karlin karlin
1400
BLOG

Koniec sezonu Agnieszki

karlin karlin Rozmaitości Obserwuj notkę 40

Spadek w rankingu z piątego na szóste miejsce jest w tym roku minimalny i sugeruje właściwie stabilizację, ale warto pamiętać, że jej pozycję zawyża koniec kariery Na Li i kontuzja Azarenki. Jeśli do tego dodamy paromiesięczną nieobecność w rozgrywkach, pod koniec ubiegłego i na początku tegp roku, Marii Szarapowej, udział Agnieszki w Turnieju Mistrzyń w Singapurze, a więc finał sezonu w pierwszej ósemce, wygląda już w znacznym stopniu na wynik korzystnego zbiegu okoliczności. A reszta sezonu?

Przede wszystkim, narastająca przepaść w jakości gry między najlepszymi a najgorszymi meczami, których w dodatku było zdecydowanie więcej. Od tych najlepszych w tym roku i od najsłabszych w poprzednich latach.

Coraz większa szamotanina ze stylem gry, w którym zanikają dotychczasowe atuty, a wprowadzane na siłę, bez odpowiedniego przygotowania, a czasem, mam takie wrażenie, również bez sensu, nowinki, w większości wypadków tylko pogłębiają chaos i frustrację. Coraz częstsze poddawanie meczów bez walki, nawet po kilku minutach, gdy tylko coś "nie idzie". 

No i - poza Australian Open - najgorsze od wielu lat, występy w Wielkich Szlemach. 

Może dlatego, że paliwo na  dobre turnieje i pojedyncze, znakomite spotkania skończyło się już w marcu (skutek bardzo słabego przygotowania fizycznego do sezonu oraz braku odpowiedniego treningu podtrzymującego w jego trakcie). A ostatni, naprawdę wybitny mecz, choć trzeba przypomnieć, że zakończony zwycięstwem przy dużej dawce szczęścia i "pomocy" ze strony rywalki, to było spotkanie z Kuzniecową na początku maja.  

Potem właściwie nie ma czego wspominać, bo większość jej późniejszych występów nadaje się do jak najszybszego usunięcia z pamięci. Poza Montrealem, gdzie jednak zestaw rankingowy rywalek wyglądał następująco (37, 29, 11, 19, 26), a jedyny, rzeczywiście wysokiej klasy mecz, choć nie aż tak dobry, jak te z pierwszego kwartału, to był półfinał ze znajdującą się wówczas w świetnej formie Makarową.

Piotr Woźniacki o Agnieszce (dyplomatycznie) -  "Jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, ciągle dostrzegam u niej spore rezerwy".

Tak więc to był dla niej słaby sezon. Gorszy od 2013 r., który z kolei był gorszy do 2012 r. 

Co dalej?

Czy to jest jakiś dołek, z którego można - o ile się chce i dobierze odpowiednie środki - wyjść, czy fragment zaakceptowanego (w mniejszym lub większym stopniu) przez Agnieszkę, i wynikającego z hierarchii jej aktualnych celów, długoterminowego scenariusza?

Lokującego tenis na jednym z ważnych, ale nie na pierwszym miejscu wśród jej priorytetów, i przewidującego już wyłącznie spowalnianie, na tyle, na ile się da, ale bez przesadnego zaangażowania, dalszego spadku jakości gry i rankingowej pozycji.

A kontemplacyjnie rzecz biorąc, najczęściej kwitującego wszelkie problemy w stylu Scarlett O'Hara z "Przeminęło z Wiatrem" czyli - "Pomyślę o tym jutro".
 
Wszystko będzie zależało od motywacji. Także tej zewnętrznej.

Proszę przeczytać fragment wywiadu:


"- Jeśli skończy Pani sezon w okolicach 15. miejsca, to będzie lepiej dla kolejnego sezonu?

- Są dwie strony medalu. Rozczarowanie ze spadku, ale też dobra wiadomość, bo będę mogła grać w mniejszych turniejach. Teraz nie mogę, bo jestem traktowana od początku jak top 10.

- Czy w ogóle rozważa Pani jakiekolwiek zmiany na nowy rok? Jeśli chodzi o sposób przygotowań, treningów, sztab ludzi...

- Nie. Utrzymuję się w czołówce, nie spadam poza trzydziestkę, czterdziestkę. Wtedy zapaliłaby się czerwona lampka. Zgadzam się, że zawaliłam w tym sezonie kilkanaście meczów, które powinnam wygrać, ale to nie koniec świata. Mogę się bić w pierś, że uciekło, ale to nie ma znaczenia gdzie i z kim trenuję."



Brzmi znajomo, a nawet proroczo? Aż za bardzo.

Tymczasem to jest wywiad sprzed pięciu lat, z 2009 r.

No dobra, ktoś powie, ale od tamtego czasu ona przecież poszła w górę, i nawet utrzymywała się przez dwa lata w pierwszej piątce rankingu, więc może przedziwną aktualność tej wypowiedzi należy potraktować jednak optymistycznie? 

Jeśli ktoś ma ochotę, proszę bardzo. Tyle tylko, że po tym wywiadzie był jeszcze rok 2011, kiedy zmęczony kłócącą się z nim, i chyba już nawet grającą (i przegrywającą) mu "na złość" córką, Ojciec Agnieszki przestał z nią jeździć na turnieje. No i Aga, może żeby udowodnić, że on nie jest jej w trasie potrzebny, zaczęła wygrywać, pokazując przez kilka miesięcy pełną skalę swojego talentu. 

Niestety, na początku 2013 r. dała się przekonać, albo sama doszła do wniosku, że jej już Ojciec nie jest potrzebny nawet jako trener podczas pobytu w Krakowie (patrz na wywiad powyżej - "nie ma znaczenia, gdzie i z kim trenuję"). Ten rodzaj ucieczki od szkoleniowca wymagającego i stawiającego przed zawodniczką coraz poważniejsze zadania, pod skrzydła przeważnie niewiele wymagających dyletantów, Ojciec dość szybko, publicznie skrytykował.

I od tego momentu można odnieść wrażenie, że Agnieszka zachowuje się tak, jakby chciała - nie wiem, czy w pełni świadomie - swoją, coraz słabszą postawą na korcie udowodnić, że to jednak Tata ma rację, a tym, na czym jej w rzeczywistości, przede wszystkim "nie zależy", są wbrew temu, co czasem mówi, nie tyle jego opinie, ale przede wszystkim gra w tenisa.

Czy ten rodzaj analizy (równie dobry, jak każdy inny, biorąc pod uwagę coraz większy udział najzwyklejszych kaprysów w kształtowaniu przez nią swojej, nie tylko sportowej kariery), ma może oznaczać, że jeśli Ojciec nie zacznie jej - niezależnie od tego, co ona robi - chwalić, lub Agnieszka się znowu z kimś, na serio, nie pokłóci, mamy porzucić wszelką nadzieję?

Bo szanse na kompetentne, cierpliwe i dyskretne przekonywanie jej przez tych, których w ogóle wysłuchuje, są po blisko dwóch latach takich prób, o ile oczywiście miały one miejsce, już chyba bliskie zeru.

Wiem jedno. Tym, którzy obecnie tworzą jej sztab szkoleniowy z pewnością nie zależy na karierze Agnieszki aż tak bardzo, aby wzorem Ojca, wdać się z nią w jakikolwiek, poważniejszy spór na ten temat. Nie mówiąc już o ryzykowaniu lub wręcz poświęceniu, jak on, swojej pozycji. Nawet, jeśli rzecz dotyczy spraw oczywistych.  

Dowód? Choćby niedawna, wyjątkowo szczera wypowiedź awansowanego przez nią w tym roku ze sparingpartnera na tzw. drugiego trenera - Dawida Celta.

Byłego, mało znanego zawodnika, którego karierę szybko przerwała poważna kontuzja, a więc bez większego doświadczenia sportowego, nie mówiąc o trenerskim, który jednak ostatnio z coraz większym zapałem zabiera głos, stawiając się niemalże w roli głównego szkoleniowca Agnieszki, a w rzeczywistości jest przede wszystkim usiłującym wylansować się przy niej, oraz przez nią lansowanym, jej chłopakiem.

Wypowiedź na temat absurdalnej, ze szkoleniowego punktu widzenia, decyzji o graniu przez Agę w listopadzie, czyli w okresie najważniejszych przygotowań do sezonu, rozrywkowych, ale bardzo intratnych pokazówek w hinduskiej lidze tenisowej. Czyli klasycznego lansu i "zarobku", które mogą przynieść już za kilka miesięcy kolejne pogorszenie jakości gry i zupełnie nieporównywalne straty rankingowe oraz, no właśnie, także finansowe. 

"Rakietą nie macha się za czapkę gruszek, każda z tenisistek chce się zabezpieczyć na przyszłość. Kariera nie trwa wiecznie. Każdy coach powinien to zrozumieć. Kto tego nie potrafi, wypada z gry" 

Przyszły rok będzie chyba dla jej sportowej kariery decydujący, gdyż Agnieszka mija już ostatnie punkty alarmowe, za którymi odwrót może się okazać - nawet jeśli przyjdzie na to ochota - po prostu niemożliwy.

Bo na razie, o ile oczywiście ktoś nie chce np. zakończyć w przyszłym roku kariery, sprawa jest jeszcze dość prosta. Wystarczy posłuchać Taty Karoliny i przyłożyć się do treningu fizycznego. Nawet kosztem tenisowego, nawet, a właściwie przede wszystkim, w trasie. Po to, żeby mieć szansę na walkę o utrzymanie się w pierwszej dziesiątce rankingu.

Natomiast jeśli marzy się nam (w rzeczywistości, a nie tylko w marketingowych deklaracjach) coś więcej, trzeba jeszcze potrząsnąć sobą i otoczeniem, i po pierwsze oddzielić sprawy prywatne od zawodowych. Te rzeczy da się chyba pogodzić w sposób mniej groteskowy i - co najważniejsze - szkodliwy dla sportowej kariery.

A osoby, które nie będą się chciały z tym pogodzić, chyba udowodnią, że mogą obstawać przy rzeczach dla nas niekoniecznie najlepszych także poza kortem, również po zakończeniu kariery.

I trzeba spróbować to zrobić jak najszybciej, dopóki nie jest za późno.

Bo jeśli ona, szósta zawodniczka światowego rankingu, nawet podczas trwających w tej chwili wakacji na Bali organizuje sobie w luksusowym kompleksie hotelowym, w którym mieszka, zarobek w postaci pokazowego meczu oraz płatnych kursów tenisa w kwocie góra dwa-trzy tysiące złotych, czyli mniej, niż kosztuje jedna noc w tym hotelu, to ja mam wrażenie, że do jakiegoś, niebezpiecznego dla jej sportowej kariery, pomieszania pojęć i celów już jednak u niej doszło. 

Powie ktoś, że ja nic nie rozumiem. Przyjemne z pożytecznym, skoro można nie rozstawać się zupełnie z rakietą, a przy okazji parę groszy wpadnie, to właściwie - czemu nie? Ano właśnie nie. Jeśli się nie chce charytatywnie, lub tylko dla reklamy, to nie za tak marne pieniądze. Bo rozpoczynanie w wieku 25 lat handlowania swoim, niemałym przecież, prestiżem i nazwiskiem po jarmarkach, to dla mnie po prostu zła wróżba. 

Zwłaszcza, jeśli ma się wokół siebie, blisko, osoby, którym takie zachowanie nie przeszkadza, a może ją nawet do niego - jak do wielu innych rzeczy - zachęcają. 

To potrafią być niezwykle emaptyczni, wyrozumiali i cierpliwi ludzie. Jeśli trzeba, także wyjątkowo zabawni i ekscytująco rozrywkowi.

Oczywiście, na cudzy koszt.

I nie tylko o pieniądze tutaj chodzi. 

Niech żyje bal, a pyton, póki najedzony, krzywdy nie zrobi? 






A może to jednak jeszcze nie koniec i doczekamy się radości na przykład z czegoś takiego na szyi? (Karolina Woźniacka po przebiegnięciu Nowojorskiego Maratonu):


karlin
O mnie karlin

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Rozmaitości