"Wolno działająca trucizna".
I jeszcze jeden, bliski mi z wielu względów tytuł - "Wszystko zawdzięczam ojcu".
Ten pierwszy, to bardzo dobry artykuł o Radwańskiej i jej ostatnim sukcesie. Polecam, choć to po angielsku. Ale, szczerze mówiąc, wolę komentarze z tej strefy językowej i chyba kulturowej.
Czasami mam po dziurki w nosie różnych "naszych" sprawozdawców, którzy - tak jak choćby Karol Stiopa z Eurosportu - potrafią w czasie meczu wtrącić zdanie o tym, że "Nieładnie mówić Radwańska, a nie Agnieszka Radwańska. Niektórzy mówią Tusk czy Komorowski, a należy prezydent Komorowski i premier Tusk".
Angielscy, a nawet rosyjscy (tak,tak!) komentatorzy Eurosportu są zdecydowanie bardziej powściągliwi, nie popisują się gadatliwą pseudokompetencją, pozwalają oglądać mecz i starają się być bardziej sprawiedliwi w ocenach, w zależności od tego, co się dzieje na korcie.
Przyznaję ze skruchą, że za bardzo zawierzyłem opiniom choćby Matsa Wilandera, który uwielbia tenis siłowy, sam był kiedyś jego przedstawicielem, a który nigdy chyba nie powiedział o Radwańskiej dobrego słowa. Tak jak Navratilova. Ale, taka pomyłka to jedna z przyjemniejszych rzeczy w galerii moich błędnych ocen, jaka mi się przytrafiła. Ta, wymyślona przez ojca i córkę kompozycja techniki, psychicznej odporności i żelaznej konsekwencji zaczyna bowiem przynosić niezwykłe rezultaty.
Szarapowa w finale grała naprawdę znakomicie. To był jej najlepszy mecz, jaki oglądałem od lat. Żadnego podwójnego błędu serwisowego, ruchliwość na korcie, dokładność. Tylko że Agnieszka była lepsza.
Radwańska powoli, systematycznie, poprawia prawie wszystkie składniki swojej "trującej kompozycji". Ze znakomitym wykorzystywaniem siły bijących coraz mocniej, aż do granicy seryjnych, "niewymuszonych błędów", silniejszych od niej przeciwniczek na czele.
Choć trzeba pamiętać, że właściwie dopiero teraz zacznie się prawdziwa "niedola gwiazdy". Obrona uzyskanej pozycji i syndrom "bij mistrza" to chyba największe, sportowe wyzwanie.
Wilandery i Navratilove już nie będą mogły zbywać komentarzy o Radwańskiej jednym, dwoma lekceważącymi zdaniam, ale przynajmniej dopóki nie wygra Pani całego Wielkiego Szlema w jednym roku, każdą Pani porażkę będą traktowali jako dowód na to, że jednak mieli rację.
Ja przyznaję bez bicia, że od teraz nawet w takich porażkach, jak ta ostatnia z Azarenką, będę szukał unikania kopaniny z koniem, który i tak w następnym turnieju zrobi wszystko, żeby uniknąc rewanżu.
Chapeau bas, Pani Agnieszko.
Inne tematy w dziale Rozmaitości