Recenzja filmu Wojciecha Smarzowskiego „Dobry dom”
—
Wojciech Smarzowski od lat konsekwentnie rozkłada Polskę na części pierwsze — bez znieczulenia, bez litości, bez pudru. „Dobry dom” wpisuje się w tę linię, choć tym razem reżyser nie tyle uderza w narodowe przywary, ile zagląda w ciemne zakamarki pamięci zbiorowej, historii lokalnej i tego, co najchętniej zostałoby zamiecione pod dywan. To film, który boli — ale taki właśnie miał być.
—
Zarys fabuły
„Dobry dom” to opowieść o pewnej rodzinie i pewnym miejscu, w którym dom nie jest tylko konstrukcją z cegieł, ale symbolem — schronieniem, wspomnieniem, a jednocześnie miejscem, w którym skumulowały się grzechy poprzednich pokoleń. Smarzowski prowadzi widza przez kolejne warstwy tego „domu”, tak jakby zdzierał farbę ze ściany, by odsłonić pod nią brud, krew i zaschnięte łzy.
—
Ton i atmosfera
Smarzowski znów gra swoją ulubioną paletą: mrokiem, dusznością i moralnym niepokojem. Kadry są ciężkie, gęste, wręcz lepko zapadające w pamięć. Jeśli ktoś liczy na chwilę wytchnienia, myli film — ten obraz przytłacza, drąży i nie pozwala uciec. To kino, które człowiek czuje w żołądku.
—
Aktorstwo
Obsada — jak zwykle u Smarzowskiego — daje z siebie wszystko. Role są brudne, pełne emocjonalnych odprysków. Bohaterowie nie są ani dobrzy, ani źli. Są prawdziwi, czyli uwikłani, poranieni, pełni sprzeczności. To właśnie dzięki aktorom film pulsuje autentycznością, nawet w momentach symbolicznych.
—
Tematyka
Smarzowski sięga po motywy, do których wraca niemal obsesyjnie:
-pamięć i rozliczenie z przeszłością,
-grzech dziedziczony jak niechciany spadek,
-ludzka słabość, tchórzostwo i zakłamanie,
-wspólnota, która zbyt długo milczy.
Ale w „Dobrym domu” dodaje coś jeszcze: refleksję nad tym, co tak naprawdę znaczy miejsce. Czy dom może się oczyścić? Czy człowiek może? A może wszystko, co ktoś chciał zapomnieć, wraca wcześniej czy później, wali drzwiami i oknami?
—
Styl reżysera
To Smarzowski w najczystszej postaci. Surowy. Ostry. Bezkompromisowy. Nie ma tu kokieterii artystycznej ani prób złagodzenia przekazu, by widzowi było „miło”. Film prowokuje do myślenia, ale też do dyskomfortu. I właśnie dlatego działa.
—
Werdykt
„Dobry dom” to kino mocne, niewygodne, ale potrzebne. Smarzowski pokazuje Polskę, której wielu nie chce oglądać — tę zbudowaną na przemilczeniach, strachu i dawnej krzywdzie. To film, który się pamięta. Nie dlatego, że jest piękny, ale dlatego, że jest prawdziwy.
Nie jest to seans dla wszystkich. Jest dla tych, którzy potrafią patrzeć na rzeczywistość bez filtra. Bo Smarzowski znów udowadnia, że dobry dom to nie ten, w którym świeci się światło, ale ten, w którym ktoś odważył się zgasić lampę i zobaczyć ciemność.
—
Karol Badziąg
22.11.2025
Inne tematy w dziale Kultura