Herling-Grudziński pisywał, że komunizm dobierał się do "korzeni rzeczy" komentując sytuacje tego rodzaju, gdy rodzice nie mówili przy własnych dzieciach tego, co myślą naprawdę - bo "nigdy nie wiadomo" (bodajże pisał tak w odniesiemiu do jakiejś rodziny rosyjskiej, robotniczej, u której gościł). Ale okazuje się, że wcale nie potrzeba komunizmu - wystarczy ZUS, żeby podgryść "korzeń rzeczy". Dopiero co żeśmy gawędzili ze znajomą, która dziwi się ba, jest w szoku, że ten czy ów nie odprowadza żadnych składek do ZUS-u i żyje sobie spokojnie dniem dzisiejszym. Szoku tego doznaje uważając jednocześnie nasze państwo za dziadowskie i prawdopodobnie w przyszłości niezdolne do świadczeń, które dziś zaciąga z tytułu pobieranych "składek" (zwróćmy uwagę na wysokość składek i długość życia na emeryturze - stąd piszę "składka", bo prawdziwa składka powinna dać faktyczny efekt jakiegoś "złożenia", skumulowania kapitału - a nie łaskawy zwrot ułamka wpłaconej kwoty). Mimo wszystko odprowadzenie tych haraczy, hamujące rozwój jej mikroprzedsiębiorstwa i ciążące niemiłosiernie na budżetach domowych milionów szarych obywateli - uważa za w jakimś sensie "korzyść". Co to za korzyść - trudno dociec... Ale to i owo wyjaśnia jej reakcja na twierdzenie, że największą szansę na wsparcie w "poprodukcyjnym" okresie życia mają osoby, które inwestują w dzieci, a nie w ZUS. "Dzieci? Oleją cię!" - taki był mniej-więcej przekaz.
Uważać nasze państwo za dziadowskie i niegodne zaufania, a jednak ufać mu bardziej, niż własnym dzieciom... Czy są w ogóle na to właściwe słowa? Cóż to takiego zionie zza tych głupio-samosprzecznych przekonań? Ubezwłasnowolnienie obywatela-trybika przez wszechogarniającą, państwową machinę, która obiera stopniowo człowieka z wszystkiego, co ten miał przyrodzone - jak choćby z WŁASNEJ rodziny, na którą mógł liczyć i która brała go pod opiekę, gdy nie był już sobie w stanie sam radzić?
Nie byłby to wielki temat, gdyby takie przekonania były odosobnione - ale one są bardzo powszechne. Ludzie naprawdę robią zdumioną minę gdy im się mówi, że ich własna żona zarabia w budżetówce, w tej nieszczęsnej skarbówce właśnie to, co jemu samemu wcześniej wielkodusznie zainkasowano w podatkach; i co ona potem wyda w połowie na "państwowe" przedszkola i przychodnie... Płacąc drugie tyle w składkach. Też z podatków męża. I czuje się "bezpieczna" i "niezależna"...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka