kaminskainen kaminskainen
1241
BLOG

Okonki w Zalewie

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 9

Swego czasu ustanowiłem sobie doroczną tradycję muchowania w Zalewie Szczecińskim. Najpierw usłyszałem, że za narybkiem płoci wypływają tam latem na płycizny ryby wszelkie, i że świetnie się je łowi na muchę, która jakoś tam małą płotkę zaimituję (biało-srebrny streamerek z czerwonym akcentem; miejscowi łowią na spinning, na Meppsa Cometa 2). Zwłaszcza mnie przywabiały duże jazie i klenie, które miały wędrować za żerem takimi rynienkami wypłukanymi przez fale, podobnymi jak w morzu ale mniejszymi. Zresztą prawdę mówiąc jest to dosyć nowa tradycja, powołana do życia rok temu i zainicjowana wówczas lipcową wyprawą, która jednak zakończyła się niczym: nic nie złowiłem, choć jakieś ataki na drobnicę odnotowałem. Postanowiłem jednak nie odpuszczać - i jeździć co roku, w miarę możliwości eliminując błędy i poprawiając wyniki.

Co prawda na jazie wysyłano mnie w lipcu, ale w lipcu mi w tym roku nie pasowało - więc pojechałem w sierpniu, konkretnie w miniony właśnie weekend. Ogólnie to wielkie żerowanie na narybku płoci trwa przez całe lato, dopóki jest ciepło - a jazie najlepiej biorą w upalne dni lipcowe. O tym się póki co nie przekonałem, choć ani trochę w tę informację nie wątpię, bo i nie mam powodów.

Zajechałem więc nad Zalew do wybranej miejscowości, gdzie łatwo jest dojechać z Goleniowa, i jak zawsze zadziwiłem sie cokolwiek ogromem tej wody: jest tam jej naprawdę pełno! Na dodatek jest to przedsionek morza pełną gębą: laguna o długości ponad pięćdziesięciu kilometrów, większa niż jakiekolwiek nasze jezioro, porównywalna z Balatonem. Wędkarz może liczyć przede wszystkim na płocie i okonie (sławne są ich połowy podlodowe), ale poza tym na wszystkie pozostałe gatunki ryb, włącznie z pięknym miętusem, sieją, wielkim szczupakiem, trocią i łososiem (Niemcy je łowią na trolling) i nawet gatunkami typowo morskimi, które się tam zapuszczają. Rybacy śledzie poławiają regularnie, choć zwykle mniejsze niż w morzu. Wydaje mi się, że odbudowa niektórych populacji ryb (np. szczupaka, którego przez kilkadziesiąt lat niemal tam nie było) ma związek z systematyczną poprawą jakości wód dopływających z biegiem Odry - a są to w końcu wody zebrane z połowy Polski. Zresztą niedawno postawiono kropkę nad "i" uruchamiając w końcu oczyszczalnię dla Szczecina (dotychczas rolę tę spełniał... nasz Zalew) - i teraz dopiero można się spodziewać zalewowych cudów wędkarsko-rybackich. Przynajmniej ja na to liczę.

O takich to właśnie miłych rzeczach pomyślałem, gdy zajechałem na mały parking przy wypożyczalni sprzętów pływających, skąd cały ten prawie-bezkres wody widać. Po czym zmontowałem sprzęt, przebrałem się w moje nowe, cudowne gacie (spodniobuty do brodzenia z tęgiej, nieprzemakalnej membrany oddychającej - niebywały komfort dla wędkarza w porównaniu z gumą czy neoprenem) - i zwodowałem się na kilka godzin w wybranym miejscu. Postanowiłem łowić brodząc w kierunku północnym, klucząc pomiędzy wspaniałymi "wyspami" uformowanymi przez sitowia. Różne wodne rośliny wynurzone tworzą charakterystyczne dla siebie, i często wspaniałe, formacje krajobrazowe (tak to nazwę) stanowiące o uroku i bogactwie tzw. strefy przybrzeżnej - ale sitowia są wyjątkowe. Zacznijmy od tego, że nie mają liści - są wiotkimi, smukłymi, elastycznymi stożkami wystającymi z wody i bujającymi się na wietrze. Gdy są ich tysiące i miliony, powstaje zjawisko - dokładnie na tej zasadzie, na jakiej szum kropel deszczu czy błyski ławicy sardynek tworzą zjawisko zupełnie nowe jakościowo względem stuknięcia pojedynczej kropli bądź widoku pojedynczej rybki, co tak bardzo zajmowało wybitnego współczesnego kompozytora Xenakisa. Napisał on zresztą nawet utwór pt. Jonchaies - Sitowia, choć jak to u niego, nie jest to w żadnym wypadku utwór programowy czy impresyjny - kompozytora natchnęła pewna idea matematyczna. Tak czy inaczej, sitowia z Zalewu Szczecińskiego są wspaniałe, to jedna z tych rzeczy które trzeba zobaczyć by wiedzieć, jak pięknie jest w Polsce i na świecie - obok wydm pod Łebą, Tatr, pojezierzy czy rzeki Płoni.

Pogoda tego dnia stanowiła idealne połączenie silnego słońca i umiarkowanego wiatru, dzięki czemu brodziłem pośród miło bujających fal, niekiedy łamiących się z łoskotem na mieliźnie bądź walących z impetem w ścianę trzcin. Światło było wspaniałe, ostrość szczegółu walczyła o lepsze z iluminowanym obrazem całości: gdy tylko spoglądałem w stronę brzegu, widziałem zabełtany błękit wody, a nad nim ostro odcięty pas trzcin zwieńczony wciąż żywą zielenią traw i krzewów - i srebrzystymi, migoczącymi koronami topoli. Wiatr podwiewał im liście, ukazując to srebrzyste podbicie. Docenia się w takich momentach te topole - taki niby chwast drzewny. Po wojnie polskie miasta były często z zieleni doszczętnie ogołocone - i w bardzo krótkim czasie lukę tę zapełniły właśnie topole.

Krótko mówiąc, pięknie było jak we śnie. Dokładnie tak - kiedyś mi się coś podobnego śniło, jeszcze jako smykowi. W tym śnie siedziałem sam na łódce, jezioro było niewielkie, łódką bujała fala, był wiatr i silne słońce. Łowiłem na spinning, za przynętę mając obrotówkę oklejoną srebrno-zielonkawą folią - i brały małe okonki. Błogostan tego łódkowego łowienia był szczęściem idealnym, nic go nie mąciło: świat wokół był kompozycją doskonałą, daną do oglądania właśnie mi - nie znaczącemu tam wszak więcej, niż trzcinka bądź jaskółka na wietrze. Chcesz zobaczyć, jaki jesteś ważny - zanurz palec w jeziorze i zobacz, o ile się woda podniosła. Jesteś tam tylko po to, by piękno świata zostało dostrzeżone. To niesamowite, ale ono jest właśnie dla ciebie, robaczka na łódeczce.

Przebywając na wodzie, czy to na tratwie lub łodzi, czy brodząc tylko z wędką godzinami - naprawdę jesteśmy w innym świecie. Nie jest przypadkiem, że woda spełnia tak wielką rolę w symbolicznym myśleniu homo sapiens - od początku wszystkiego (życie wyszło z wody - i w mitach, i w nauce), poprzez potop, aż do chrztu. Będąc na wodzie, udajemy się do źródeł tej symboliki, czerpiemy z samego "praobrazu" tych wyobrażeń, które nigdy nas nie opuszczą - póki nie staniemy się robotami, albo kolegami blogera quasiego. A metoda muchowa jakoś szczególnie nadaje się to gonienia za jakimś odwiecznym marzeniem człowieka stającego twarzą w twarz z naturą, co potwierdzał Yeates w wierszu The Fisherman (przetłumaczyłem fragment, jest na blogu).

No ale pisałem o okonkach - i właśnie okonki łowiłem tego dnia w Zalewie. W niektórych miejscach brał jeden, czasem drugi - w innych brały jak głupie, całymi tuzinami. Nie były wielkie, główny przedział wielkości to 15-20 cm, największe złowione sztuki miały może po 25 cm, kilka wzięłem do domu z czego wyszło świetne śniadanie następnego dnia. Łowiłem je na streamerki o niezwykle prostej konstrukcji mojego pomysłu i bardzo "realistycznej" pracy w wodzie, wykonane z okrawków futerka białego królika. Nie po raz pierwszy przekonałem się, że urodziwy, pasiasty urwis staje się na wodach nizinnych wielkim przyjacielem muszkarza. No bo co my byśmy bez tych okonków zdziałali? Są we wszelkich rzeczkach, kanałkach, gliniankach, zalewach i rozlewiskach - i tamże można je łowić na muchę - każdą metodą oprócz suchej. Możliwość złowienia dużego klenia, jazia, bolenia czy nawet sandacza oczywiście pobudzała wyobraźnię i poniekąd stanowiła o, rzekłbym, podniosłym nastroju całej wyprawy, ale też nie osiągając tych wyśrubowanych celów wcale nie czułem się pokrzywdzony i zawiedziony - bo połowiłem sobie okonków. Najzabawniejszy był ten wieczorny, który wziął gdy odebrałem telefon, majtając jednocześnie po wodzie muchą zwisającą pod szczytówką wędki: należał do największych, które tego dnia złowiłem - i został uroczyśnie uwolniony, w nagrodę za poczucie humoru.

Były i przygody nieokoniowe. Dobre miejsca do obłowienia to, jak je nazywam, pokoiki - czyli oczka wolnej wody wielkości mieszkania lub pokoju poukrywane pośród sitowii. Brały tam oczywiście okonie, a w jednym z nich wyskoczyła mi za muchą spora ryba - nie wiem, czy to był jaź, czy szczupak, w każdym razie pasków nie miał, więc nie był to duży okoń (także bardzo atrakcyjna zdobycz, zwłaszcza dla muszkarza nizinnego). A w miejscu, gdzie najlepiej brały mi okonie, coś - znaczy się szczupak - obcięło mi muchę. Zaraz obłowiłem to miejsce większą muchą na antyzębowym przyponie, ale brały już tylko okonie - chyba jakby zresztą większe, niż te łowione na mniejszą muchę... Niestety nie doczekałem się wieczornych rajdów boleni czy innych sandaczy, które potrafią zapuszczać się o zmierzchu na płycizny, z czego udawało mi się skorzystać choćby na Mietkowie. Może kiedy indziej się uda, zobaczymy.

Jeszcze słówko o cichych sprawcach całego tego zamieszania - czyli narybku, na którym żerują okonie i inne drapieżniki Zalewu. Płotki są już długie na palec, ale tam się kręcą całe ławice rybek różnej wielkości - prawdopodobnie są to także jaziki, kleniki, może i małe glapki - ogólnie biała ryba. Gdy podchodzi się do nich od brzegu, zmykają w popłochu - ale stojąc w wodzie do pasa, można nierzadko zobaczyć, jak opływają nasze nogi, a nawet szukają przy nich schronienia: w takiej sytuacji nie kojarzą nas z zagrożeniem. Niejedną złapałem bez problemu w rękę, żeby sobie popatrzeć na tę biżuterię - po czym oczywiście wypuszczałem. Takie rybki po prostu srebrne, w kształcie rybkowatym, to coś, przy czym odpoczywa moje oko po zbyt długim oglądaniu fantastycznie barwnych rybek akwariowych. Zresztą w akwarium prezentują się bardzo gustownie.

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Rozmaitości