Zgodnie z zapowiedziami nowego prezydenta Brazylii Jaira Bolsonaro jego rząd udostępni plantatorom i hodowcom bydła część chronionych dotąd prawem obszarów puszczy amazońskiej, nazywanej potocznie "zielonymi płucami Ziemi". Minister rolnictwa Tereza Cristina Dias przedstawiła jednak ten program w nieco złagodzonej wersji. Eksperci alarmują, że wycięcie części puszczy może zaburzyć klimat na globie, nie mówiąc już o destrukcyjnym działaniu dla tamtejszych rdzennych plemion.
Pod artykułem toczą się zażarte dyskusje, czy faktycznie drzewa są „płucami Ziemi”, skoro też uwalniają CO2, czy polityka rzekomej integracji tubylczej ludności jest sensowna, czy Brazylia musi się troszczyć o klimat całej ziemi, etc. Oczywiście nie zabrakło epitetów i oskarżeń o ekoterroryzm i lewactwo.
Z mojego punktu widzenia ofiarą potężnej wycinki lasów deszczowych padnie nie tyle klimat, ile zwierzęta je zamieszkujące, które stracą połacie swoich habitatów. Obszary te są miejscem zamieszkania połowy znanej nauce fauny i flory. Bolsonaro mógłby w zasadzie zaproponować ich natychmiastową eksterminację.
Kto jednak jest naprawdę winien? Przecież zarówno hodowcom bydła jak i wielkopowierzchniowym plantatorom soi chodzi głównie o zarobienie na powszechnym w krajach pierwszego świata, nieokiełznanym mięsożerstwie. To ono wymusza hiperintensywną hodowlę zwierząt rzeźnych. Poważne ograniczenie spożycia mięsa mogłoby się przyczynić do zmian w skali jego produkcji, a tym samym zapotrzebowania na wielkie pastwiska czy plantacje soi.
Nie jest, oczywiście, niczym odkrywczym, że do zagłady przyrody przyczyniają się nawyki żywieniowe spasionych Amerykanów i Europejczyków. Odkrywcze może być jedynie rozwiązanie, bo na masowe przejście białasów na wegetarianizm nie ma co liczyć.