Jak twierdzi "Nasz Dziennik", już w sobotę PIS ogłosi, że w razie wygrania wyborów parlamentarnych, jego kandydatką na premiera będzie Beata Szydło.
Jeśli tak się na sobotnim kongresie stanie, będziemy mieli potwierdzenie co najmniej kilku rzeczy.
Po pierwsze, że w PIS każdy, kto na to naprawdę zasługuje, może zrobić karierę, nawet od samorządowca do premiera. I żaden, zawistny Kaczor Gigant mu nie tylko na drodze nie stanie i nogi nie podstawi, ale nawet wypromuje.
Po drugie, do wszystkich, oczywiście, tylko działających w dobrej wierze, którzy swego czasu tak zacięcie, acz bezmyślnie bronili listu prof. Nowaka, i którzy wciąż potrafią go bronić. Listu, przypominam, którego osią i fundamentem było wysyłanie Jarosława Kaczyńskiego na polityczną emeryturę. Za co zresztą sam prof. Nowak później, publicznie przepraszał.
Jak, będący na politycznej emeryturze Kaczyński mógłby przeforsować nie cieszącą się wcale pełnym wsparciem we władzach PIS, kandydaturę Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich? Jak, jeśli to się potwierdzi, wesprzeć kandydaturę Beaty Szydło na premiera?
W jaki sposób, wreszcie, wspomóc oboje, w cierpliwym i roztropnym dobieraniu sobie i selekcji takich ludzi, którzy zagwarantują im spokojną pracę dla Polski w PIS i z PIS?
Nie wiem, co po ewentualnych, wygranych wyborach będzie robił Jarosław Kaczyński. Może obejmie stanowisko marszałka Sejmu. Ale wiem, co chciałbym, żeby zrobił. Powinien ruszyć w wieloletni "objazd" Polski. W poszukiwaniu, w strukturach samorządowych, w organizacjach pozarządowych, gdzie się tylko da, co najmniej 16 Przemysławów Gosiewskich. Ludzi, którzy nie boją się ciężkiej pracy i których władza satysfakcjonuje na tyle, że są w stanie zrobić bardzo wiele dla tych, którzy ich wybrali. Tych, symbolicznych "szesnastu" zrobi resztę.
Bo ja wierzę, że Jarosław Kaczyński ma raczej dobrą rekę do ludzi. Wtedy, gdy to dotyczy wyborów najważniejszych. I gdy to on sam wybiera, a nie gdy, czasem w ramach rozmaitych kompromisów, je zatwierdza. Tak, jak to było chciażby z Marcinkiewiczem, wyszukanym jako ten, co może jeszcze POPIS posklejać. Błędem był nie tyle Kazio, co raczej wiara w POPIS, a więc przywiązanie do idei.
Mając komfort sprzyjających mu premiera i prezydenta, będzie mógł takich wyborów dokonywać w dużym spokoju. A będzie z czego wybierać, bo listy desantowe już się w rozmaitych lożach piszą, zaś pospolite ruszenie pod hasłem - "Panie Jarosławie, ja za Panem zawsze, tylko bałem się i co ja moglem, co ja mogłem?" - runie mu na głowę z nieuchronnością wysokiego rachunku po każdym zwycięstwie.
Nie mówiąc już o tym, że nawet pobieżny i zewnetrzny ogląd kadr PIS w terenie wskazuje na to, że w wielu miejscach wiatr przez dziurawe i puste stodoły świszcze.
Dopiero wtedy, jeśli oczywiście zechce, bo ja na przyklad nie mam nic przeciwko temu, żeby został premierem czy prezydentem, a dla polityka, jeśli tylko zdrowie dopisuje, sześćdziesiąt kilka, nawet 70 lat to jeszcze nie jest wiek emerytalny, może się zaszyć z dala od politycznego rejwachu i pisać pamiętniki.
Mój znajomy, zatwardziały kaczysta i pisowiec od wielu, wielu lat, zapytał mnie ostatnio zupełnie serio i z troską - "No i co my zrobimy, jak już nam się rzeczywiście uda wygrać?" Przegadaliśmy jeszcze potem wiele godzin, ale to, z czym się w końcu obaj zgodziliśmy, da się streścić następująco.
Przestaniemy, nieodwołalnie, zadawać takie pytania jak powyższe. Sugerujące, mimo czasem naszych, najlepszych chęci, że skoro nigdy w nasze zwycięstwo nie wierzyliśmy, to wygraną mógł nam jedynie ktoś podarować lub podstępnie wcisnąć. Czyli że powinniśmy potraktować ją jak gorący kartofel lub odbezpieczony granat.
Przestajemy, nieodwołalnie, entuzjazmować się normalnością, jako najwyższymi, celem i nagrodą na jakie nas stać, bo - kolejna, sięgająca w głąb naszych, polnych i miejskich strachów, sugestia - tylko na to zasłużyliśmy.
I dopiero wtedy ruszy jazda, i zacznie się prawdziwa, polska historia.
Inne tematy w dziale Polityka