Gdy jechałem samochodem na jętkę na początku czerwca, a także gdy już wędrowałem z wędką kilometrami wzdłuż rzeczki, uderzała mnie potęga urody świata, świata w ogóle. Zwykle, chcąc zaznać tego rodzaju wzruszeń, kierujemy się ku morzu (szczególnie poleca się lato, choc ja uwielbiam Bałtyk kwietniowy) lub ku górom (szczególnie jesień). A ja przemieszczałem się po terenie w zasadzie płaskim jak stół, pokrytym najzupełniej przeciętnymi laskami, polami i łąkami - i był to widok piękny wręcz upajająco.
Oto najzwyklejsze, połyskujące srebrzyście trawy falujące pod podmuchami wiatru tworzą obraz godny największych mistrzów: tylko tacy mogą próbować oddać ten połysk, tę fakturę i ten ruch, próbować mierzyć się z organiczną doskonałością i płynnością tych falujących faktur.
Oto całkiem przeciętne iglaki - widziane z daleka jako granatowiejąca "ściana lasu", oraz drzewiaste wyspy wśród pól - w czerwcowym słońcu i wietrze nie tyle są po prostu widoczne, co się objawiają. Poważnie - jakbym pierwszy raz świat widział. Być może to zasługa ostrego, letniego już światła, które nie zdążyło jeszcze zmęczyć i znużyć upałem. Bo przecież nie zawsze tak jest.
I w koncu pusta, asfaltowa szosa, którą prawie nic nigdy nie jeździ. Pomorska, łąkowa serpentynka niknąca za horyzontem, skróconym na skutek lekko wznoszącego się terenu. Nad tym wszystkim bezkres błękitu, którego wydaje się być o wiele więcej, niż ziemi: krajobraz rozjażony wieczornym, czerwcowym słońcem. Jest tak dojmujący, że właściwie należałoby na jego widok zapłakać. Ta szosa nie prowadzi po prostu dokądś, choćby i do Rzymu - ona może prowadzić tylko do wieczności. Widziałem to, i wiem co mówię.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości