu w beret. Lepszą chwilę później miałem branie całkiem niespodziewane, tzn. niepoprzedzone zaobserwowaniem zbiórki - ale ryba tylko błysnęła i spadła z haka - więcej nie chciała współpracować. Potem przez dłuższy czas nic się nie działo, aż wreszcie w takim dość przeciętnym miejscu, z którego miałem właśnie odejść, zobaczyłem piękną, klasyczną zbiórkę. Trochę to potrwało, nim ryba wzięła moją imitację jętki z sierści sarny (pływa jak korek!) - ale na haku siedziała pewnie, a hol był krótki i gwałtowny. Była to gruba, dorodna samica, dłuższa od poprzedniego pstrąga, którą szybko i z największą ostrożnością wypuściłem.

Potem znów była przerwa, aż doszedłem do wyjątkowo uroczej miejscówki łąkowej, gdzie głębszy nurt obmywał lekko wklęsły brzeg, taką niewysoką skarpkę. Łowiłem właśnie na nieco mniejszą, żółtą jęteczkę, którą posadziłem delikatnie na początku tego nurciku - i nic więcej nie zdążyłem zrobić, bo branie nastąpiło gdy tylko mucha dotknęła wody. Szarpanina z kolejnym pstrągiem była przednia, był to narowisty samczyk a w dodatku, z braku grubszych żyłek, łowiłem przyponem z za słabej na takie okazje  żyłki 0,16 mm (normalnie stosuje się przypon 0,20-22, a w trudnych warunkach i na duże ryby 0,25 mm - jak na szczupaki). W końcu kropkowańca wymęczyłem, rzuciłem na głuchą, łąkową trawę, w której całkiem zniknął - i, drugi raz tego dnia, dałem pstrągowi w beret. Czułem się rozgrzeszony tym, że miały to być, i były, jedyne pstrągi zabrane tego roku do domu.

Szedłem oczywiście jeszcze dalej i dalej, bo czasu miałem dużo. Po drodze trafiłem na jedną zbiórkę, z której jednak nie udało mi się zrobić brania. Aż doszedłem do miejsca wyjątkowo uroczego, gdzie znowu głębszy nurt wody obmywał lekko wklęsłą skarpkę przykrytą od góry gęstą, dziką darnią. Usiadłem na tej skarpce, a gdy zadzwoniła do mnie żona, by zapytać, kiedy wrócę, odpowiedziałem, że chcę jeszcze złowić pstrąga w tym ostatnim, pięknym miejscu - i że poczekam na jakąś zbiórkę; że jakiś musi tu siedzieć. Jako i po paru minutach się doczekałem - pstrąg zbierał na prostce przed moim stanowiskiem. I znów próby podania muchy z brzegu okazały się daremne - wlazłem więc do wody i rzucałem chyba dziesiątki razy. pstrąg był wycwaniony i kapryśny - gdy moja imitacja spływała obok jętki prawdziwej, zawsze brał tylko prawdziwą. poza tym zbierał tylko co któregoś owada - wszystkich by nie dał rady, tyle ich płynęło. Wszystko wielkie, motylowate jęty. Ale w końcu się pomylił i zakąsił imitację. Być ciut mniejszy od wcześniej złowionych ryb, ale wciąż ładny - odhaczyłem go bez wyciągania z wody, co w zasadzie gwarantuje przeżycie ryby.

I tym akcentem zakończył się ów świetny dzień - choć mógłbym zdziałać jeszcze więcej, choćby gdybym usłuchał zawiłych tłumaczeń, gdzież to dokładnie zbierał jętki jakiś większy pstroń. Poszedł tam następnego dnia pewien znajomy i łowił w tym miejscu do upadłego, aż wymusił branie - ryba miała 51 cm, co zwłaszcza dla muszkarza stanowi już rozmiar okazowy. Ale za to wracając do samochodu - zobaczyłem łosia, a dokładniej jego przygarbioną sylwetę migotającą w gęstwinie na drugim brzegu rzeczki.

Ponownie nad ten siurnik (tak nazywają łowcy pstrągów rzeczki i potoki małego kalibru) zawitałem dopiero parę dni temu, po 2 latach przerwy. Sama rzeczka, pod względem widokowym, jakby nieco zdziadziała, straciła coś z klasy i szlifu, który z wielu jej fragmentów czynił jeśli nie arcydzieło, to coś zapadającego w pamięć. Tu się wypłyciło, tam zarosło, z miniplażyczki nie zostało śladu - ogólnie zmiany na gorsze. Ale najgorsze było to, że nic nie zbierało obficie płynących owadów (we wszelkich stadiach: od nimf wijących się przy powierzchni jak skorpiony do motylowatych spentów) - przez parę kilometrów ani zbiórki, ani brania. Do tego upał, pot leje się na oczy, muchy zbyczą nieznośnie, komary tną. W końcu w tym ostatnim miejscu z poprzedniej wyprawy, gdy ponownie zasiadłem na skarpie, oś się ujawniło z pluskiem. Zszedłem nieco w dół i podałem swą eksperymentalną jętkę mającą robić za kryplę - nie wziął od razu, ale w końcu wziął. Nie był duży, miał może 35 cm, czyli jak na standardy jętki - nic godnego uwagi. Oczywiście wrócił do wody w dobrej koncycji.

Oto i cała historia; jak widać, clou wypraw wędkarskich stanowią jednak ryby - gdy ich zabraknie, niewiele jest do opowiadania: woda płynęła i było gorąco. Niestety chyba rację miał napotkany z rana wędkarz (rozeszliśmy się w dwie strony, by nie włazić sobie w paradę): ta rzeka się skończyła. Zapewne nie na zawsze, pewnie będą jeszcze dobre jętki na tej wodzie - jednak tym razem przeżyliśmy zawód, i to dość srogi. Co prawda "jętkarze" są w stanie mocno przetrzebic populację pstrąga w małej rzeczce, ale tym razem to raczej nie ich wina; ci, których ja znałem, większość ryb wypuszczali - a kuzyn, chodząc tam zimą, widział dość liczne ślady działań kłusowników, którzy u nas czują się panami rzek.

Na dogrywkę pojechaliśmy na dwa "tajne dopływy". W pierwszym miejscu leciało trochę jętek, ale nic ich nie zbierało - więc pojechaliśmy na drugą rzeczkę. Kuzyn poszedł w górę od mostu, gdzie miał do wyrównania porachunki z pstrągami - a ja oczywiście w dół. Owszem, widziałem zbiórki, ale brań z tego nie zrobiłem - albo te pstrągi nie żerowały intensywnie (faktycznie, po jednej zbiórce następowała cisza), albo żerowały w miejscu, gdzie nie za bardzo dawało się podać muchę; musiałem w tym celu stanąć wprost nad stanowiskiem ryby - a ta zaczęła wówczas zbierać parę metrów dalej. A wszędzie gałęzie i nawisy drzew, uniemożliwiające sensowny wymach sznurem. I tak to się skończyło - bez brania i bez ryby. Kuzyn za to złowił ze 4 ryby, w tym półmetrowca - czyli miał wyjątkowo udany połów; jemu jakoś brały. A potem jeszcze się dowiedzieliśmy, że na rzece, którą odwiedziliśmy wcześniej, pstrągi zbierały z wieczora; nasi znajomi wstrzelili sie w ten moment - złowili kilka czterdziestek, a nawet mieli na kiju rybę dobrze ponad 50 cm. No, ale jej nie wyjęli.

Niestety w tym roku raczej już na jętce nie połowię - muszę teraz czekać cały rok.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości