Czy arcybiskup Michalik nie wiedział kim jest, co i do kogo, a przede wszystkim KIEDY mówi? Czy nie zdawał sobie sprawy z kontekstu, w jakim natychmiast zostanie umieszczona jego wypowiedź i do jakich celów może zostać wykorzystana? I to w czasie regularnej wojny z Kościołem Katolickim w Polsce?
Przecież żyjemy w "cywilizacji marszów szmat", w którym nieświadome, a nawet świadome prowokowanie przestępstw jest uznawane za niezbywalne prawo potencjalnej ofiary, testującej w ten sposób zakres swojej wolności i zdziczenie przestępcy.
A mówiąc bardziej wprost - rajcującej w ten sposób potencjalnych przestępców i gapiącą się na ten pełen przemocy i krwi spektakl widownię.
Bo wydaje mi się, że o to tak naprawdę sponsorom i inicjatorom tej "cywilizacji" chodzi.
Od dawna uważałem Michalika za jednego z najinteligentnieszych polskich hierarchów, czego dowody dawał w swoich zachowaniach i wypowiedziach wielokrotnie.
Do czasu takiego dziwnego spotkania w studio telewizyjnym w 2007 r., podczas którego koszmarnie zdenerwowany i niemalże załamany biskup tłumaczył, że on niczego nie podpisał, a nawet jak został zarejestrowany, to bez jego zgody, a smutny Pan z IPN (Żaryn?) smętnie kręcił głową, i niemalże szeptem twierdził, że on nigdy o rejestrowaniu bez czyjejś zgody nie słyszał.
Od tego momentu biskupowi odjęło w punktacji IQ, jakby cofnięto mu jakieś punkty, przyznane za pochodzenie.
Tylko że tak się nie da.
Debil pozostanie debilem, choćby strofy Rilkego recytował, natomiast człowiek inteligentny udający idiotę nie da się pomylić z idiotą, choćby przyznawał nagrodę poetycką Komorowskiemu.
A chętnych nie brakuje i brakować nie będzie, bo w reakcji na debila i kanalię jest taka różnica, jak między resztkami współczucia, a zimną nienawiścią.
Inne tematy w dziale Polityka