Czasami pojawia się na Salonie24 temat, który jest bardzo trudny w odbiorze. Takim właśnie był artykuł o depresji. Okazuje się, że nawet w XXIszym wieku wiedza o pewnych schorzeniach jest w powijakach, czego świadectwem były komentarze większości Salonowiczów.
No to może ustalmy, że ta szalona i powszechna depresja nie pojawiła się znienacka. Aberracje psychiczne i tzw. ból duszy są w pierwszym świecie powszechne. Być może jest to wina naszej cywilizacji, być może jesteśmy słabsi od poprzednich pokoleń, niemniej nie da się tego zahamować inaczej niż przez leczenie farmakologiczne, może elektrowstrząsy, może długotrwałą psychoterapię. Problem jest poważny:
W 2019 roku prawie miliard ludzi, w tym 14 proc. nastolatków, borykało się z zaburzeniami psychicznymi. Ponad 1 na 100 zgonów był wynikiem samobójstwa, a 58 proc. samobójstw miało miejsce przed 50. rokiem życia - wskazuje WHO.
Niestety, zmagające się z chorobą umysłową osoby są wciąż stygmatyzowane, wyśmiewane, w najlepszym wypadku – lekceważone. Strach się przyznać, że się człowiek leczy u psychiatry. Prymitywni agresorzy będą z takiego nieszczęśnika drwić, sugerować, że mu się w dupie poprzewracało, etc. Mamy XXI wiek, a wielu Polaków nie ma bladego pojęcia, jak reagować na wieść, że ktoś ma takie zaburzenia.
Jak zatem chorzy mogą uzyskać pomoc? Czy w ogóle powinni ujawniać, że cierpią, skoro mogą się narazić na politowanie, drwiny, odrzucenie? Moim zdaniem trzeba szukać godnych zaufania fachowców, którzy zaaplikują solidną terapię lekami bądź racjonalną psychoterapię (czyli nie taką polegającą na wyciąganiu na wierzch swoich lęków, urazów czy obsesji). W dzisiejszych czasach można sprawdzić opinie o danym psychiatrze w Internecie i wybrać takiego, który wydaje nam się najrzetelniejszy. Nie ma co natomiast zadręczać się myślami, że jesteśmy wadliwi, ułomni i nienormalni. Psychika ma prawo szwankować dokładnie tak jak ciało.