Premier Tusk ma właśnie kolejny, ciężki atak paranoi.
Niby nic nowego, ale on coraz bardziej zaczyna przypominać płonącego chorym wzrokiem, zawiniętego w wojskowy, skórzany płaszcz, wychudzonego jegomościa, poklepującego po policzkach dzieci i starców przed ich ostatnim marszem w stronę przepaści.
Przed obliczami wiernych, głęboko wierzących (inaczej być nie może) w jego zdolności obrony ich plantacji niewolników przed kaczystowską nawałą, "biznesmenów III RP" oznajmił właśnie o zakończeniu kryzysu, którego przecież - wedle jego wielokrotnych deklaracji - w Polsce nigdy nie było. Zgodnie z tradycją otwierania dekretami nieprzejezdnych i niedokończonych austostrad.
Podejrzewam, że wszystkim na sali ulżyło.
Natomiast Jarosław Kaczyński wrócil z urlopu i okazało się, że przywiózł z wakacji Kleszcza. Siedzącego mu na karku i wczepionego w niego z desperacją idących w ogień za Stalina mołojców.
Mam nadzieję, że Jarek się gadaniną tego wirtualnego, marniejącego w oczach pasożyta specjalnie nie przejmie.
Jedyne co on teraz, przynajmniej teoretycznie może zrobić, i czego należałoby się obawiać, to sięgnięcie po będącą w dyspozycji władzy fizyczną i instytucjonalną przemoc.
A Kaczyński, zamiast wdawać się w jakąkolwiek pyskówkę z tym wytrzeszczającym w desperacji oczy, warczącym i kulącym się w kącie, straconym gwiazdorem III RP, w jakieś odkręcanie jego kłamstw i prowokacji, powinien twardo, publicznie cały czas powtarzać, że jedyne czego się obawia, to zastosowania przez zdesperowaną i przerażoną władzę bezprawnej przemocy wobec domagającego się swoich praw społeczeństwa i jego reprezentacji.
To jest front walki, którego należy się trzymać i którą w tej chwili opozycja powinna podjąć.
Inne tematy w dziale Polityka