Jak już dwukrotnie pisałam, wojna to cierpienie także dla zwierząt, które są często porzucane przez właścicieli czy też – w lepszym przypadku – muszą znieść ciężką przeprawę przez granicę. Ukraińskie schroniska, prowadzone, przez prywatne organizacje, potrzebują na gwałt pomocy. Wolontariusze z Polski ruszyli na pomoc, zbierane są też pieniądze. Jednak nie tylko bezdomne ukraińskie psy i koty są w potrzebie. Problem stanowią też odcięte od środków do życia ukraińskie zoo. Na szczęście i w tym przypadku Polacy pomagają:
Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy z narażeniem życia opiekują się zwierzętami w ogrodach zoologicznych, podobnie jak dla polskich ośrodków, które takowe przyjmują czy organizują zbiórki funduszy na ich rzecz. To wspaniałe, do jakich poświęceń jesteśmy zdolni, kiedy nam na czymś (na kimś) zależy. Odzyskuję wiarę w człowieka, a nawet w... Polaka. Mamy swoje wady jako naród, lecz potrafimy też zachować się szlachetnie, wielkodusznie i godnie.
Nie zmienia to mojego stosunku do samej instytucji ogrodu zoologicznego, którą uważam za nie tyle niepotrzebną, ile wymagającą modernizacji i przeobrażenia z miejsca rozrywki w miejsce stricte naukowe, gdzie pomaga się rannym/chorym zwierzętom i ewentualnie próbuje „odzyskać” ginące gatunki. Po przeczytaniu artykułu pana Macieja „Animalusa” Bielaka o trzymaniu dzikich zwierząt w domu zrozumiałam, że nawet urodzenie się w niewoli nie zmienia natury stworzenia. Mam nadzieję, że typowe zoo, podobnie jak wykorzystywanie zwierząt w cyrkach, odejdzie za jakiś czas do szuflady z napisem „historia”.
Komentarze