KapitanPstrag KapitanPstrag
528
BLOG

Za sobą tylko jedna para stóp na piasku odciśnięta

KapitanPstrag KapitanPstrag Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 Pamiętacie swoje krainy dzieciństwa?

 

Te światy, które czasem wracają w snach, a czasem skaczą pod powiekami, gdy na chwilę uda nam się zwolnić, zatrzymać. Te zacierające się zdarzenia, dziadek schodzący po weki do piwnicy, gotowanie dżemu, pierwszy gol w ważnym meczu, bieganie z krótkofalówką po piwnicach?

 

Ja pamiętam i pieczołowicie idealizuję ten mój świat w głowie, te ponoć najbardziej z szarych lata osiemdziesiąte, które dla mnie są wciąż zaczarowaną, kolorową, pachnąca krainą, spędzoną na gigantycznym blokowisku.

 

Gdy czasem opowiadamy to sobie ze znajomymi, zaraz się włącza ktoś, kto mówi, że tak nie było, że to kłamstwo, że bzdura. A przecież, gdy patrzę na znudzone, znerwicowane i otyłe dzieciaki w dużych miastach, wiem, że coś jest nie tak.

 

Pamiętam, jak największą karą było być w domu, jak cztery warstwy dzieciaków oblepiały huśtawki, jak trzeba było walczyć o boisko. Pamiętam czasy, gdy dobre dzieci nie były od złych oddzielone płotem. Jak pozycję społeczną wywalczało się na boisku, a nie w sklepie ze smartfonami.

 

Jakoś żyliśmy wszyscy bez kasków, bez naramienników, jakoś nikogo nie zgwałcił pedofil, ani ksiądz-pedofil, rodzice nie musieli nas podrzucać do Empiku albo centrum handlowego, żeby nas nie zabili – zakupy były karą, a nie przyjemnością. Telewizja istniała tylko w soboty wieczorem, kiedy był western, a nad kuchenką wisiały suszące się grzyby.

 

Każdy z nas był twardzielem, ale wszyscy uciekaliśmy, gdy dziadek z parteru wybiegał z laską, żeby przegonić nas z trawnika.

 

Wróciłem jakiś czas temu na stare blokowisko. Pusto, nikogo nie ma. Na ławce przed domem nie siedzą stare kobiety. Poszliśmy ze znajomym na siatki otaczające stary betonowy kort tenisowy, przerobiony na parking. Kiedyś, co drugie słupki tworzyły bramki piłkarskie, na których odbywały się finały mistrzostw świata Italia 90.

 

Setkami stóp wydeptana ziemia wzburzała tumany kurzu przy każdym kroku: siatki były otoczone morzem piasku i tłumem dzieciaków. Do domu wracało się czarnym, po czterech godzinach gry, ten kurz wchodził wszędzie, miałem go w nosie i pod dziąsłami.

 

Teraz staliśmy ze znajomym w morzu trawy. Zdarzył się cud: pustynia porosła kwieciem. Patrzyłem na tę trawę z zazdrością: z pięciu tysięcy rozegranych meczy piłkarskich w dzieciństwie, na trawie rozegrałem jeden. 

Kapitan Pstrag zawsze płynie pod prąd

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości