40 lat temu generał Augusto Pinochet uratował Chile przed ostatecznym pogrążeniem się w gospodarczym i politycznym chaosie, w których z olbrzymim prawdopodobieństwem czaiły się nędza, wojna domowa i komunistyczne "wyzwolenie".
Za co przytomni Chilijczycy powinni być mu wdzięczni po wsze czasy.
Po czym, jak to zazwyczaj z wojskowymi bywa, wziął wszystko za mordę i na zasadzie prostego, wojskowego albo-albo wprowadził taki liberalizm, jakiego w porównywalnej wielkości i zamożności państwie ówczesny świat nie widział.
Pogrążając Chile w kolejnej, akademicko wykoncypowanej, skrajnie przeciwstawnej komunizmowi utopii. A polityczne i ekonomiczne skutki prywatyzacji praktycznie wszystkiego, nawet przysłowiowej "ciepłej wody" i - znanego nam skądinąd - niemal bezpłatnego otwarcia kraju na światowy kapitał muszą wszyscy Chilijczycy konsumować po dziś dzień.
W wielu wypadkach z doskonale nam znanymi konsekwencjami. Prowadzącymi z kolei do prób naprawy i szamotaniny z upiorami tzw. "wolnego rynku", która - miejmy nadzieję - i nas za jakiś czas czeka.
No i prawie wszystkie wnioski i odpowiedzi nie są proste.
Wojskowi z dala od polityki i gospodarki?
To zamiast nich, w takiej sytuacji w jakiej było Chile w 1973 r., prawdopodobnie będziemy mieli ludowych komisarzy.
Nie ulegajmy utopii.
Ba, ale czy nie są nią przypadkiem także próby osiągania kompromisu zawsze i za każdą cenę?
Problem może być nawet z tym co wydaje się oczywiste. Rządzenie krajem i gospodarką to zajęcie raczej dla dyrygenta orkiestry, a nie wojskowego dobosza.
No tak, ale jeśli ci, z którymi przyjdzie się zmierzyć (np. profitenci prywatyzacji "ciepłej wody") dla obrony swoich interesów wynajmą parę dywizji?
Warto o tym wszystkim, i jeszcze wielu innych rzeczach, pomyśleć "zanim".
Inne tematy w dziale Polityka