Nastawioną na etniczne wyniszczenie Polaków i mającą zapierać dech w piersiach okrucieństwem oprawców. Właśnie tak - "mającą" - a więc przeprowadzoną z pełną świadomością bezpośrednich i długookresowych skutków przyjętych środków, a jedynie z wykorzystaniem typowego dla tego kręgu "kulturowego", azjatyckiego upodobania do zdziczenia i bestialstwa.
Wymyśloną i wykonaną z założeniem, aby nigdy nie została zapomniana.
Azjaci tak już mają, że czasem tak bardzo chcą tu i teraz przerazić swoich wrogów, że potem, jak już ich imperia runą, przez pokolenia muszą się ze skutkami świadomego folgowania swoim upodobaniom męczyć. Patrz Turcja z Ormianami czy Rosja z Katyniem.
Rzeź Wołyńska, czyli zbrodnia Ukraińców na Polakach, nieco odbiega od tego schematu. Nigdy, nawet w PRL, nie była tak zakłamywana, jak na przykład Katyń. Jeśli o niej nie mówiono, to tylko dlatego, żeby nie przypominać iż przed wojną na tamtych terenach żyło tak wielu Polaków, by nie budzić wrażych resentymentów. Bo przecież o zbrodniach UPA na terenie ówczesnego PRL pisano i mówiono obszernie.
Prawdziwy problem z jej udźwignęciem powstał jednak dopiero po 1989 r. Tak, problem, bo po tylu latach zniewolenia i ogłupiania okazało się, że mamy kłopoty nie tylko z trzeźwym i rozsądnym wyborem tych, którzy nami rządzą, ale również z zagospodarowaniem na zimno emocjonalnych atutów, jakimi dysponujemy w stosunkach z istotnymi dla nas sąsiadami. Całkiem możliwe zresztą, że w jakimś stopniu to drugie z tego pierwszego wynika.
Nie każdy ma do dyspozycji taką, narodową solidarność wokół najważniejszych spraw historycznych, jak Żydzi. Nie każdy, a właściwie nikt nie dysponuje rownież taką, napędzaną nie tylko pieniędzmi, ale i poczuciem winy za to, czego Ich Matki i Ich Ojcowie dla ratowania ofiar niemieckiego ludobójstwa przed laty nie zrobili, maszynerią opiniotwórczą.
Ale czy naprawdę musimy się w Polsce miotać od zatrzymywania się wyłącznie na potępieniu aż po motywowane chciejstwem wspólnych, często tylko urojonych, antyrosyjskich interesów maksymalne wyciszanie całej sprawy?
Tak trudno zrozumieć, że nie ma skuteczniejszej polityki od tej, która opiera się na faktach, i jest tym efektywniejsza, im te fakty są brutalniejsze?
Nie wiadomo czy i kiedy powstanie naród ukraiński, świadomy czegoś więcej, niż spajających go emocji i historii na poziomie plemienia wykorzenionych, a więc upajających się własnym okrucieństwem nomadów. Być może będą musiały minąć pokolenia, być może nawet setki lat, zanim taki naród będzie w stanie zmierzyć się z pamięcią o własnych zbrodniach. Przestańmy więc pleść głupoty o polsko-ukraińskim pojednaniu, jako jakimś nadrzędnym celu wszystkiego, co w relacjach z tą nacją należy robić.
Natomiast istnieje państwo ukraińskie i jedyne co nas naprawdę powinno interesować, to jak najlepsze, oczywiście z punktu widzenia polskich interesów, ułożenie sobie z tym krajem stosunków.
Bez zapominania, że jest to państwo szczególne. Ni to ukraińskoniewiadomojakie, ni to rosyjskie, które w ostatnich latach coraz bardziej pogrąża się w uzależnienie od Rosji. Co oznacza, że być może już niedługo, jeśli nie od zaraz, powinniśmy je zacząć traktować po prostu jako forpocztę imperium Władimira. I nie dawać się zapędzać w propagandowo-dyplomatyczne pułapki tamtej strony w rodzaju "nie naciskajcie nas w sprawie UPA", bo stracimy społeczne poparcie i tylko Rosjanie na tym zyskają.
Nie ma w polityce lepszego testu na rzeczywiste intencje i interesy drugiej strony, niż wyłożenie na stół twardych faktów, z tymi najbardziej dla niej klopotliwymi włącznie. I nie ma lepszego początku dla prawdziwych, przynoszących realne efekty negocjacji, niezależnie z kim de facto będziemy negocjować.
Nie ma również lepszego sposobu na społeczne poparcie od tak prowadzonej polityki.
Przestańmy tylko łkać nad zbrodniami, jakich na nas dokonano.
Nauczmy się wreszcie na zimno je wykorzystywać.
Inne tematy w dziale Polityka