No więc mamy doskonałą, argentyńską wołowinę, z której befsztyki są przez znawców (wiem, jadłem, kruche, wspaniałe mięso) uważane za najlepsze na świecie.
Albo znakomite, holenderskie sery. Może nie tak obezwładniające w smaku, jak niektóre sery francuskie, ale także mające swoich oddanych wielbicieli. W końcu jak coś się robi kilkaset lat, to robi się to najczęściej doskonale.
Może poza budowaniem autostrad przez Donalda Tuska, ale to jest suchar dla skautów i lemingów, a nie pokarm dla koneserów.
Zapewne Helmut w bawarskich, skórzanych portkach i w pruskiej pikielhaubie chętnie by zakąsił litrowego Paulanera solidnym kawałem sera oraz krwistym befsztykiem jednocześnie, ale niestety nie będzie mu to dane.
Bo dzisiaj dostawcy stoczą morderczy bój o to zamówienie.
Podczas finalnego posiłku, w niedzielę 13 lipca, będzie też akcent polski. Jak nam zapewne doniosą usilne skrzeki komentatorów, będziemy konsumowali owe smakołyki ustami naszych volksdeutschów.
I będzie jak w filmach dla niedorozwiniętej młodzieży - "W wampirach płynie przecież nasza krew".
Chyba, że noga, obuta w oficerki po pradziadku sturmbannführerze, ugrzęźnie w prozaicznej dziurze od sera, lub nadmierne spożycie tłustej wołowinki przyniesie równie prozaiczny zawał.
Tak bardzo wyczekiwane - w obu przypadkach i w każdej, innej sytuacji - przez bydło.
Inne tematy w dziale Rozmaitości