A dokładniej rejterada ich przywódców i polityków, po której te symboliczne kilka setek w wąwozie termopilskim może pójść w rozsypkę. Zobaczymy jeszcze, co się stanie w greckim parlamencie.
Tak to już jest, że wyobraźnia polityków ery demokracji sięga poza horyzont ostatniej, pewnej dla nich kadencji jedynie wtedy, gdy dotyczy to ich prywatnych interesów. Różnych rad nadzorczych Gazpromów, cichych kont na Kajmanach itp. O interesie narodu, społeczeństwa, państwa potrafią myśleć, i jemu podporządkować swoje działania, nawet jeśli to dla nich oznacza tylko morderczą walkę, jedynie nieliczni. Greccy politycy, jak się okazało, nie są tu wyjątkiem.
I to jakim. Chyba rzeczywiście ci nieliczni nie mogą mieć rodziny, majątku czy nawet własnego konta. Bo innych skorumpują, a tych, którzy nie będą chcieli brać kredytów w imieniu swoich krajów, banksterka i tak spróbuje wymienić na takich, którzy będą brali. Na przyklad jak u nas w 2007 r. To tyle w kwestii dobrych rad w stylu - "było się nie zadłużać".
Niemiecki gwałt na Grecji, przy którym rolę wpychającego się przed kamery ("to ja, wujku, to ja!") stręczyciela odegrał pewien "krul ełropy" - nawiasem, jestem pewien, że za parę lat będzie udawał, iż nie miał z tym nic wspólnego - nieodwołalnie kończy pewien etap w historii UE. Egzekucja długów poprzez doprowadzenie do ruiny, a następnie przejęcie cudzej gospodarki oraz ziemi to nie tylko koniec mrzonek o europejskiej solidarności.
To również wyjątkowo pozbawione osłonek potwierdzenie oskarżeń o próbę budowania przez Niemcy Europejskiej Unii Narodu Niemieckiego. Dlatego, że przeforsowano tę decyzję, choć przeciwko takiemu potraktowaniu Grecji protestowała nie tylko Francja, ale również USA, a nawet EBC oraz MFW. No i bardzo wiele znanych, światowych autorytetów ekonomicznych. I to nie z powodu jakiegoś, nagłego przypływu altruizmu, ale dlatego, że świat podobne scenariusze już ćwiczył, i mniej więcej wiadomo, czym się to może skończyć.
Próby wymuszania na Grecji przez Angelę Merkel statusu czystej kolonii, przyniosą zamroczonej strachem przed własnymi długami, wymieszanym z rojeniami o potędze kanclerzycy, oraz jej politycznym i banksterskim kompanom więcej szkód, niż pożytku. Grecy nie będą w stanie nigdy, i wynika to z najprostszych rachunków i symulacji, spłacić w pełni swojego długu. Wartość zrujnowanej Grecji nie pokryje wierzytelności, a niechęć do dyskusji o redukcji greckich zobowiązań jedynie potwierdzi imperialne zapędy Niemiec i wasalny charakter, kibicujących Niemcom, niektórych krajów unijnym. Grecja prędzej czy później w końcu zbankrutuje, a koszty tego bankructwa poniosą nie wierzyciele, wpychający Grekom pieniądze, czyli prywatne banki, tylko podatnicy całej Unii.
Nie wywoła to przy tym wcale "zdrowego strachu przed zadłużaniem się ponad miarę". Unia nie miała bowiem, nawet przy okazji greckiego kryzysu, najmniejszej ochoty na dyskutowanie mechanizmów, które miałyby temu zapobiec. Dlaczego? Bo produkowanie długów jest jedyną racją bytu coraz bardziej wirtualnej, współczesnej gospodarki, a większości banksterów wydaje się, że globalizacja tych długów, lub rozwlekanie po całej Unii, to najlepszy sposób na ich ukrycie, albo przerzucenie ciężaru na kogoś innego.
Jakie stąd wnioski dla Polski? Oczywiście, o ile Polacy okażą się na tyle rozsądni, że podczas jesiennych wybnorów pozwolą sobie pomóc. Po pierwsze, zrównoważyć budżet, bezwględnie podnosząc ściągalność podatków. Zaostrzyć kontrolę bilansu płatniczego i sektora finansowego. Maksymalnie zwiększyć wydatki na wojsko. Bo biznes biznesem, ale narodowości tego biznesu w ostatecznym rachunku zawsze chroni armia.
Zapomnieć o przyjęciu euro i wzmocnić rolę NBP, aż po rozważenie przywrócenia możliwości kredytowania przez ten bank budżetu. Przyklad Grecji pokazuje, że zaciąganie kredytów za granicą jest tysiąckroć groźniejsze. A ponieważ mu już mamy, "wypracowane" w ciągu ośmiu lat przez bandę z PO, gigantyczne, zagraniczne długi, to bez dalszych pożyczek na ich obsługę prawdopodobnie się nie obejdzie. Idźmy więc raczej drogą Japonii, która to zadłużenie trzyma w ryzach, zaciągając pożyczki u własnego społeczeństwa.
Bądźmy gotowi, i to jest apel tak do polityków, jak do społeczeństwa, na z jednej strony możliwą dekompozycję UE (wyjście Wielkiej Brytanii?), kolejne problemy zadłużonych krajów strefy euro, a z drugiej gwałtowne i coraz bardziej bezceremonialne próby "zacieśniania współpracy w ramach Unii" w garści i pod niemieckim przewodem.
No i modlitwa, którą doradzam nawet niewierzącym. Niemcy właśnie pokazały, że są, moim zdaniem, jeszcze groźniejsze, niż kilkadziesiąt lat temu. Wtedy zmobilizowanie ludzi do obrony nie było trudne. Teraz oni niebezpieczeństwa po prostu, zanim będzie za późno, mogą nie zauważyć.
Inne tematy w dziale Polityka