Większość cywilizowanego świata pojmuje wagę sytuacji, lecz rodzimi konserwatyści i prawicowcy oddali to pole walkowerem lewicy: chodzi, rzecz jasna, o ochronę środowiska. Weźmy na tapetę kwestię związaną z jedną z wielu przyrodniczych tragedii, czyli rosnącą utratą bioróżnorodności. Czy wiecie, jak wymieranie gatunków wpływa na światową gospodarkę?
[...] do 2050 r. globalne straty wynikające ze spadku bioróżnorodności mogą sięgnąć 10 bln dolarów, co odpowiada rocznych PKB Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. "Spadek bioróżnorodności, będący jedną z konsekwencji zasobochłonnej gospodarki jest obecnie uznawany za jedno z największych zagrożeń dla ludzkości. Utrata samych lasów podwodnych może kosztować światową gospodarkę nawet 500 mld dol. rocznie" - dodano.
Na zagładzie przyrody tracimy my wszyscy. Cała ludzkość. Ale niektórzy wciąż lekceważą ten problem i nie przejmują się postępującą katastrofą ekologiczną. Ba! Jest jeszcze gorzej. Dla ideologicznej prawicy ludzie walczący z „betonozą”, zmianami klimatu, mafią paliwową, dziką wycinką drzew, kłusownikami – to terroryści, wandale, chuligani. Prawicowy nie rozumieją, że aktywizm tych (najczęściej młodych) ludzi jest po prostu rozpaczliwym głosem w obronie ginącej natury. Bo też i nie obchodzi prawicowych mędrków sama natura. Obchodzą ich zyski. A przecież i one się skończą, jak już wszystko wyeksploatujemy i/lub zatrujemy.
Tylko kto by o tym TERAZ myślał, co nie? Tylko ci straszni eko-terroryści. I lewacy. Czyli ci, których porównuje się do komunistów, ludobójców, fanatyków i bezbożników. Nic dziwnego, że ten świat wygląda, jak wygląda.