Akurat ten kolega bloger jest, powiedzmy, państwowcem z ducha, a i człowiekiem pewnej klasy bez wątpienia - nie zaprzeczę. Ale niestety, konstruując swe ostatnie teksty bardzo wyraźnie akcentuje elementy języka, którego szczerze nienawidzę i od którego dosłownie mnie mdli (czy niemal dosłownie).
Otóż nasz kolega bloger akcentuje z wielkim naciskiem, w swych bardzo starannie wystudiowanych tekstach, w których nie ma miejsca na przypadek, że "państwo powinno DBAĆ o obywatela" i że państwo "zadba" o obywatela - i chyba nawet "należycie". Był w jakimś sklepie dla zwykłych ludzi i chyba z tego to wynikło.
Mniejsza o szczegóły - w każdym razie ta "dbałość" przebija z tekstu kolegi blogera z wielką siłą, jest głównym "przekazem" czy "memem" tego tekstu.
Odnotowałem to z pewnym zaskoczeniem, bo jednak kolegę blogera dosyć poważałem. Niestety, pogrywanie na tej strunie to odwoływanie się do... "najniższych instynktów" ludzi-niewolników wychowanych w socjalistycznym państwie. Widać, że kurs ma być utrzymany - państwo "dba" o obywateli, a w zamian jest tych obywateli panem i właścicielem. Odnotowałem to ze smutkiem.
Ze zdumieniem natomiast odnotowałem, jak bezmyślnie ludzie klikają "lubię to" pod tekstem kolegi blogera. To bowiem, że państwo "dbające" o obywateli" czuje się jednocześnie, i to coraz bardziej i bardziej, panem i właścicielem tychże obywateli (czyli juz nie obywateli, a de facto niewolników), jest rzeczą tak oczywistą i niepodważalną, jak dwa a dwa jest cztery. "Dba" się o obywatela dokładnie tak, jak o bydełko, albo o pszczółki: żeby w szkodę nie weszło, krzywdy sobie nie zrobiło; miodek się z ula wybierze, a w zamian da - za darmo! - wody z cukrem. Cielaczka się wywiezie, krówka trochę poryczy i zapomni. "Państwo opiekuńcze" w swym pełnym rozkwicie rości sobie prawo do ingerencji w życie obywatela (rodziny) w każdym momencie i w każdej formie, gdy tylko obywatel/rodzina nie spełnia wymagań i wyobrażeń państwa - vide Szwecja. Nic dziwnego - państwo "inwestuje" (dofinansowuje) w obywateli, daje potężny socjal - to i potem wymaga bezwzględnego spełnienia swoich oczekiwań. To, że socjal obywatele dają sobie de facto sami ze swych dochodów, jakoś obywateli uwadze umyka. Wychodowali sobie potężnego garba pod nazwą "państwo opiekuńcze" i teraz mają.
Nie wiem jak inni - ale mnie autentycznie mierzi do szpiku kości myśl, że miałbym oczekiwać od państwa "dbania" o mnie. Obywatel nie potrzebuje, by "państwo" o niego "dbało" (policja, straż pożarka, administracja - to oczywiste funkcje państwa, i nie mają w moim odczuciu nic wspólnego z "dbaniem o obywatela") - obywatel co najwyżej potrzebuje mieć nieco więcej pieniędzy, by sam o siebie zadbać (np. obywatel-emeryt). Obywatel będzie miał więcej pieniędzy, jeśli państwo mniej mu będzie zabierać na "dbanie" o niego - pobierając przy tym sowitą prowizję na działanie machin urzędniczych.
Jakie to szczęście, że za PRL nie powstała obowiązkowa i powszechna "służba żywienia" - do dziś mielibyśmy potężną sieć siermiężnych, nierentownych jadłodajni i rzeszę ich obrońców - że przecież nie można tak ważnej rzeczy, jak "wyżywienie narodu" oddać w łapy prywaciarzy - NO BO CO ZROBIĄ BIEDNI?? Umrą z głodu!
Na szczęście przynajmniej tego uniknęliśmy. A ręczę, że po powołaniu takiej państwowej służby i ministerstwa ds. wyżywienia narodowego, parę lat później mnóstwo ludzi wierzyłoby, że bez nich świat się zawali (jak bez ministerstw edukacji i zdrowia np.), a do ich likwidacji nawoływałby jeden tylko wspaniały "oszołom", który nam sie ostał - pan Korwin-Mikke...
To tak na tej kanwie "dbania" przez "państwo" o "obywateli"...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka