Nieskromnie przyznam, że od dawna czekałem na ten argument Jarosława Kaczyńskiego: kto z posłów nie zagłosuje za odwołaniem rządu Tuska, ten „będzie całkowicie zasadnie oskarżany o to, że brał odpowiedzialność za ten rząd.”
Pan Prezes właściwie nie powiedział niczego nowego, bo już wcześniej wielokrotnie groził swoim przeciwnikom (a raczej wrogom i to śmiertelnym, bo innych Pan Prezes Samo Dobro nie ma) politycznym odpowiedzialnością karną i wiekuistą infamią. Zdążyliśmy się więc przyzwyczaić i wręcz przestaliśmy na to zwracać uwagę.
Chyba jednak nigdy wcześniej Jarosław Kaczyński nie formułował tak bezpośrednich gróźb wobec całej izby poselskiej. Pan Prezes lubi posługiwać się frazą „w normalnej demokracji…” Skorzystam jednorazowo z tej figury retorycznej. W normalnej demokracji na sprawcy tak niesłychanego wybryku nie pozostawiono by suchej nitki. To nie jest chamstwo polityczne jak w wypowiedziach Palikota. To negowanie podstaw demokracji.
Ale chyba niepotrzebnie wprowadziłem tak sierioznyj ton. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego to przede wszystkim objaw frustracji wynikającej z jego niemocy. Nawet on, żyjący w świecie równoległym, dobrze wie, że cały ten koncept z „premierem” Glińskim i wotum nieufności jest wzięty z czasów, kiedy Jarosław Kaczyński wygrywał bitwy toczone we własnej głowie. Przez coś takiego przechodzą wszystkie dzieci, ale tylko niektórym zostaje to na całe życie.
Czy to już jego szczytowe osiągnięcie? Z punktu widzenia logiki (przepraszam za użycie tego słowa w kontekście słów Jarosława Kaczyńskiego) aż prosi się o zrobienie kroku na przód i obarczenia odpowiedzialnością za „ten rząd” wszystkich tych, który w 2011 roku głosowali na Platformę Obywatelską i Polskie Stronnictwo Ludowe. I zagrożenie nam, że „przyjdzie czas rozliczenia”. Nic nam tak dobrze nie robi, jak przypominanie szczęśliwych lat IV RP.
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka