Mecz z Kerber to była właściwie kwintesencja tego tenisa, jaki gra w tym roku Agnieszka Radwańska. Momenty zachwycające z nagłymi, niespodziewanym załamaniami, tenisowy rellercoaster, choć nie tak eksplozywny, jak w wypadku jej siostry.
Pierwsze sześć gemów pierwszego seta - koncert. Coraz bardziej bezradna Kerber nie bardzo wiedziała co z sobą zrobić. Pewnie zaczynała sobie przy przypominać zeszłoroczny półfinał z Tokio, gdy Aga wygrała z nią 6:1, 6:1, praktycznie nie dając Adżelice pograć.
A były do takich wspomnień powody, gdy Agnieszka prowadziła w pierwszym secie 5:1 i miała swoje podanie. Ale właśnie wtedy zaczęła się jazda.
Czy Radwańska za bardzo się rozluźniła, pewna wygranej w tym secie, czy zaczeło jej trochę brakować oddechu (w tym sezonie dopada ją to dość często), proszę wybierać. Dość, że Aga posypała się w grze tak bardzo, że doprowadziła do tiebreaka, w którym Angie prowadziła w pewnym momencie 6:2.
I znowu ktoś tu był już pewny wygranej, a ktoś się nagle obudził do szalonej, desperackiej szarży.
Bo to Radwańska tego seta w końcu wygrała (w tiebraku - 9:7).
Drugi set był już bardzo spokojny i swojej przyjaciółce za porażkę sprzed tygodnia się zrewanżowała.
Będzie półfinał z Williams.
Gdyby jej się udało tak grać z Amerykańką przez cały mecz, jak do stanu 5:1 w pierwszym secie z Kerber...
Nic z tego - wszystko po staremu, czyli nadzieję na zwycięstwo zostawiam w szatni.
Inne tematy w dziale Polityka