Przeczytałem, co prof. Edward Malec (fizyk, ekspert w zespole prof. Glińskiego, nie mylić z chirurgiem Edwardem Malcem) sądzi o szkolnictwie wyższym. Ogólnie - poglądy roszczeniowe (więcej kasy z budżetu państwa) w duchu „socjalizmu bez wypaczeń”. To częsta postawa wśród pracowników naukowych i w ogóle wśród sympatyków PiS.
Szczegółowa analiza poglądów Edwarda Malca jest stratą czasu, bo są to pobożne życzenia bez wskazywania sposobów osiągnięcia postulowanych celów. A nawet gdy profesor podaje sposoby, to niesłychanie naiwne, sprowadzające się do dojenia budżetu państwa („umarzalne częściowo kredyty”).
Jak to zwykle bywa z takimi rozważaniami, autor zupełnie się nie przejmuje ich spójnością. Na przykład domaga się zwiększenia niezależności wyższych uczelni, a zarazem proponuje narzucać uczelniom sztywne uregulowania płacowe („Konieczne jest odblokowanie dialogu społecznego w uczelniach wyższych, w tym umożliwienie zawarcia Ponadzakładowego Układu Zbiorowego Pracy i kształtowanie płac w oparciu o umowę społeczną znaną jako »ład płacowy« 3:2:1:1”).
Mnie najbardziej spodobała się diagnoza przyczyn złej sytuacji w nauce: „Nieprzemyślana prywatyzacja przemysłu - zanik popytu na rodzime badania rozwojowe i upadku istniejącej sieci jednostek badawczo-rozwojowych.”
Zgadzam się w całej rozciągłości, że gdyby nie nieprzemyślana prywatyzacja Huty im. Lenina, Zakładów Wytwórczych Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg, Wrocławskich Zakładów Elektronicznych Mera-Elwro i setek mniejszych, ale równie bogatych fabryk państwowych – popyt na rodzime badania rozwojowe byłby tak wielki, że uczelnie nie nadążałyby z wystawianiem faktur za badania rozwojowe, którymi rodzima myśl naukowa ponownie wywindowałaby Polskę do pierwszej dziesiątki najnowocześniejszych krajów świata, jak to było za Edwarda Gierka.
I jeszcze drobna uwaga. Gdyby jakiś upierdliwy pedant próbował zrozumieć, o co chodzi z tym upadkiem istniejącej sieci (z powodu nieprzemyślanej prywatyzacji nastąpił zanik upadku?) – to przypominam, że profesor Malec swoje rozważania nazwał skromnie „szkicem”. A w szkicu pomyłki są nie tylko dopuszczalne, ale wręcz nieodzowne, no bo inaczej po czym byśmy odróżniali szkic od gotowej pracy?
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka