Minister spraw wewnętrznych rządu Tuska, noszący dla niepoznaki w nazwie zajmowanego stanowiska przymiotnik "polski" oznajmił w związku z wczorajszą bójką kibiców Ruchu i Meksykanów, że "informacje o tym, kto zaczął są drugorzędne".
Po czym rozmarzył się nad wizją obozów reedukacyjnych dla broniących się przed agresywnymi, atakującymi ich dziewczyny i ich samych meksykańskimi marynarzami, kibicami Ruchu.
Idą na całość.
Co to może oznaczać dla nas, zwyczajnych zjadaczy ciepłej wody z kranu, nie mających szczęścia poznać obyczajów przyjacielskich, meksykańskich matrosów?
Jeśli ktoś zaatakuje osoby z "czarnej listy" obecnych władz, czyli "kiboli", "oszołomów", "pisiorów", katolickiego księdza (poza ściśle reglamentowaną listą księży "właściwych"), Kaczyńskiego lub kogokolwiek jedynie do niego podobnego, może liczyć na całkowitą bezkarność, a podniesiona na niego w samoobronie ręka zostanie odrąbana.
Tak jawnej deklaracji bezkarności dla przemocy wobec środowisk i osób, którym władza przyszywa wirtualne opaski na rękę jeszcze chyba w III RP nie było, zwłaszcza ze strony ministra mającego strzec bezpieczeństwa i praworządności.
I niech nikogo nie zmyli użycie przy okazji tego, nie mającego chyba precedensu w cywilizowanym świecie, totalitarnego wybryku terminu - "kibole".
Bo albo prawo jest jedno dla wszystkich, albo jest batem w rękach władzy.
Inne tematy w dziale Polityka