Zacznijmy może od rzeczy dla nas najważniejszej.
Przed chwilą Roger Federer przegrał z jakimś Ukraińcem z drugiej setki rankingu. A to oznacza ni mniej ni więcej, że przed Jerzym Janowiczem otwiera się droga nawet do półfinału Wimbledonu...
Czy starczy sił i formy, a przede wszystkim czy wytrzyma tę presję?
To jest Wimbledon rzeczywiście niesamowity. Pogrom czołówki i faworytów.
Szarapowa, Nadal, Federer, Kirilenko, Tsonga, Azarenka, Errani, Ivanovic - że wymienię tylko niektóre nazwiska - eliminacja albo przez kontuzje, albo przez kwalifikantów lub innych słabeuszy, i to już w dwóch pierwszych rundach turnieju.
Niektórzy wspominają o wyjątkowo śliskiej nawierzchni, inni szukają bardziej spiskowych teorii, na przykład w zaostrzonych kontrolach antydopingowych. Rzeczywiście, metoda "oj boli" bywa często stosowana dla uniknięcia większych przykrości, ale jest praktycznie nie do wykrycia. Z drugiej strony słabsze dni i kontuzje przecież się zdarzają. Tylko czy taką falą?
Co, poza Janowiczem oznacza to dla startujących w Londynie Polaków?
Trudno powiedzieć.
Jak długo Agnieszka Radwańska będzie w stanie utrzymać w ręku rakietę, i czy ją nagle nie wezwą na jakąś sesję zdjęciową, nie wie nikt.
O Urszuli milczy pieśń stepowa, nie chcąc budzić złego licha.
Poza tym "rzeźnia" akurat omija ich połówkę, a Serena Williams - o ile nie przydarzy się jej jakaś kontuzja - może już się szykować do kolejnego Szlema w przerwie między jajecznicą a bekonem.
Jedną rundę przeskoczył Łukasz Kubot, tylko że na niewiele więcej możemy w jego wypadku liczyć. To samo dotyczy Michała Przysiężnego.
Jednak jeśli tak dalej pójdzie, będzie widowisko, jakiego na kortach Londynu nie było od lat.
Inne tematy w dziale Polityka